o pewnym chłopcu który chciał wejść do Pałacu Kultury…

Wczoraj usłyszałam pewną historię od koleżanki z turnusu i pomyślałam, że warto byłoby się nią podzielić na tzw „forum publicznym”.
W zeszłym roku (nie trzydzieści lat temu, co zaznaczam, bo jest dosyć istotne dla rozwoju wydarzeń…) była z niepełnosprawnym synkiem na wózku na zorganizowanej przez jego klasę (integracyjną) wycieczce do Warszawy, której jednym z głównych punktów programu było zwiedzanie Pałacu Kultury i Nauki oraz wysłuchanie tam prelekcji dot. szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie czego… ale to nie jest tutaj istotne.
Był czerwcowy jeszcze zimny i deszczowy dzień, podjechali do Pałacu i wysiedli z samochodu i przed nimi ukazało się mnóstwo schodów i to z trzech stron, no ale przecież gdzieś musi być podjazd… Nadmienię tu, że synek mojej koleżanki ma 10 lat, jest chłopcem inteligentnym, mówiącym.
Szybko okazało się że nie ma jednak podjazdu więc Mama oraz jeszcze dwie Panie stanęły pod schodami i postanowiły że poproszą o pomoc kogoś z licznej bądź co bądź ludności stolicy która tłumnie przechadzała się wokół. Nie jest to łatwe zadanie i stąd musiała być zastosowana tzw. wstępna selekcja potencjalnych kandydatów, czyli nie osoby starsze, bo wózek i chłopak to spory ciężar, nie kobiety, bo od biedy ich było trzy, więc potrzebowały silnych męskich rąk. Jak się okazało i ile o ręce nie trudno, o chętne do pomocy szanowne ciało, którego są zwykle nieodłączną częścią już nie…
I tak młody pan z teczuszką, przechodzący obok, na pytanie czy pomoże im wnieść wózek, spojrzał wymownie na zegarek i powiedział, że nie gdyż bardzo się spieszy… (no tak, wniesienie wózka jest niesamowicie czasochłonną czynnością i niewątpliwie te 2, do 3 minut bardzo namieszałyby w jego harmonogramie…)
Druga więc próba – młody pan już bez teczuszki i jak się okazało też bez żadnego wytłumaczenia oprócz krótkiego „nie” w odpowiedzi na prośbę o pomoc.
I tak stoją trzy kobiety pod schodami z dzieckiem w wózku inwalidzkim i mają przed sobą barierę nie do przejścia a tu pomocy znikąd. Owszem można tak stać i stać i mieć nadzieję, że w końcu ktoś może i pomógłby ale po pierwsze pogoda była kiepska a po drugie umówmy się człowiek mimowolnie i zupełnie niesłusznie, czuje się lekko poniżająco i wszystkiego się odechciewa. Niewiele więc się zastanawiając dłużej trzy jurne babeczki chwyciły wózek z chłopcem i wniosły jakoś do góry. No – pierwsza przeszkoda pokonana, nie ma to jak udana wycieczka 🙂
Nie miał to jednak być koniec niespodzianek, gdyż do sali prelekcyjnej trzeba się jeszcze dostać piętro wyżej. No ale jest winda! Uff!.. Panie ze szkoły poszły na górę a moja znajoma, po zwiedzeniu krętych tuneli doszła do windy. Jest winda jest przycisk (aż się ciśnie na usta – je dżewo je sęk!…) zasada jest taka, że jak się przyciska przycisk to winda przyjeżdża – ale nie w Pałacu! Po kilku minutach stania znajoma zorientowała się, że chyba coś nie tak z tą windą i poprosiła o pomoc przechodzącą obok pracującą tam panią. Pani podeszła do windy puknęła kilka razy w drzwiczki i…uwaga… ktoś z góry odpuknął jej równie miarowo i dosadnie. No i sprawa się wyjaśniła! Pani z ulgą w głosie (pewnie dotyczącą faktu iż winda nie była popsuta) powiedziała wesoło ” ach tak! na (nie pamiętam tu którym piętrze, w każdym razie wysoko…) jest wernisaż i winda stoi bo rozpakowują właśnie wystawę!”
i poszła… (no bo przecież wszystko już wyjaśnione). Taki prosty i powszechny sposób, że też wcześniej na to nie wpadli tylko stali i wciskali ten przycisk…
Tak więc moja znajoma zawinęła się z wózkiem z powrotem do wejścia i chcąc nie chcąc złapała synka pod pachę i wniosła na piętro po czym to samo z wózkiem…
Po tych przejściach czekała ich kolejna niespodzianka. Ponieważ walka ze schodami nieco czasu zajęła, prelekcja właśnie dobiegała końca…

Nic dziwnego, że stolica niezbyt dobrze się teraz mojej znajomej i jej synkowi kojarzy…

Słuchałam tej historii z otwartymi ustami i zastanawiałam się jak to jest możliwe… wiem, jako matka dziecka z niepełnosprawnością na pewno jestem przewrażliwiona, ale kto ma być jak nie ja?!, kto jak nie my, rodzice którzy spotykamy się z takimi sytuacjami na co dzień.
Muszę przyznać, że osobiście nie znalazłam się nigdy w sytuacji kiedy ktoś poproszony bezpośrednio o pomoc odmówiłby mi.
Bywa że na co dzień coś mnie dotknie, np zupełna ignorancja ludzi stających w kolejkach przy kasach pierwszeństwa w hipermarketach… Stanę sobie ze zniecierpliwioną już Julcią w takiej kolejce grzecznie (a nie umiem niestety na chama się pchać, choć wiem że może powinnam) i nikt się nawet nie obejrzy… A jak zdarzy się (a nie zdarza się często) że pani w kasie zauważy mnie i poprosi żebym przeszła do przodu to wszyscy zdziwieni są lekko o co w ogóle chodzi… Ale to są sytuacje do opanowania myślę i mam nadzieję, że idzie ku dobremu.
I tak sobie żyję w przeświadczeniu, że jest fajnie i ludzi są życzliwi (oprócz niektórych starszych w autobusach…), ale jak widać wszystko przede mną, bo Julcia jest jeszcze malutka.

Nie wiem jak dziś wygląda dostępność dla niepełnosprawnych w rzeczonym Pałacu, może są już podjazdy, nie wiem ale sprawdzę i napiszę. Mam nadzieję, że przez rok coś się zmieniło, pytanie tylko czy można zmienić mentalność ludzką… i czy pan z teczuszką i pan z krótkim „nie” to większość społeczeństwa?… ja mam nadzieję, że nie tego się będę trzymać.

i po meczu :)

tak właśnie – po meczu, zainteresowani wiedzą, że przegranym zresztą 1:3, ale Ci sami wiedzą też na pewno, że z Brazylią przegrać to nie wstyd 🙂 szczególnie, że już raz, i to kilka dni temu, udało się wygrać (choć podobno sformułowanie „udało się” nie odzwierciedla faktycznej zasługi, więc lepiej powiedzieć – wygraliśmy 🙂 )
ale do rzeczy i to od początku:
dojechaliśmy na miejsce, po czym sporo czasu zajęło nam szukanie miejsca do parkowania bo ludzi mnóstwo, ale w końcu się udało.
Dookoła stragany z przeróżnymi biało-czerwonymi gadżetami, skuszeni więc ofertą, jak na prawdziwych kibiców przystało namalowałyśmy sobie na policzkach z Julcią polskie flagi (tzn namalowała je Pani się tym zajmująca 🙂 )

siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia

i ruszyłyśmy na przód 🙂
już z daleka słychać było okrzyki i charakterystyczne dźwięki, co dowodziło, że pierwszy mecz Czechy-Bułgaria już trwa. My z racji nie przeginania z hałasem przy Julci, darowaliśmy sobie ten mecz i obejrzeliśmy tylko końcówkę.
w międzyczasie pojawiła się na boisku reprezentacja Polski, witana ogromnym aplauzem. Do meczu było jeszcze pół godzinki i, żeby tak nie siedzieć i nie tracić czasu skorzystałyśmy z Julcią z możliwości sfotorgrafowania się z trenerem Ireneuszem Mazurem i panami Swędrowskim i Drzyzgą, komentatorami, których to głównie po głosie można rozpoznać bo komentują spotkania dla TV

siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia Ireneusz Mazur siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia Drzyzga Swedrowski, komentatorzy

Na boisku pojawił się też w międzyczasie Mariusz Wlazły, ale w „cywilnym” stroju, co sugerowało, że nie zagra, był zresztą wyraźnie czymś zmartwiony, choć uprzejmie pozował do zdjęć z kibicami. Jak się później dowiedziałam jego 1,5 roczny synuś miał mały wypadek w domu, w którym rozbił sobie główkę… Nie wiem co się teraz z nim dzieje ale mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Trzymamy kciuki za małego Arka.

mecz się rozpoczął śpiewaniem hymnu co Julci średnio przypadło do gustu, ale dzielnie wytrzymała jak na prawdziwego kibica przystało 🙂

no i rozpoczął się mecz…

jak się przekonałam, oglądanie meczu na żywo powoduje, że zwraca się uwagę na rzeczy zupełnie w domu przed telewizorem niezauważalne. Np. na zawodników w kwadracie rezerwowych (siłą rzeczy musieliśmy na nich zwracać uwagę bo stali tuż przed nami i niestety zasłaniali momentami to co dzieje się na boisku…). Stoją sobie, śmieją się i obserwują mecz, wymieniają się uwagami (pewnie wszystko widzą 🙂 ) żywo komentując to co się dzieje w grze, szczególnie kwestie sporne, które po powtórkach na telebimie okazują się błędami sędziego… i muszę przyznać że nie zdawałam sobie sprawy jak ciekawy ów kwadrat może być 🙂 A chłopaki nie próżnują tam wcale, gotowi w każdej chwili wyjść na boisko rozciągają się, ćwiczą i masują, co szczególnie doceniła to Julcia, która z zaciekawieniem patrzyła na rozciągających się to w pionie to w poziomie to naszych chłopaków, to Brazylijczyków, w zależności od tego kto grał przy nas seta 🙂

memoriał Huberta Wagnera 2010 polska-brazylia kibice siatkówka

siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia

siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia, jarosz, bąkiewicz siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia, bąkiewicz, ignaczak

siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia, kurek siatkówka, mecz, memoriał humerta wagnera, kibic, polska-brazylia, kłos, czarnowski, bartman

No ale przecież nie pojechaliśmy na mecz żeby oglądać chłopaków w kwadracie rezerwowych… choć to naprawdę nadspodziewanie ciekawe 🙂
Mecz więc…
Podziwiałam chłopaków za granie w takiej gorącej hali, nam było duszno, ale my siedzieliśmy sobie tylko, oni musieli się tam nieźle nauwijać, schodzący z boiska zawodnicy byli mokrzy po prostu, o zmęczeniu nie wspomnę.
Także teraz kilka zdjęć samej gry

memoriał huberta wagnera, siatkówka, polska-brazylia, memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia

memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia

memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia

<a href="https://www.julkaimy.pl/wp-content/uploads/2010/08/700_2095.jpg"><img data-src="https://www.julkaimy.pl/wp-content/uploads/2010/08/700_2095-300x199.jpg" alt="memoriał wagnera, siatkówka, polska-brazylia" title=":)" width="300" height="199" class="alignnone size-medium wp-image-2996" /></a>

Okazało się, że emocje jakie mi towarzyszyły i myślę Damianowi też, nie zawsze były adekwatne do tego co dzieje się na boisku… a to ze względu na Julcię, która jednak mocno odczuwała spore natężenie hałasu. Tak więc kiedy nasi zdobywali punkt, cieszyłam się ale od razu patrzyłam na Julcię i bałam się czy nagły wybuch entuzjazmu tłumu nie spowoduje że będzie płakała… Generalnie nie było z tym źle, Julcia początkowo strachliwie reagowała, z czasem przyzwyczaiła się do hałasu, ale obawa była cały czas. W sumie to przecież zabierając Julcię na mecz wiedzieliśmy, że tak właśnie będzie, a i tak myślę, że była dzielna (pewnie to zasługa kwadratu rezerwowych przed nami 🙂 )
Damian robił zdjęcia zaczajony w rogu i w sumie większość meczu przestaliśmy bo raz – emocje, dwa – lepiej było widać 🙂
Na szczęście byliśmy w miejscu z którego mogliśmy swobodnie się poruszać dookoła, nie byliśmy przywiązani do krzesełek.
i tak też dotrwaliśmy do końca, niestety nie mogliśmy zostać na ceremonii wręczania nagród bo zrobiło się już bardzo późno a przed nami była jeszcze długa droga.

Po meczu pojechaliśmy prosto na turnus, na którym jestem teraz z Julcią, Damian wrócił do domu bo praca wzywa 🙂
Brak Damiana z pewnością wpłynie na jakość i ilość zdjęć z terapii, ale zrobię co w mojej mocy 🙂 chyba że Damian przyjedzie kilka dni przed końcem i uratuje sytuację, zobaczymy 🙂

o turnusie następnym razem, teraz jeszcze niewiele możemy powiedzieć, bo to nowe miejsce i dopiero drugi dzień, ale wrażenia początkowe jak najbardziej pozytywne.

Tak czy tak emocje były ogromne, wrażenie zobaczenia meczu na żywo jeszcze większe, jeżeli znowu wybierzemy się na mecz to raczej bez Julci, dla niej tą wątpliwa atrakcja a i my będziemy spokojniej oglądać bez nieodpartej potrzeby krzyknięcia „ciiiiszej” przy każdym głośniejszym dźwięku… (nota bene w kinie też tak mamy, mimo, że nie ma tam Julci 🙂 )

ćwiczenia w domku

jesteśmy chwilkę przed turnusem a przed to przed więc nie ma jeszcze co o nim pisać (szczególnie że jedziemy w nowe miejsce więc też nie bardzo wiem co 🙂 )
myślę, że jest to za to dobry moment na napisanie i pokazanie rehabilitacji jaką Julcia ma cały czas w domku z Sebastianem.
Teraz ćwiczą podpory i Julci idzie coraz lepiej 🙂 Sebastian jest konsekwentny i cierpliwy a to przynosi efekty. Plan jest taki, żeby ćwiczenie podporów kontynuować na turnusie. Zobaczymy na ile elastyczni co do moich sugestii będą tamtejsi terapeuci.
Żeby za dużo nie pisać mam oczywiście sporo zdjęć, które niniejszym zamieszczam 🙂

morze i korki

tak sobie patrzę na ten tytuł postu i wystarczy zmienić „rz” na „ż” i jakże zmienia się jego sens 🙂 no ale istnienia korków absolutnie nie zamierzam poddawać w wątpliwość… nie po niedzielnym powrocie znad morza właśnie 🙂
no ale od początku:
w sumie to będąc uczciwym muszę już na początku zaznaczyć że pomysł wyprawy nad morze w niedzielę mój mąż od podstaw uważał za nie do końca przemyślany… no ale jego zdanie na przeciw zdaniu zdeterminowanej żony i teściowej… powiedzmy sobie szczerze – marne miał szanse… 🙂 z przyzwoitości Julci w to nie mieszałam 🙂
a nasza (moja i mojej Mamy) determinacja wynikała z faktu, że wakacje chylą się ku końcowi i nie będzie już za wiele okazji (jeżeli w ogóle) na odwiedzenie moich braci w wyjątkowej plażowej scenerii 🙂 w tygodniu Damian ma sporo pracy, do tego wyjeżdżamy na turnus w niedzielę a po powrocie będzie już po wakacjach… także argumenty były silne 🙂

W Krynicy było jak zawsze bardzo sympatycznie i wesoło, jak to z wujkami 🙂 była też oczywiście Dominisia Łukasza i Roger, nasz zdecydowanie ulubiony kolega moich braci 🙂

piękna pogoda przyciągnęła mnóstwo ludzi i nawet spore zwały glonów wzdłuż brzegu nie odstraszyły od kąpieli.
Julcia dostała od Babci wiadereczko i grabeczkami i łopateczką- zdrobnienia nie są przypadkowe i odzwierciedlają ich gabaryty 🙂 dla Julci idealne 🙂 Jula zakosztowała w robieniu babeczek z piasku i bardzo jej się spodobało:

były goferki, lody, pyszna rybka czyli wszystko to bez czego udany pobyt na plaży obyć się nie może 🙂 jak się okazało przy powrocie, do listy tej dołączyły też korki i to takie przez duże „K”
fakt, spodziewaliśmy się że łatwo nie będzie, bo to niedziela, wieczór i do tego ładna pogoda, ale to co się działo na drogach przerosło nasze wyobrażenia…

„odwiedziliśmy” w sumie cztery korki, i to takie z których ludzie zawracali, bo były ogromne więc szukali innych dróg, my w tych zawracających też się znaleźliśmy, tak od pierwszego do czwartego (którym była kolejka do przejazdu promem) , który przekonał nas że najlepiej będzie jednak poprzebijać się po okolicznych wioskach żeby dotrzeć w i tak już coraz mniej rozsądnym czasie… przy okazji dowiedzieliśmy się że niespodziewanie dużo mamy wiosek z groszkiem w nazwie… i to jedna po drugiej na niewielkiej naprawdę przestrzeni.
W niektórych momentach, pewnie głównie dlatego że było już ciemno, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy bo droga wąska, polna, z dziurami, dookoła krzaki…

ostatecznie okazało się że przyczyną takiego korka był wypadek, w którym brały udział cztery samochody i autobus, nam udało się ominąć zablokowaną część 'siódemki’ i dotarliśmy do domu po około dwu i pół godzinnej jeździe 🙂 (normalnie zajmuje nam to ok godziny, ale raczej mniej).
ale dotarliśmy i to w dobrych humorach, choć pewnie na drugi raz zastanowimy się nad tą niedzielną wyprawą… 🙂