Julka, my i ferie :)

Wszystko jest – śnieg, mróz, wolne od szkoły i wyłączony budzik (zwykle nastawiony na straszną 6.15) – innymi słowy – ferie zimowe 🙂

Jak zawsze naszym głównym planem na ten czas jest odpoczywać ile się da, co w Julci przypadku oznacza dzielenie czasu między oglądanie ulubionych bajek, filmów i programów, czytanie książek, malowanie, rysowanie i zajmowanie się wszystkim tym na co na co dzień nie ma czasu. Bo przecież niektóre prezenty świąteczne cały czas czekają na swoją kolej do pokazania jakimi są fajnymi zabawkami, i te książki… mnóstwo książek które Julcia uwielbia 🙂 szczególnie przypadły jej do gustu rymowanki z książeczki „Rymobranie”. Przy tej książeczce ja sama mam mnóstwo zabawy a Julcia zanosi się ze śmiechu. Bo jak tu nie pokochać książeczki w której wierszyk zaczyna się od słów „Antka naszła raz ochota żeby kupić w worku kota. Kupił więc, Lecz zbladł gdy z worka na świat wyszedł kot-demolka!”…

I każdy jeden wiersz jest rewelacyjny! Autorce, pani Agnieszce Frączek, gratuluję pomysłu i poczucia humoru. Do tego wydanie, nazwane platynową serią, jest piękne a ilustracje przesłodkie 🙂
Więc tak sobie czytamy – Julka i my 🙂 I Wiki jak wpadnie Julcię odwiedzić.

Sanki póki co jeszcze nie uruchomione, śniegu jest dosyć ale troszkę nas odstrasza wiatr i mróz (okazuje się że nie jest to najszczęśliwsze połączenie…).
Ale na pewno to jeszcze nadrobimy.
Tylko naszemu Lakiemu wiatry i mrozy nie przeszkadzają zupełnie a śnieg pokochał od pierwszego wejrzenia. Biega po nim jak szalony (a ja siłą rzeczy za nim… 🙂 )
I drugi tydzień ferii przed nami 🙂

pozdrawiamy serdecznie 🙂

„tak jak zwykle”

Tak jak zwykle – tak wyglądał atak padaczki jaki Julcia miała kilka dni temu w nocy. Od ostatniego minęły dwa miesiące więc po zwiększeniu dawki leków jest lepiej, bo bywało już częściej niż raz w miesiącu.

Nic takiego – tak jak zwykle – tak właśnie mówię wszystkim kiedy pytają o atak… Tyle że to „tak jak zwykle” to najgorsze „zwykle” z jakim przychodzi nam się zmierzyć…

Fakt, do wszystkiego można się przyzwyczaić, zanim Julcia miała pierwszy atak przy każdym podejrzeniu padaczki płakałam w poduszkę z rozpaczliwym „wszystko tylko nie to!…”
Ale w końcu przyszedł ten moment i jak się pojawił (Jula miała 3,5 roku), nie było wątpliwości, zanim przyjechało pogotowie wiedzieliśmy już że to atak padaczkowy.
I trzeba było się z tym zmierzyć, nauczyć nowych rzeczy, oswoić z lekami których nazwy do tej pory znałam tylko z rozmów i innymi rodzicami, oswoić ze strachem o każdy dzień i noc w oczekiwaniu na kolejny atak…

Tyle że oswoić ze strachem się nie da… tak do końca… można wzmocnić się wiedzą, doświadczeniem, starać się zminimalizować ryzyko, uczyć, obserwować, ale strach jest zawsze bo padaczka to zdradliwa choroba, szczególnie lekooporna, czyli taka przy której mimo podawania leków czynne ataki się cały czas pojawiają, niezależnie od ich częstotliwości.
Taką ma Julcia.

U Juli ataki pojawiają się średnio raz w miesiącu, bywa że rzadziej (bywało że miała dwa w roku) bywa też że częściej (ale częściej niż raz w tygodniu się nam nie zdarzały).
Zdaję sobie sprawę z tego że nie mamy najgorzej, raz w miesiącu to przecież nie tak często…
Tylko że daty nie da się wyliczyć w kalendarzu, nie obowiązują tu żadne zasady i choć po tylu latach umiemy mniej więcej wyczuć kiedy Julcia zdaje się być bardziej pobudzona lub niespokojna to nigdy nie mamy pewności kiedy nastąpi atak – nigdy. Spodziewamy się go codziennie.

Jedno od lat się nie zmienia – ataki są zawsze w nocy, zwykle ok 4 nad ranem, choć od tego też są odstępstwa (teraz był po 1)

Dlatego od ponad już 5 lat śpię z Julcią – muszę być obok żeby atak mnie obudził od pierwszych sekund, a ponieważ jest zupełnie bezgłośny, jedyne co może mnie obudzić to ruch i drgania jakie pojawiają się od początku. Muszę więc być blisko.

Trzeba obudzić się jak najszybciej – Jula od samego początku ataku bardzo mocno odchyla głowę do boku co uniemożliwia jej połykanie zbierającej się w ustach śliny, do tego jest nieprzytomna, mimo otwartych oczu, trzeba jak najszybciej podać tzw „wlewkę” która w ciągu kilkunastu sekund powinna przerwać atak, a przynajmniej bardzo szybko osłabić jego działanie żeby stopniowo wyciszyć.
Skurcze mięśni przy ataku są tak silne że Julci często cofa się treść żołądkowa, zaczyna zwracać i wtedy jak najszybsze przyjęcie bezpiecznej pozycji na boku jest niezbędne… Ale mięśnie muszą „puścić” żeby można było Julkę tak ułożyć.
I dlatego wlewkę muszę podać jak najszybciej, dlatego zawsze dwie leżą przy łóżku…
Na szczęście (odpukać) póki co wlewka za każdym razem okazuje się niezawodna.

I to wszystko trwa może kilka minut, nie więcej, ale czas wtedy staje… wszystko dzieje się bardzo szybko…automatycznie… w tym konkretnym momencie nic kompletnie na świecie się nie liczy tylko to żeby atak jak najszybciej minął a Julia bezpiecznie zasnęła i obudziła się rano bez śladu, że cokolwiek się działo.

I bywało już tak nawet, przy dłuższych przerwach, że odzwyczajałam się od zasypiania w strachu, że zapominałam jakie to uczucie, te kilka minut, ta obawa przed zakrztuszeniem…

Minęły dwa miesiące i w ciągu tych kilku sekund wróciło dokładnie wszystko…

Tak jak zwykle…

więź

„Nie wiedziałam że z Ciebie taka psiara!”…powiedziała moja kochana Aga, która zna mnie od liceum, jak przyleciała z rodzinką z Włoch do nas w odwiedzinki…
Fakt – ja też do tej pory nie zdawałam sobie sprawy ile głebokich i pozytywnych emocji i uczuć może wzbudzić takie małe (tzn. w naszym przypadku małe, choć nie zawsze) stworzonko 🙂

A tymczasem Laki jest z nami już prawie 2 miesiące i jest przecudny 🙂

Wiem na pewno że sami nie zdecydowalibyśmy się na pieska, że gdyby nie dziewczyny z fundacji i ich niesamowity prezent, dzisiaj nie biegałby po naszym mieszkanku ten mały kochany urwisek…
I wiem też już, jak dużo byśmy stracili… Zakochaliśmy się w nim wszyscy, ale najbardziej oczywiście cieszy nas to jak sobie zbudował relacje z Julcią.
Z dnia na dzień więź wytworzona między Lakim i Julcią staje się coraz bardziej wyraźna, Laki do Niej lgnie a Julcia cieszy się na Jego widok. (też jak się przbudzi w nocy i zobaczy jego wystający zza poduszki łepek, co nie do końca dobrze wpływa na szybkie zaśnięcie… 🙂 )
I nawet sama radość Julci jest inna niż jakakolwiek inna przez Nią okazywana. Ciężko nawet powiedzieć dlaczego inna… może chodzi o intonację… może o zupełnie inne niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni brzmienie śmiechu… a może o ten błysk w oku jak Julcia patrzy na moszczącego się na Jej nóżkach Lakiego…

A Julcia uwielbia pieski, wszystkie z jakimi ma zajęcia są dla niej wyjątkowe, wszystkie dostarczają mnóstwo emocji i radości i te pieski to zawsze wyczuwały… Jola mówiła że jak Gonia (mama Lakiego) słyszy że jedzie do Julci na zajęcia to pierwsza wybiega z domu machając ogonem, to samo z Negrusią i Miodkiem – myślę że dlatego właśnie dziewczyny nie miały wątpliwości że Laki będzie dla Julci a Julcia dla Lakiego najlepszym co można sobie wymarzyć… 🙂

Teraz, kiedy szczenięcą inwazję gryząco-skaczącą z cyklu „lecę, nie patrzę gdzie i gryzę co mi pod ząbki podejdzie…” mamy już prawie za sobą, obrazek Lakiego leżącego przy (i na) Julci jest codziennością. I nie tylko o samo leżenie chodzi, choć jak się okazuje kości najlepiej smakują jak się je zataszczy na Julci nogi, a zabawki najlepiej się gryzie wtachane na Jej brzuch (po przeciągnięciu przez całe mieszkanie co nie zawsze, przy większych gabarytach zabawki jest łatwą sprawą…) Laki przy Julci czuje się najbezpieczniej – kiedy coś zbroi i Damian krzyknie na niego przy czym ma groźną minę, Laki ucieka na Julcię przytula się i patrzy z miną niewiniątka…

I spanie – Laki ma swoje posłanie ale jak Jula jest w domu i tylko położę ją na poduchę na podłodze, zaraz przydrepta i kładzi się na Niej.
A spanie na Julci łatwe nie jest…Jula wierzga nogami i rękoma co powoduje że pozycja jaką Laki przyjął do spania zostaje drastycznie zmieniana średnio co kilka sekund… ale i to małego nie zraża – najwyżej trochę się podciągnie od czasu do czasu, opcjonalnie skapituluje po 50 próbach poprawienia się i położy się obok, najbliżej jak się da 🙂

I powrót Julci do domu po szkole – Laki wybiega za mną na korytarz jak idę po Nią do samochodu i już piszczy i skacze, bo przecież wniesienie jej po kilku schodach zajmuje mi całe kilka sekund, a to jest jak się okazuje sporo czasu dla niecierpliwego szczeniaczka 🙂
Jak Jula jest w szkole Laki głównie śpi, nawet czasem zaglądam do Niego czy na pewno wszystko w porządku bo ile można spać…

Rodzina i znajomi śmieją się że Laki jest jak kotek – w wózku u Julci na kolankach siedzi tak długo aż go nie zdejmiemy – ułoży się wygodnie bo jest u siebie – w miejscu w którym czuje się najbezpieczniej i najlepiej – u swojej Julci…

I jest jeszcze spanie – takie nocne spanie… Laki śpi całą noc na szczęście, dzwoniący o 6 rano budzik niespecjalnie robi na Nim wrażenie.
Ale w trakcie tego snu, który zaczyna u siebie w kojczyku a kończy przytulony do Julci, (migracja „z przyczajki” jest najsłodszą rzeczą którą chyba w życiu widziałam) 🙂 Zanim jeszcze pójdziemy spać, zaglądamy co chwilkę do Julci i Laki jak już wyjdzie ze swojego posłanka i wlezie na łóżko (po jakiś 2 do 3 minutach), zaczyna od położenia się w nogach, potem przesuwa się coraz wyżej, aż kładzie się wzdłuż pleców leżącej na boku Julci (to ta wersja przy której Jej nie budzi) albo wciska się pod jej brodę i kładzie na rączki… co, jak w porę tego nie zauważymy, czasem kończy się wielkimi oczami Julci i szerokim uśmiechem, wykluczającym spanie na jakieś średnio pół godziny 🙂

Rodzi się przed naszymi oczami niesamowita relacja, bo przecież Julcia ani razu nie zawołała Lakiego, sama nie rzuciła zabawki i nie podała smakołyka (sama, bo z nami chęytnie karmi go psimi smakołyczkami), nie umie mu fizycznie pokazać że jest Jego Panią, że Laki jej Jej, leży sobie tylko albo siedzi i po prostu jest…

A On i tak wszystko wie… (a ja płaczę jak to piszę… zakup tuszu wodoodpornego to była dobra decyzja…)

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel julkaimy, cavalier, pies, szczeniak, kings charles spaniel

Decyzja o zaadoptowaniu pieska nie jest łatwa i musi być przemyślana, ale jeżeli ktoś z Was już ją podjął albo planuje i ma wątpliwości, to my możemy z pełną odpowiedzialnością powiedzieć że decyzja o zaproszeniu Lakiego do naszego życia jest najlepszą jaką mogliśmy podjąć.

para totalna

Jakiś czas temu trafiliśmy na program przyrodniczy i tam to określenie usłyszałam.
To związek jaki tworzą ryby o nazwie której nie byłam w stanie zapamiętać… Na swoją obronę powiem że program był o potworach głębinowych więc z lekcji biologii ani z talerza znać się ich nie da…

Wracając do tematu – Okazuje się, że rzeczona ryba żyjąc na głębokości ok 1,5 km ma ogromnie małe szanse na znalezienie partnera – jest ciemno, zimno i ogólnie mało romantycznie…
Główne zadanie to zdobywać jedzenie i nie dać się zjeść.

Żeby cokolwiek widzieć i jednocześnie zwabiać pożywienie, ryba ta ma specjalną „lampkę” zasilaną świecącymi drobnoustrojami (naprawdę wygląda jak lampka, że też nie uczą takich rzeczy w szkołach…) Dzięki niej może też wypatrzeć samca.
I tak się zdarza że, w tym bezsprzecznie bardzo nieprzyjaznym środowisku, udaje jej się (w przybliżeniu raz w życiu pewnie) spotkać tego jedynego partnera – można więc sobie wyobrazić jak jest on cenny…
Samiec ma gorzej, bo nie widziałam u niego lampki…
Ale znalezienie partnera to jedno, umówmy się że mimo miliardów ludzi i zdecydowanie bardziej sprzyjających warunków i nam nie jest łatwo… jeszcze trzeba go przy sobie utrzymać (w tym wypadku trzeba też brać pod uwagę przypadkowe zagubienie się w ciemnościach…)

I jak sobie z tym nasze bohaterki rybki radzą?… (choć określenie „rybki” zdecydowanie nie oddaje ich przerażającego wyglądu – kolców i wielkich zębów…)
Otóż samiec (o dużo mniejszych gabarytach od swojej partnerki) wgryza się w jej brzuch, w czym jest wspomagany przez nią enzymem rozpuszczającym w tym miejscu skórę, i tam już do końca swoich, opcjonalnie jej, dni pozostaje… żywiąc się za jej pomocą a ze swojej strony umożliwiając zapłodnienie.
Transakcja jest więc wiązana i raz zawarta staje się nieodwracalna przy aprobacie obydwu stron.

Niesamowite jest jak natura radzi sobie w takich sytuacjach, a to przecież jeden z milionów gatunków i pewnie nie takie historie są jeszcze do poznania.

I tu przydałaby się jakaś puenta…
Nie wiem czemu tak zapamiętałam tę historię… myślę że trochę zazdrościłam tym „rybkom” że mają tak łatwo… bo przecież małżeństwo, w ogóle związek, to długa i ciężka praca obydwu stron i nikt nie daje nam na niego tak namacalnej gwarancji, nie wystarczy raz się „wgryźć” żeby było wiadomo że to już na zawsze…
Na szczęście doskonale wiem, że efekty tej pracy są warte każdego trudu a wzajemna relacja jest mocniejsza i trwalsza nawet niż u „wgryzionych w siebie rybek” 🙂

I tego wszystkim (jeszcze noworocznie) życzę 🙂