przepis…

…na spędzenie prawie całego dnia w kuchni (w tym wypadku prawie nie robi aż tak wielkiej różnicy…)

Po pierwsze trzeba niespodziewanie na wieczornym spacerze z psem (nocnym właściwie, bo o 23) spotkać sąsiada wędkarza, który zaproponuje całą siatkę właśnie złowionych ryb (i rybek).
Po drugie trzeba być za bardzo zmęczonym żeby oczyścić je od razu i zostawić sobie na drugi dzień.

I o ten „drugi dzień” właśnie chodzi 🙂

To niesamowite ile rzeczy można wymyślić od rana żeby tylko nie brać się za czyszczenie ryb…
– trzeba zjeść śniadanie (weekendowe, więc spokojne i odpowiednio długie 🙂 )
– potem trzeba wypić kawkę i obejrzeć (co najmniej jeden) odcinek „Chłopaków do wzięcia”
– KONIECZNIE trzeba przeczytać Julci przywiezioną właśnie z Anglii książkę (wydanie z 1978r!) „Przygody Kubusia Puchatka”
– jest dzień targowy na rynku więc trzeba zaopatrzyć się w świeżą dostawę warzyw i owoców (co też ma ogromny wpływ na późniejsze poczynania w kuchni 🙂 )
– wstawić pranie 🙂
– zrobić i dać Julci drugie śniadanie bo przez te wszystkie odwlekające czynności zdążyła już zgłodnieć od śniadanka 🙂
I tyle – więcej wymyślić się nie da 🙂

Godzina – tyle czasu zajęło mi ich czyszczenie a wprawę mam jeszcze z czasów dzieciństwa więc szło mi całkiem sprawnie 🙂 (może poza okonkami które zwykle niezbyt współpracują przy obieraniu z łusek i mają ostre płetwy…)


W trakcie narodził się pomysł włożenia rybek w zalewę octową – było dużo małych, a poza tym w ogóle było ich dużo więc żeby się nie zmarnowały trzeba było myśleć strategicznie 🙂
Dwie większe usmażyłam Julci na obiadek – Jula bardzo lubi rybki w każdej postaci.

Kiedy rybki spokojnie sobie odpoczywały w zalewie, zabrałam się za leczo dla Julci na kolejny, późniejszy obiadek.

Leczo Jula zjada w ilościach naprawdę zadziwiających, (szybki przepis – ok kg pomidorków, takich mniejszych i bardziej miękkich, dwie papryki, pół cukinii, cebula, kiełbaska, czosnek i przyprawy do smaku, Jula lubi z makaronem, my z grzankami czosnkowymi).
Z takiej ilości mam leczo dla Julci na dwa dni na pewno.
Jula jest przeziębiona więc tym bardziej zależy mi na tym żeby mieć dla niej coś co wiem że zje na pewno i dużo, bo wiadomo że w trakcie choroby z apetytem bywa różnie…

No i obiadek dla nas – żeby nie było za łatwo zachciało mi się buraczków na surówkę, takich zrobionych samemu, bo wstyd przyznać ale ostatnio kilka razy zdarzało mi się kupować gotowe w słoiczku.
Wstawione już wcześniej buraczki zdążyły się w międzyczasie ugotować więc zostało tylko zetrzeć i doprawić 🙂 „tylko zetrzeć” okazało się nie takim „tylko” bo okupiłam to lekko pozdzieranymi na tarce palcami (chyba wyszłam z wprawy – za dużo „maszyn wyręczających” mamy w domu…)

I nagle zrobiła się poważna godzina 18 więc czas na obiad (Jula już była w międzyczasie po dwu śniadaniach i dwu obiadach) dla nas nieco jednak późny.
Ale za to jaka satysfakcja – rybki z słoikach spokojnie czekają jak będziemy mieli na nie ochotę – nieskromnie powiem że wyszły całkiem dobre 🙂
a leczo mam dla Julci na dzisiaj na obiadek, stąd znalazł się i czas na napisanie bloga 😉

18 to może i późno (Jula z naszym obiadkiem jadła już kolację) ale za to z poślizgiem raptem kilkuminutowym (akurat po odśpiewanym hymnie – 70.000 gardeł a capella – coś niesamowitego! ) zdążyłam położyć Julcię spać i spokojnie rozsiąść się w fotelu na inaugurujący Mistrzostwa Świata w siatkówce mecz chłopaków z Serbami na Stadionie Narodowym z Warszawie.
I było warto 🙂
Oby tak dalej kochani i jak najdłużej (tym bardziej że za oglądanie mistrzostw przyszło mi zapłacić 99 zł bo jak wiadomo mecze (oprócz pierwszego) są transmitowane tylko w specjalnie przygotowanych, dodatkowo płatnych na te trzy tygodnie kanałach polsatu).
Nie żebym była taką straszną materialistką (z cyklu: zapłacone to grać mi tutaj porządnie! 😉 ) bo i bez Polaków na pewno będzie kogo oglądać – to jednak Mistrzostwa Świata, ale to oczywiście nie to samo 🙂
Także chłopcy – trzymamy kciuki!
Swoją drogą tym którzy nawoływali do bojkotu mistrzostw w ramach protestu przeciwko konieczności płacenia radzę się jeszcze zastanowić bo to jednak niezapomniane emocje i w tym przypadku przez działanie „dla zasady” wiele Was ominie. Myślę że prawdziwi kibice to rozumieją 🙂

I tak minęła sobota – i teraz najważniejsze – niezbędną i bezwzględnie bezcenną częścią powodzenia całego przedsięwzięcia był mój najlepszy na świecie mąż, i Jego „w czym Ci pomóc?…” wtrąconym w odpowiednim momencie 🙂

pozdrawiam 🙂

Ilonka

A konkretnie Ilonka Cicha – nasza koleżanka z Gdańska która potrzebuje pilnie pomocy.
Ilonka ma 19 lat i tak jak nasza Julcia od urodzenia zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym.
Z powodu postępującego i dosyć mocnego już dziś skrzywienia kręgosłupa, który zaczął uciskać na wewnętrzne organy, nasilają jej się obecnie problemy z oddychaniem i w codziennym funkcjonowaniu niezbędnym okazał się koncentrator tlenu, dzięki któremu Ilonka może swobodniej oddychać i w warunkach domowych poprawić komfort codziennego życia.
Znamy Ilonkę od dawna, to zawsze pogodna i bardzo sympatyczna kobietka już, i do tego wierna kibicka Lechii Gdańsk 🙂

Ale pisałam że potrzebna jest pomoc – otóż właśnie.
Aby sfinansować zakup kondensatora, specjalnie dla Ilonki zostały przygotowane smyczki, Wisła&Lechia, (bardziej orientuję się w siatkówce ale zakładam że chodzi o piłkarskie kluby sportowe 😉 )

koszt jednej 15 zł – niewiele prawda?!

ja mam 4 🙂

i nie chodzi o to czy się ta smycz przyda czy nie – chodzi o to że Ilonka nas potrzebuje.

szczegółowe dane dot. zakupu i wysyłki zainteresowanym poda siostra Ilonki, Aga – [email protected]

W sumie kondensator został już zakupiony, ponieważ Ilonka pilnie go potrzebowała, ale pieniążki są pożyczone więc trzeba je szybko oddać.

powodzenia kochanie 🙂

po przerwie, jeszcze wakacyjnie

Witam serdecznie 🙂
Trochę czasu minęło odkąd ostatnio tutaj zaglądałam ale jestem w pełni usprawiedliwiona – nie było nas 🙂 (prawda że konkretny powód 😉 )
Jak na wakacje przystało spędziliśmy dwa tygodnie na tzw wyjeździe, a konkretnie u moich rodziców w Anglii, gdzie jest też jeden z moich kochanych Braciszków 🙂
Wyjazd był zaplanowany dosyć późno, ale za to moi rodzice każdy dzień zorganizowali niczym najlepsi animatorzy biura podróży. Odwiedziliśmy mnóstwo miejsc i codziennie czekało na nas mnóstwo atrakcji i, co cieszy mnie najbardziej, większość z nich była dla Julci 🙂
A Julci jak nikomu innemu odpoczynek się należy – od rehabilitacji, od codzienności – po prostu i aż – taki czas wypełniony od rana do wieczora tylko samymi przyjemnościami. W przypadku naszego wyjazdu dodatkowo wypełniony przeżyciami zupełnie dla Julci zaskakującymi 🙂
Ale po kolei 🙂

Do Anglii wybraliśmy się oczywiście samolotem, innej opcji sobie nie wyobrażam… Jula dobrze znosi loty a dzięki usłudze linni lotniczych asysty dla osoby niepełnosprawnej, dostanie się do samolotu na wózku inwalidzkim jest naprawdę zupełnie bezproblemowe.
Podczas lotu do Anglii udało nam się usiąść w pierwszym rzędzie, dzięki czemu mieliśmy dużo miejsca przed sobą (osoba niepełnosprawna musi siedzieć jak najbliżej i dlatego zajmuje zarezerwowane wcześniej miejsce w jednym z trzech pierwszych rzędów) .
Uzbrojeni w oprawę multimedialną pt bajki, muzyka, gazety i książeczki prawie nie zauważyliśmy jak minęły dwie godziny lotu.

(Z powrotem nie było już tak wygodnie ale do tego jeszcze wrócę).

Tutaj już na miejscu w objęciach „małego” Braciszka 😉 i z Tatą 🙂

Atrakcje jakie czekały na Julcię były głównie związane z jej ulubionym kanałem telewizyjnym – Cbeebies. W parku rozrywki Alton Towers,(w którym przeżyłam chwile grozy już w zeszłym roku na rollercasterze z największą ilością spirali na świecie – 14, zwanym słodko „Smiler”) od tego roku zostało dobudowany CbeebiesLand, w którym dzieci, bawiąc się w sektorach rónych programów, bawiąc się i ucząc, spotkają swoich ulubionych bohaterów i to czasami dosłownie spotykają.
Zanim jednak dotarliśmy do Alton, byliśmy na przedstawieniu, jakie przyjechało do Manchesteru na około miesiąc, przedstawieniu w których Julcia na żywo mogła zobaczyć bohaterów dobrze znanej jej bajki – Dobranocny Ogród.

Swoją drogą to lekko niepokojące, kiedy oglądając na co dzień taką bajkę człowiek się nagle orientuje że zdanie „Watingersi przybyli do Pontypinów w Ninkinonku…” jest całkowicie zrozumiałe… 🙂

Z zapasem wiedzy w kwestii słownictwa niechybnie wymagającego wcześniejszego merytorycznego przygotowania (przy takim nazewnictwie nawet zmiana wersji językowej nie robi różnicy…) ruszyliśmy na przedstawienie, równie podekscytowani co Julcia 🙂

Resztę oddają zdjęcia 🙂

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Julcia troszkę się bała, w sumie początkowo nawet bardziej i „może lepiej jak jednak wyjdziemy” bardziej oddawało jej nastawienie…
Ale nie wyszliśmy… a kolejne postaci pojawiające się na scenie w oprawie muzycznej i graficznej przecież Julci doskonale znanej, przyjmowała coraz spokojniej i weselej, żeby w końcu przy tańczącej i biegającej między kwiatkami po scenie uśmiechniętej „Upsy Daisy” całkiem się już rozluźnić i cieszyć przedstawieniem.

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

Inthenightgarden live

W CbeebiesLand było już zdecydowanie spokojniej i Jula była zachwycona wszystkim co się działo dookoła.
Ja z kolei najbardziej zachwycona byłam za to faktem, że nie musieliśmy nigdzie stać w kolejkach. A te były spore – wyświetlacze przy większości atrakcji straszyły informacją o ilości minut jaką trzeba odstać żeby się do nich dostać. Zwykle było to ok godziny.
Na szczęście dla wózków inwalidzkich były osobne wejścia i wszyscy z uśmiechem zapraszali nas do środka jak tylko podjechaliśmy.

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Teraz będzie padało trochę nazw programów i bajek których mam nadzieję że wybaczycie że nie będę szerzej opisywać bo jak ktoś je zna to nie trzeba a jak nie zna to pewnie niekoniecznie zamierza zgłębić… 🙂

I tak Jula miała okazję przejechać odtworzone miasteczko Listonosza Pata w jego ciężarówce pocztowej.

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Pat okazał się naprawdę solidną firmą – specjalnie przygotowana i już ostemplowana kartka wrzucona do specjalnej skrzynki (dziękującej za każdy wrzucony list 🙂 ) przy odtworzonym dokładnie jak z bajki budynku poczty Pata, doszła do Babci i Dziadka w Polsce jeszcze zanim wróciliśmy do domu 🙂

Alton Towers Cbeebies Land

Niebywałą atrakcją dla Julci był też koncert na żywo grupy ZingZillas – wesołych i muzykalnych małpek z bajki pod tym samym tytułem.

Alton Towers Cbeebies Land

Jula odwiedziła Charliego i Lolę w ich domku, gdzie mogła sobie usiąść między innymi przy stole w ich kuchni:

Alton Towers Cbeebies Land

Byliśmy w laboratorium Niny i jej Neuronków

Alton Towers Cbeebies Land

Płynęłyśmy gondolą po świecie Dobranocnego Ogrodu (w porównaniu z wcześniejszym przedstawieniem było zdecydowanie spokojniej). Mój Tata próbował zrobić nam zdjęcia w czasie „rejsu” ale skutecznie utrudniały to wysokie żywopłoty dookoła kanału.

Byłyśmy też w domku Pana Warzywko, gdzie dzieci miały okazję napełnić kompostownik resztkami jedzenia a później pomóc warzywkom w rozwiązaniu ich problemu (w środku w domku nie można było pobić zdjęć)

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Na koniec przejechałyśmy się w bardzo przyjemnym wagoniku nad całym miasteczkiem, uzupełniając obraz z góry o te szczegóły których nie udało nam się dostrzec z dołu.

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

Znaleźliśmy też chwilę na piknik z pięknym zamkiem w tle. Na szczęście był to jeden z nielicznych w sumie dni, kiedy pięknie świeciło słoneczko.

Alton Towers Cbeebies Land

Po tak sielsko i relaksująco spędzonym dniu Braciszek namówił mnie jeszcze pod jego koniec na trzy rollercostery i choć początkowo miałam ogromną nadzieję że na nie nie zdążymy (było już późno) to było super każdy z nich był niezapomnianym przeżyciem 🙂

To dwa z nich i na drugim zdjęciu chyba nawet gdzieś tam sobie z Adasiem jedziemy (lekko do góry nogami… 🙂 )

Alton Towers Cbeebies Land

Alton Towers Cbeebies Land

I to tylko dwa dni z naszych dwu tygodni 🙂

Reszta atrakcji w następnym wpisie

pozdrawiam 🙂

plac zabaw

W naszym mieście powstał pomysł wybudowania (postawienia) placu zabaw dla dzieci niepełnosprawnych. Kilka takich miejsc jest już w Polce i każde z nich cieszy się powodzeniem.
Można by pomyśleć „a po co oddzielny plac zabaw?…” po co tworzyć swoiste enklawy, wszak integracja jest dzisiaj w cenie.
Zauważyłam nawet ostatnio że w większości bajek w TV jeżeli jest w nich jakaś grupa dzieci to przynajmniej jedno z nich jest na wózku.

Jednak trudność owej integracji (jakkolwiek potrzebnej) polega na tym, że nasze dzieciaczki na ogólnodostępnych placach zabaw mają bardzo ograniczone możliwości skorzystania ze sprzętów jakie się na nich znajdują. a czasami jest to wręcz niemożliwe.
Stąd jedyne co im często pozostaje to siedzieć sobie w wózeczku i patrzeć jak inne dzieci się bawią.
I nie jest to jakaś forma masohizmu bo w końcu można w ogóle omijać takie miejsca, ale często wśród dzieci jest np całkiem zdrowy i rozbrykany kuzyn czy brat, z którym właśnie przyszliśmy i musi wybiegać 🙂 .

Nas osobiście to nigdy nie zniechęcało, chodziliśmy często i jak Julcia była mniejsza udawało nam się na niektóre sprzęty ją posadzić, nawet „zjechać” po zjeżdżalni, pokręcić na karuzelce czy pohuśtać na huśtawce.
Z czasem jednak jakoś rzadziej się tam pojawiamy, trochę dlatego że nie jest łatwo teraz Julę w coś wkomponować (rośnie nam szkrabek) a trochę dlatego że ma już prawie 10 lat i na takich placach jest zwykle najstarsza.
Dzieci w jej wieku uczęszczają już od dawna, do szkoły, na zajęcia sportowe i inne zajęcia pozalekcyjne z których żadne nie odbywają się raczej na placach zabaw…

A Julcia pewnie chętnie by sobie pozjeżdżała na zjeżdżalni i pohuśtała się.
To dlatego, że granice wiekowe dzieci niepełnosprawnych, (w zależności od rodzaju dysfunkcji oczywiście) są bardzo płynne i często tzw „dzieciństwo” jest znacznie wydłużone.

Dlatego pomysł jest bardzo trafiony, pewnie idealnie byłoby gdyby przy każdym placu zabaw było dodatkowo kilka sprzętów na które mogłyby się wspinać dzieci wózkowe, ale póki co bardzo fajnie że problem został zauważony.
Ponieważ pomysł ma formę projektu budżetu obywatelskiego, jego powodzenie (czytaj szansa na sfinansowanie), będzie zależeć od tego czy zbierze dostateczną ilość głosów w ankietach i czy wygra rywalizację z innymi lokalnymi wnioskami.
Dlatego jeżeli ktoś ma ochotę poprzeć projekt to bardzo serdecznie zapraszam, ma on profil na facebooku, (Elbląski Plac Zabaw dla Niepełnosprawnych Dzieci) gdzie można na bieżąco śledzić co się dzieje w tym temacie.
Zapraszam więc serdecznie 🙂

Tyle w kwestii placu zabaw.

Chciałam jeszcze napisać o jednej sprawie i nie dlatego że to coś o czym pisać lubię bo zdecydowanie nie… ale dlatego że potem łatwiej mi sobie przypomnieć datę.
Jula miała dziś w nocy napad padaczkowy a ponieważ nie mogę sobie przypomnieć kiedy miała go ostatnio, tym razem zapisuję.
Napad taki zawsze jest dla nas ogromnym stresem, na te kilka minut staje świat dookoła i liczy się tylko to żeby już się skończył a Jula obudziła się rano jak gdyby nigdy nic. Ale (choć zabrzmi to może nieco niepoważnie i pewnie niejeden rodzic obeznany w temacie złapie się teraz za głowę) ma też swoje dobre strony…
Po pierwsze był i minął – mamy go z głowy i kolejny raz Jula ma się dobrze i na strachu się skończyło.
Po drugie fakt że nie pamiętam kiedy Jula miała go ostatni raz oznacza że przerwa była dłuższa niż zwykle (wydaje mi się że jakieś 2 miesiące), a to, biorąc pod uwagę masakryczną pogodę, jest bardzo dobrą wiadomością.
I w końcu po trzecie w obliczu zbliżającego się dłuższego wyjazdu wakacyjnego zdecydowanie lepiej że napad był w domu (oczywiście przy optymistycznym założeniu że możemy być spokojni o kolejny co najmniej miesiąc, ale optymistyczne założenia to podobno moja specjalność… 🙂 ).

Jak jesteśmy przy zapamiętywaniu dat, jest w sumie jeszcze jeden powód dla którego ta konkretna może być istotna. Otóż wczoraj na spacerze w parku, na którym byłam z Julcią, podeszła do nas pani i zaczęła wypytywać o Julcię, wydawała się nawet być w temacie mpd, pouśmiechała się do Julci, rozmawiała do niej, obsypując ją komplementami (na co Julcia odpowiadała szerokim uśmiechem) i w końcu powiedziała że na co dzień działa w zakonie (tak przynajmniej zrozumiałam, mogłam coś pomieszać, w każdym razie ma to związek z jakąś formą zorganizowanej wiary na pewno) i modli się za dzieci, różne, zdrowe, chore, w mniejszej i większej potrzebie, generalnie dzieci, co jakiś czas obierając sobie konkretną intencję. Obiecała że przez najbliższy okres będzie się modliła o zdrowie dla Julci, za co oczywiście bardzo podziękowałam choć szczerze mówiąc cała sytuacja troszkę mnie krępowała.
A zapamiętać datę chciałam ponieważ jak rozmawiałyśmy o tym że Jula nie mówi, powiedziała w pewnym momencie „a teraz zapamięta Pani dzisiejszą datę bo dokładnie za rok znowu się spotkamy a Julcia będzie zupełnie inna, bardzo się rozwinie”…
Ogólnie nie wierzę w takie rzeczy (choć naprawdę bardzo bym chciała…) ale zabrzmiało jakoś mistycznie… aż mnie ciarki przeszły…

Dlatego na wszelki wypadek datę notuję.

pozdrawiam 🙂