po prostu Julcia :)

Nasza córcia kochaniutka w Anglii u Babci i Dziadka czuje się jak ryba w wodzie 🙂 No i cóż w tym dziwnego – w końcu to Babcia i Dziadek 🙂 Mam jednak wrażenie że zmieniła się pod kątem postrzegania otoczenia, że zauważa zdecydowanie więcej niż do tej pory z tego co się dookoła niej dzieje a najwyraźniej widać to właśnie tutaj – w miejscu które jest dla niej całkowicie nowe.
Każdy nasz wyjazd gdziekolwiek, (a wyruszamy co rano w trasę i wracamy wieczorem dosyć dla Julci późnym) Julcia aż chłonie – całą sobą – każda mijająca nas osoba, każdy pasażer wsiadający i wysiadający z autobusu, każde miejsce jakie odwiedzamy – wszystko bacznie obserwuje i analizuje. Są sytuacje które jej się podobają (Jula bardzo szybko „nauczyła się” odwzajemniać uśmiechy ludzi dookoła) są takie z których śmieje się do rozpuku (jak łapiemy ją za rączki i ciągniemy w tej sposób wózek) są takie które ją niepokoją, co od razu widać i są takie których się poważnie boi, co również natychmiast po niej widać. Tyle różnych emocji w różnym stopniu nasilenia u Niej nie widzieliśmy i mam wrażenie że są one zdecydowanie bardziej wyraźne niż jeszcze niedawno.
I co najważniejsze i dla nas bardzo zaskakujące, a myślę wynika z tego że Julcię tak wszystko dookoła interesuje – jest niesamowicie cierpliwa i grzeczna! 🙂 choć grzeczna to może nawet za małe słowo – jest ciągle i niezmiennie uśmiechnięta, niezależnie od tego ile godzin spędza w wózku jeżdżąc z nami w coraz to inne miejsca.
Np – sam dojazd autobusem gdziekolwiek zajmuje nam średnio godzinkę, Jula siedzi cały czas uśmiechnięta, obserwuje wszystko dookoła i nic a nic nie marudzi, choć u nas jak gdziekolwiek z nią jadę autobusem (zwykle nie dłużej niż 10 min) to potrafi czasem nieźle przypominać o swoim istnieniu…
Tutaj nic takiego 🙂
Potem chodzenie, chodzenie i chodzenie (w Julci przypadku jeżdżenie, jeżdżenie i jeżdżenie…) a Jula dalej uśmiechnięta, są oczywiście przerwy na kawkę i takie tam, na rozprostowanie nóżek bo siedzenie tyle godzin w wózku to absolutnie nic dobrego, ale w domu czasem żeby zrobić zwykłe zakupy musimy mieć obsługę multimedialną w postaci muzyczek, bajeczek w telefonach i takich tam gadżetów, a tu nic – gadżety leżą na dnie walizki i chyba doczekają tam powrotu do domu 🙂

Mamy taką teorię, że odkąd odstawiliśmy jedne z leków przeciwpadaczkowych Julcia jakby się troszkę „obudziła”. Nie była wcześniej jakaś ospała czy otępiała – absolutnie nie, po prostu jakby teraz wyraźniej i bardziej jest wyczulona na wszystko dookoła.
A ponieważ czytanie emocji Julci to podstawa w próbie zrozumienia jej świata, poznania jej i odgadnięcia choćby malutkiej części tego co lubi a czego nie – czerpiemy z tego ile się da – pełnymi garściami 🙂

a na potwierdzenie Julci dobrego humorku kilka zdjęć tak na szybko, bo całość ogarnę pewnie dopiero po powrocie 🙂

pozdrawiam

wszystkiego po trochu

Przede wszystkim w końcu jest ciepło! I to nie tak ciepło że udaję że nie jest mi zimno w lekkim płaszczyku a tak naprawdę trzęsę się z zimna na spacerze, tylko ciepło CIEPŁO! 🙂 Można nawet zaryzykować wyjście w krótkim rękawku na dwór 🙂
Jak wiadomo jednak tak pięknie całą majówkę nie było, choć 1 Maja zrodził nadzieję że jednak będzie ciepło i przyjemnie (2 i 3 Maja skutecznie ją odebrały…).
Majówkę mieliśmy cudowną bo co może być lepszego niż spędzenie dnia z rodzinką, na dworzu przy pierwszym oficjalnym grilowaniu 🙂 Pogoda była piękna i do cna ją wykorzystaliśmy. Kolejne dwa dni nie były już tak łaskawe więc niewiele się wynurzaliśmy z domku, a w weekend weekendu, kiedy znowu zrobiło się pięknie mieliśmy troszkę gości, a w niedzielę wybraliśmy się na wycieczkę.

Z soboty na niedzielę w nocy Jula miała napad padaczkowy i ten konkretny był przez nas oczekiwany ze szczególnym niepokojem ze względu na odstawiony w marcu w szpitalu orfiril (jeden z leków przeciwpadaczkowych jaki Jula przyjmowała). Napad był dla nas swego rodzaju kolejnym punktem do odhaczenia na liście pt. „czy Jula dobrze radzi sobie bez tego leku” a to dlatego że póki napadu nie było (ostatni był 5 grudnia zeszłego roku) nie wiedzieliśmy czy jak już się pojawi to nie będzie mocniejszy niż dotychczas – na szczęście nie był 🙂 Nawet zaryzykuję stwierdzenie że był lżejszy, wlewkę oczywiście podałam, bo nigdy nie czekam aż napad sam minie, mimo że trwa max kilka minut, nie dałam jednak całej wlewki a i tak napad szybko ustąpił. Nie chcę przechwalić i może zbyt szybko wyciągać wniosków, bo na wynik eeg jeszcze czekamy, ale myślę że skoro Jula już dwa miesiące jest bez leku odstawionego gwałtownie w pełnej dawce, czego się absolutnie nie praktykuje, u nas zaszła potrzeba tzw „wyższej konieczności” ze względu na spadające płytki krwi, napad pojawił się po pół roku od ostatniego i nie był mocniejszy a wręcz lżejszy, to ten lek na którym Jula jest w tej chwili (topamax) jest w zupełności wystarczający. Oczywiście może być tak że napady będą np częściej, ale póki co nie dzieje się nic niepokojącego, zresztą, zawsze można do leku wrócić w razie potrzeby.
Po takiej nocy z przygodami Jula musi się wyspać, nigdy jej wtedy nie budzę, czekam aż się sama obudzi, niezależnie od tego czy ma iść do szkoły czy nie. Najwyżej zostaje wtedy w domu. Teraz była niedziela więc nie było problemu z dłuższym pospaniem sobie, z czego Jula grzecznie skorzystała. Obudziła się jak zwykle z uśmiechem i pełna energii, też na pewno dzięki temu że nie dostała całej wlewki bo to jednak psychotrop i potrafi jeszcze trzymać kilka godzin.
Wlewki (relsed 5 mg) zawsze mam pod ręką i w domu jest ich zawsze co najmniej 4 sztuki, jak nie mam, biegnę po receptę. Kiedyś powiedziałam że w dzień w którym wlewki mi się przeterminują chyba się upiję ze szczęścia… (przepraszam za kolokwializm ale to jednak blog 🙂 ) – a tu mówisz i masz! Patrzę na datę ważności a tu marzec 2013 (w bieżącym użyciu mam nie przeterminowane ale te dwie mi się ostały z poprzednie paczki). Ta radość z przekroczenia daty ważności, może nie dla wszystkich zrozumiała, wynika z faktu, że skoro się przeterminowały, znaczy nie były potrzebne…a skoro nie były potrzebne, znaczy nie było w międzyczasie napadów.
Upić się ze szczęścia nie upiłam, bo w ogóle nie mam zwyczaju, ale uczciliśmy ten fakt wieczornym toastem żeby ta pozytywna tendencja się utrzymała.

Z Juli atakami jest tak, że zawsze zdarzają się w nocy i zawsze około godziny 4, może nie co do minuty, ale to już praktycznie jest regułą. Nie znam się na tym, nie wiem co się akurat dzieje w tej fazie snu (Jula ma diagnostycznie ataki aktywowane snem), zwykle też Jula wcześniej budzi się i śpi raczej niespokojnie, stąd wiemy kiedy trzeba być czujniejszym niż zwykle, choć i tak jesteśmy cały czas a wlewka i przyrząd do odsysania śliny, bo Jula potrafi się zakrztusić w trakcie gdyż nie przełyka śliny która jej się zbiera w buzi, zawsze są pod łóżkiem. Myślę sobie czasem że jeżeli jest taka prawidłowość to może gdyby wiedzieć czemu, można byłoby wcześniej temu zapobiec… Ciekawa jestem czy to tylko u Julci tak jest z tymi atakami czy może inne dzieci też mają powtarzalne godziny napadów czynnych…
Inną prawidłowością, jednak tu jestem pewna że zupełnie przypadkową, choć zastanawiającą, jest fakt, że Jula ten atak miała 5 maja, poprzedni 5 grudnia a jeszcze poprzedni 5 marca… coś 5 zdecydowanie jest naszym szczęśliwym dniem. Wcześniej nie pamiętam bo ataki były częściej, raz w miesiącu co najmniej więc daty nie zapadały mi tak w pamięć.

Tyle w kwestii ataków, mam nadzieję że przez długi czas nie będę wracać do tego tematu.

Z innej beczki.

Zbliża się nasz kolejny wyjazd do Wrocławia, tradycyjnie już jedziemy z Julą na dwa dni na kurs vojty. Tym razem nie jest to już szkolenie Sebastiana, i zarówno on jak i my, będziemy tam tylko obserwatorami. Mamy nadzieję przedyskutować z trenerami rehabilitację Julci z ostatniego roku oraz w jej kontekście skonsultować sprawę bioderka. Każdy poprzedni wyjazd był dla nas kopalnią wiedzy dot. vojty, przy której konsekwentnie trwamy do dziś, i mam nadzieję że tym razem też tak będzie. Ostatnio byliśmy dokładnie rok temu a to sporo czasu do analizy.
Widzimy że Jula się zmieniła, ma wyprostowaną sylwetkę, coraz ładniej kontroluje głowę, mięśnie ma mocne i wyćwiczone zdecydowanie bardziej niż np moje 🙂
Sebastian śmiał się ostatnio że na Julci można uczyć się anatomii, tak wyraźnie widać pracę poszczególnych mięśni podczas stymulacji.

Nasza mała księżniczka, wbrew swojej naturze, która niestety jej nie pomaga i wyposażyła ją we wszelkie predyspozycje do skrzywień, skolioz i deformacji wszelkiego typu, dzielnie sobie radzi a przecież nie jest łatwo o postęp jeżeli przy każdym ruchu trzeba walczyć ze spastyką, przeciwnikiem równie silnym co konsekwentnym.
Na szczęście równie silny i konsekwentny jest nasz rehabilitant 🙂

Po powrocie z Anglii, gdzie wybieramy się niedługo w odwiedzinki do moich ukochanych rodziców, zajmiemy się też dokładnie sprawą bioderka Julci, nóżki urosły sporo ostatnio i kość udowa przesunęła się w górę przez co bardziej odstaje a różnica w długości nóżek powiększyła się. Co prawda zakres ruchów w stawie nie jest przez to ograniczony ani na co dzień ani w rehabilitacji, ale zaczynamy powoli przekonywać się do tego, żeby bioderko naprawić operacyjnie. Jula ma płaską panewkę i biodro nie ma szans inaczej naskoczyć. Cieszymy się z faktu że mimo tak znacznego ograniczenia nie pogłębiają się przykurcze w przywodzicielach, kolana nie układają do wewnątrz a po każdych ćwiczeniach udaje się uzyskać idealne ułożenie miednicy i nie ma mowy o tzw efekcie powiewu wiatru o którym czytałam u dr Kocha – to zasługa Sebastiana i vojty, jednak porządna konsultacja ortopedyczna jest nam potrzebna, tym bardziej że ostatnia była rok temu.
To plan już na wakacje.

i jeszcze zdjęcia z majóweczki

i z wizyty koleżanek Julci z Gdańska – Hani i Tosi

odpoczynek z Julcią i Wiki

i kolejna popełniona tarta – tym razem z budyniem i bitą śmietaną – pycha 🙂

pozdrawiam 🙂

zasada konsekwencji

Witam serdecznie 🙂
kolejny tydzień za nami, ale skłamałabym gdybym powiedziała że nie wiem kiedy minął, bo wiem 🙂 Tym razem czas nie gnał jakoś jak zwykle, było spokojnie i powoli. Jula była ze mną cały tydzień w domu, nie miałyśmy żadnych popołudniowych zajęć, Julcia miała urlopik na całego i myślę że wyszedł jej na dobre, choć to pewnie oceni Sebastian po dzisiejszych zajęciach.
Na pewno będzie dobrze, widzę przecież że Jula jest w dobrej formie. Zresztą, jak już nie raz słyszałam, odpoczynek jest tak samo ważny jak rehabilitacja – słyszałam więc wiem, ale dziwna sprawa – o ile Julcia z pewnością nie miała nic przeciwko tygodniowi laby, mnie strasznie kusiło żeby jednak choć pod koniec tygodnia poprosić rehabilitanta na ten dzień, albo dwa… To już jest choroba z cyklu „dzień bez rehabilitacji to stracony dzień” – a ponieważ zdaję sobie na szczęście sprawę z ułomności ludzkiej natury (żeby nie tak od razu w samokrytykę wpadać…) na wszelki wypadek odwołałam wcześniej wszystkie zajęcia bo potem głupio byłoby się tłumaczyć że może jednak, chociaż na jeden dzień, tak dla rozruszania mięśni…
To zasada konsekwencji, pamiętam coś jeszcze ze studiów – jak podejmiemy już jakąś decyzję to potem choćby nie wiem co, wbrew swoim wątpliwościom i czasem zmieniającym się okolicznościom, żeby nie wypaść źle w oczach innych – trzymamy się jej 🙂
I podziałało 🙂
Chciaż łatwo nie było bo nawet w obliczu tego że okoliczność katarku nie bardzo się zmieniała i jednak trochę Julci dokuczał, szukałam luki w prawie – bo może nie będzie tak źle, w końcu to tylko katar, a vojta poprawi krążenie i organizm sobie szybciej poradzi z infekcją, no i oddech będzie lepszy…
Nie ma dla mnie ratunku… na szczęście i mój mąż i moja Sylwunia dzielnie pilnowali czy egzekwuję hasło ” wolny tydzień dla Julci!” (prawie można na wybory z tym iść…:) )
Efekt – Jula wypoczęta, zdrowa, z pewnością ma więcej siły i energii.

Trochę się pocieszam, że pewnie nie ja jedna Mama taka nadgorliwa bywam… przy dziecku wymagającym rehabilitacji cały czas, staje się ona koniecznością codzienną i priorytetem najwyższym, a jeszcze jak tak jak u nas każdy praktycznie dzień ćwiczeń przynosi jakąś poprawę i widać że jest lepiej, czasu po prostu na przerwę szkoda… A tu się nie obejrzałam jak niedawno rehabilitant uświadomił mi że od wakacji Jula jedzie na najwyższych obrotach i to w pełnym tego słowa znaczeniu bo z vojtą nie ma żartów, to ciężka praca dziecka i terapeuty.

Tymczasem Jula od rana uśmiechnięta pojechała do szkoły, mam nadzieję że równie uśmiechnięta wróci. Słoneczko świeci, wiosna idzie (wolno coś…ale jednak idzie 🙂 ) Kamil zdobył złoty medal mistrzostw świata, drużyna brąz po małym zamieszaniu – same dobre wiadomości 🙂

Wolne wolnym, ale czy może być lepsze zakończenie tygodnia jak niespodziewany przylot Babci z Anglii?! 🙂 to nie teleturniej więc od razu odpowiem – nie może! 🙂
W sumie dla kogo niespodziewany dla tego niespodziewany… moi braciszkowie kochani uknuli intrygę godną telenoweli zapraszając nas na niezobowiązujący obiadek w sobotę a tu proszę – taka niespodzianka 🙂

pozdrawiam serdecznie 🙂

teatrzyk :)

Sztuka jest pięknem samym w sobie – to wiadomo od wieków 🙂 teatr jest tej sztuki częścią równie barwną i różnorodną w swej tematyce.
Ale nic, powtarzam nic, nie przebije barwności osobistego teatrzyku dwóch kukiełek, jaki ma Jula, dzięki Babci i Dziadkowi,którzy nie zrażeni dzielącym ich od nas oceanem (i kilkoma państwami po drodze…) nadają na żywo ów teatrzyk przez skypa prosto z Anglii przy każdej okazji kiedy z nimi rozmawiamy:)
I już nawet nie o tematykę teatrzyku chodzi, choć muszę przyznać że czasem i mnie zaskakują zwroty akcji, ale o to że tak doskonale wiedzą co Julci sprawia największą przyjemność że widząc je w sklepie od razu kupili te dwie cudne pacynki – pieski, nakładane na rękę – przesłodkie dwa maluchy, które na ich rękach ożywając stają się najlepszą bajką pod słońcem 🙂 I najfajniejsze jest to że sami świetnie się przy tym bawią 🙂

I nie komputerowe, nowoczesne bajki i arcyciekawe programy w TV są wtedy dla Julci ważne (a trzeba Wam wiedzieć że nie jest łatwo odciągnąć Julci uwagę od telewizora…) tylko właśnie te dwa pieski na rękach Babci (lub opcjonalnie Babci i Dziadka) od których Jula nie może oderwać wzroku śmiejąc się przy tym do rozpuku 🙂
A żeby nie było że tak tylko mówię to mamy udokumentowane jedno takie przedstawienie przy okazji Świąt. Zdjęcia pewnie już wcześniej zamieszczałam ale nie było odpowiedniego komentarza 🙂 no i zdjęć jest więcej bo śmiechu Julci nigdy za dużo 🙂

no sami oceńcie czyż nie są słodkie!?… 🙂

To tylko jedna z okazji, pieski ożywają przy każdej rozmowie Julci z Babcią i Dziadkiem i zawsze wywołują identyczną reakcję – radość do łez 🙂
Jula jest wtedy najszczęśliwsza na świecie!
Zresztą co tu nie być jak się ma taką cudowną Babcię i Dziadka:)

Kochamy Was mocno!