idą Święta :)

idą idą i już prawie przyszły 🙂 czas przed Świętami jest dla mnie najbardziej magiczny i też najdłużej pozwalający cieszyć się tą magią, same Święta mijają zanim zdążymy zauważyć, choć oczywiście swój urok też mają 🙂
Co roku staramy się żeby Julcia jak najprawdziwiej poczuła atmosferę Świąt z całą wyjątkowością tego okresu. Zdajemy sobie oczywiście sprawę z tego, że dla Julci nie jest to jakiś szczególnie wyjątkowy i oczekiwany czas, że nie czeka na prezenty i pieczenie świątecznych ciasteczek ale to nie ma znaczenia, bo naszą rolą jako rodziców jest wszystko jej pokazać i dać jej poczucie, że w tym uczestniczy. Wspólnie kupujemy choinkę, a potem wspólnie ją ubieramy i to, że Julcia fizycznie nie jest w stanie tego zrobić, nie znaczy, że nie może w tym uczestniczyć i mieć ubaw nie mniejszy niż my 🙂 w końcu chodzi o to, żeby mieć z tego jak największą radość, a jej uśmiech jest dla nas największą nagrodą. Myślę, a nawet jestem pewna, że to jak Julcia postrzega i odczuwa Święta (zresztą nie tylko Święta ale cokolwiek czego sama nie jest w stanie pojąć, a takich rzeczy i sytuacji jest mnóstwo) zależy od tego jak jej je pokażemy i jak pokażemy w nich siebie, bo jak my będziemy szczęśliwi i zadowoleni to ona na pewno też 🙂
chyba nieco zakręciłam, ale tak już mam jak dopadnie mnie słowotok i nie umiem w dwóch słowach się określić… mam nadzieję, że mimo wszystko w miarę zrozumiale się wyraziłam 🙂
ależ melancholijnie jakoś się zrobiło, to te Święta chyba tak nastrajają 🙂
Tak więc jak już ubieraliśmy wspólnie tę choineczkę to też porobiliśmy troszkę zdjątek, żeby nie było, że tak tylko gadam 🙂

zakładamy łańcuch jeszcze łańcuch

pełne skupienie... i bombeczka wisi  :)

ponieważ pewnie natworzę coś dopiero po Świętach chciałam życzyć wszystkim zdrowych, radosnych i spokojnych Świąt, wolnych od trosk życia codziennego i pełnych ciepłej rodzinnej atmosfery.

Brzmi trywialnie ale myślę, że o to nam wszystkim najbardziej chodzi (no może jeszcze o fajne prezenty… 😉 )

pada pada śnieg…

a konkretniej – sypie i to porządnie… jak już wcześniej wspomniałam wolę takie atrakcje z okna ciepłego domku oglądać, ale dziś niestety nie było mi pisane… w największą śnieżycę (no co, muszę się troszkę wyżalić… 🙂 ) szłam z Julcią na ćwiczenia do Sebastiana. Julcia w wózeczku elegancko, cieplutko i suchutko pod folią przeciwdeszczową, a ja brnęłam dzielnie przez zaspy (może nie takie największe ale zawsze zaspy) i nie bacząc na przeciwności miałam tylko jeden cel – zdążyć na tramwaj o 15.38… (co, jakkolwiek przyziemnie brzmi, jest bardzo ważne, bo następnym już bym nie zdążyła na zajęcia. W takich chwilach (po raz setny) obiecuję sobie, że zrobię w końcu prawo jazdy, kolejny obrany termin – na wiosnę!
Na tramwaj zdążyłam, efektem czego Julcia też na zajęcia, choć biorąc pod uwagę fakt, że przez godzinę krzyczała, myślę, że wolałaby nie zdążyć… W sumie ostatnio oporna jest na ćwiczeniach, co prawda to nie zabawa, i nigdy nie była, a Sebastian jest dosyć wymagający i zawsze był, ale Julcia ostatnio ewidentnie nie ma nastroju na rehabilitację i nie kryje się z tym zupełnie już od wejścia do poradni. Mam nadzieję, że jej minie, bo, choć przyzwyczaiłam się do takich sytuacji, to słuchanie jak dziecko płacze nigdy nie jest łatwe, niezależnie od tego czy ma focha czy faktycznie jakiś kłopotek. Póki co wszystko wskazuje na foch a nie takie już przeżyliśmy…

Teraz nieco weselej – mamy choineczkę 🙂 dosłownie choineczkę, bo zawsze kupujemy w doniczce z ambitnym postanowieniem posadzenia jej po Świętach (od pięciu lat jeszcze nam się to nie zdarzyło…). Tak więc stoi 🙂 jeszcze nie ubrana, ale stoi i czeka:) Mamy nawet zdjęcia jak to ją kupowaliśmy, w sumie niezbyt zajmująca czynność i pan sprzedający nieco zdziwioną miał minę jak mąż robił nam zdjęcia, ale są i zamieścić trzeba 🙂 co niniejszym czynię:

na szczęście przez rękawiczkę nie kłuje :) taki wybór...

Prezenty już też prawie w komplecie (trzy jeszcze idą od wczoraj kurierem i mam szczerą nadzieję, że dojdą…) dzięki mojemu bratu który przyszedł dziś do Julci i mogłam pobiegać po mieście a konkretnie po jednym centrum handlowym, ale za to efektywnie. Nawet fryzjera zaliczyłam, choć musiałam iść z Julcią, ale na szczęście siedziała w wózeczku i spokojnie oglądała bajeczki i Mariolkę w telefonie (to opcja uruchamiana na szczególne okazje – piszę na wypadek gdyby czytały to panie pedagog lub logopeda z przedszkola Julci…).

Pisałam wcześniej, że testujemy nowy lek przeciwpadaczkowy – Topamax. Julcia jest już na maksymalnej dawce od miesiąca i nie miała jeszcze tzw. dużego ataku w nocy, także wygląda na to, że lek jest trafiony. Co prawda w ciągu dnia zdarzają jej się jeszcze te tzw. mniejsze, ale ostatnio kilka, a nawet kilkanaście dni nie zauważyłam żadnego, także może idzie ku lepszemu, choć niekoniecznie bo takie przerwy już miała a potem ataki się nasilały, coż, poczekamy zobaczymy. Narazie znowu wrócił katar i jest dosyć natrętny, ale mam nadzieję, że na katarze się skończy.

i jeszcze zdjątko zupełnie nie związane z jakimkolwiek powyżej poruszonym tematem, a co! nasz blog i mogę 🙂
to Julcia z poranną fryzurą 🙂
poranna fryzurka,  tzw. artystyczny nieład :)

to tyle by było 🙂 pozdrawiam serdecznie wszystkich którzy mają zdrowie i cierpliwość czytać i do następnego 🙂

Wigilia Wigilii

No i po Wigilii, pierwszej w tym roku i nie ostatniej jeszcze 🙂
jak przewidziałam, Julcia nie była zbyt chętna do współpracy w cichym obserwowaniu wydarzeń… wręcz bym powiedziała, że niektórzy przemawiający przez mikrofon mogli mieć problemy ze słyszeniem swoich słów, że o słuchaczach nie wspomnę, a że sale i korytarze spore – pogłos zwiększał decybele… Muszę się tu przyznać, że początkowo Julcia miała powód do narzekania, bo przy rozbieraniu jej zahaczyłam szalikiem o jej kolczyk i pociągnęłam nieco, nie żeby jakoś mocno, ale zaczęłam od razu przepraszać i całować, a to dla Julci jest znak, że powód do krzyczenia jest, skoro mama taka skruszona…
Na szczęście nieco się później uspokoiła, może też trochę dlatego, że zastosowałam (dosyć skuteczny na czas jego trwania) system zajmowania jej buźki jedzeniem pyszności, stojących na stole wigilijnym 🙂
No więc były kolędy, pięknie śpiewane przez chórki dziewcząt i chłopców, był opłatek, życzenia, pyszności i Mikołaj z prezentami (w dokładnie takiej kolejności). Zdjęć Julci nie mamy zbyt wiele, bo albo marudziła, albo krzyczała, albo jadła a wszystkie te czynności nie są zbyt fotogeniczne… 🙂 Nasz Osobisty Fotograf jednak coś tam sprawnym okiem wyłapał, także ślad jest 🙂

były pyszności:

klimat wigilijny...

stoisko z pięknymi, zrobionymi ręcznie ozdobami:

piękne :)

Julcia na tle lampeczek z jeszcze z kiepskim humorkiem:

smutna minka...

dzieci pięknie śpiewały, a z Julcią już lepiej nieco, choć do entuzjazmu daleko… 🙂

chórki, a my z tle :) my, a chórki w tle :)

mniej więcej to by było na tyle w kwestii zdjęć 🙂

ogólnie było bardzo sympatycznie, smacznie i miło, zaskoczył nas Pan Mikołaj rozdający mega paczki ze słodyczami, które z zapałem Julci do jedzenia słodyczy starczą co najmniej na całe Święta a i na pewno o turnus i Nowy Rok zahaczą 🙂

ziiiiiiiiiimno…..

No i mamy zimę 🙂 co prawda bez śniegu jeszcze (przynajmniej u nas) ale mróz jest konkretny. W sumie to uwielbiam zimę z całym jej śnieżkiem i mrozem, ma specyficzny, magiczny klimat, którego moim zdaniem nie ma żadna inna pora roku. Od razu inaczej się chodzi na spacerki i miło wraca do ciepłego domku jak poszczypie troszkę w nosek i policzki 🙂 i czy nie pięknie wygląda padający śnieg?!… (chociaż ten akurat wolę obserwować z ciepłego domku… 🙂 ) Mrozik może w końcu wymrozi albo przynajmniej uśpi na jakiś czas te straszne wirusy krążące nad nami i zarażające znienacka niewinnych ludzi, w tym Julcię ostatnio…

No więc jest zimno – to już ustalone 🙂

a jak jest zimno to trzeba się na spacerku opatulić odpowiednio 🙂

cieplutko :) różowo i cieplutko :)

Julcia w przedszkolu jeszcze jutro a potem dłuuuuuga dłuuuga przerwa, aż do 8 stycznia kiedy to wrócimy z turnusu rehabilitacyjnego.
Jak Julcia wyzdrowiała to się zawzięliśmy (konkretnie to ja się zawzięłam, Julka siłą rzeczy bardziej podporządkowała mojej zawziętości… 🙂 i chodzimy codziennie na ćwiczenia do Sebastiana, raz po przedszkolu, raz przed przedszkolem (dla mnie ta druga, to zdecydowanie mniej ulubiona pora…) żeby nadrobić stracony czas. W przedszkolu Julcia też dzielnie ćwiczy z Asią (właściwie to chyba bardziej Asia z Julcią… 🙂 ale wiadomo o co chodzi 🙂 ) Trzeba być rozćwiczonym przed turnusem, bo będą zakwasy… swoją drogą to ja pewnie po pół godzinie jakichkolwiek ćwiczeń miałabym ogromne, więc Julcia i tak jest świetnie przygotowana i przy tym coraz lepiej rozluźniona, bo na pierwsze ćwiczenia po chorobie przyszła raczej spięta..

Dziś i jutro w przedszkolu Wigilia, dziś wieczorkiem oficjalna w dużej sali biblioteki na Starym Mieście (jak co roku), a jutro, bardziej kameralna w ośrodku. Julcia generalnie nie przepada za takimi zbiorowymi imprezami, raczej ją stresują… pewnie będzie marudzić i krzyczeć (przez to w zeszłym roku chórek śpiewający a’capella kolędy nie był tak do końca a’capella… ) Pójdziemy oczywiście, bo takich imprez nie wypada pomijać, zresztą z naszego punktu widzenia (którym będę usilnie próbowała dziś zarazić Julcię) jest bardzo sympatycznie. Jeszcze wrócę do tematu maratonu wigilijnego, bo na pewno będą jakieś zdjęcia 🙂