podświadomość

Rozciągnął nam się weekend i tak z założenia tzw. długi, a konkretnie wydłużył się Julce, która przeziębiona musiała zostać w domu. Niby nic takiego, lekki kaszel i katar, ale lepiej nie dawać choróbskom możliwości rozwinięcia się w coś większego. Dzisiejsze wirusy potrafią być bardzo dokuczliwe.
Byliśmy oczywiście u lekarza bo o ile znam Julcię dobrze i wiem, że jeżeli nie ma gorączki i apetyt taki jak zwykle to nie ma powodu do większego niepokoju, jednak kaszel zawsze wymaga porządnego sprawdzenia osłuchowo.

Dziwna rzecz, apropos wizyty u lekarza, nie było naszej pediatry, była w zastępstwie pani dr która opiekowała się Julcią na OIOM-ie noworodkowym w trakcie jej pobytu w szpitalu po urodzeniu. Od tamtej pory nie miałam z nią do czynienia, czasami widywałam na ulicy zawsze czując lekki ścisk żołądka kiedy mówiłam grzecznie dzień dobry. Nie to jest oczywiście dziwne że pani dr miała zastępstwo ale to jak podświadomie byłam do niej uprzedzona.

Spieszę z wyjaśnieniem że uprzedzenie nie wynika z faktu że pani dr źle się Julcią zajmowała albo coś przeoczyła, nic z tych rzeczy.
Wręcz przeciwnie. Robiła kolejne badania i wyniki przy okazji których dowiadywaliśmy się ciągle czegoś nowego i jak można się domyśleć nie były to dla nas dobre wiadomości.
To do niej usłyszałam że Jula ma zmiany w usg główki i że „prawdopodobnie nie będzie samodzielnie chodzić”. Cudzysłów sugeruje że jest to cytat i w istocie do dziś dokładnie pamiętam te słowa.
I jest to jeden z nielicznych na szczęście już momentów z tamtego okresu, w którym pamiętam dokładnie co czułam i jestem w stanie wczuć się w te emocje bez postrzegania ich przez pryzmat późniejszych doświadczeń.

A przecież dziś, biorąc pod uwagę cechy porażenia jakie ma Julcia, akurat fakt że nie będzie chodzić jest najmniejszym problemem i tak naprawdę najłatwiejszą do zaakceptowania i zastąpienia cechą niepełnosprawności w obliczu innych trudności…

Mimo to ta właśnie informacja spowodowała że w jednej chwili życie straciło sens i nigdy potem, (mimo że bywa ciężko) się tak nie czułam.

Jeżeli kiedykolwiek w życiu byłam bliska depresji to właśnie wtedy.

Na szczęście mam cudownego męża. To dzięki Niemu wtedy wstałam i do dziś codziennie wstaję z siłą, optymizmem, uśmiechem i bezcenną umiejętnością codziennego cieszenia się ze spraw małych.

A nasza wizyta u lekarza była przesympatyczna i konkretna. I wręcz irytowało mnie to że pani dr była niezmiernie miła dla mnie i Julci, badała ją z ogromną starannością i tak żeby było jej najwygodniej, cały czas się do niej uśmiechając na co Jula oczywiście swoim promiennym uśmiechem odpowiadała. Zapytała o porażenie i czy się wcześniej urodziła – (jak może nas nie pamiętać, przecież to było „tylko” 9 lat temu i przez ten czas na pewno przewinęły się przez oddział „tylko” jakieś tysiące dzieci…)

… a ja nie byłam w stanie o niczym innym myśleć tylko o tym jednym zdaniu, które przecież i tak musiałam wtedy od kogoś usłyszeć…

Też tak macie?
Bo przecież lekarze od tego są że przekazują te lepsze i gorsze wieści, taki zawód, nie spodziewałam się jednak że tak głęboko to gdzieś tam we mnie siedzi.

No cóż… Panią dr pozdrawiam 🙂

A Jula już zdrowa, od wczoraj w szkole, zadowolona i uśmiechnięta jak zawsze 🙂

tylko ta podświadomość…