weekendowo wypiekowo

Tyle ostatnio piszę o pieczeniu że niedługo będę musiała zmienić profil bloga… 🙂
Nic takiego się nie wydarzy, pieczenie to po prostu to, co z Julcią lubimy najbardziej, z taką pomocnicą aż się chce zabierać za kolejne ciasta 🙂 A że Tata zawsze chętnie pomoże w jedzeniu to cóż trzeba więcej do szczęścia 🙂 A kiedy nie najlepiej się za to zabrać jak w weekend, kiedy Jula jest w domu i możemy się za pieczenie zabrać już po śniadanku (żeby zdążyć na popołudniową kawę oczywiście).
Ostatnio rządzą u nas tarty więc i tym razem popełniłyśmy z Julcią z rozpędu dwie, (spodnie podejrzanie ostatnio kurczą się w praniu…) z tego jedną z okazji Dnia Mamy. Jedna była z jabłuszkami, pokrojonymi w kostkę i smażonymi na masełku z cynamonem i cukrem (na zdjęciu wyglądają troszkę jak ziemniaki 🙂 )

jabłuszka, tarta, pieczenie,

tarta

a druga taka „na szybko” bo z kremem karpatkowym i to takim bez gotowania i gorzką czekoladą.

Jula tym razem zaangażowała się w pieczenie bardzo konkretnie, nie tylko gniotła ciasto jak zwykle ale też brała czynny udział w mieszaniu (efektem czego mąkę wydłubywałam jej z rączek jeszcze długo po tym jak założyłam że już jej tam nie powinno być…)

tarta

tarta

tarta

tarta

i w wałkowaniu, które okazało się bardzo zabawną czynnością 🙂

tarta

tarta

tarta

Potem pozostaje już tylko jeść 🙂 Jula niestety zbyt wielką fanką jedzenie tart nie jest, zdecydowanie satysfakcjonuje ją już sam proces ich robienia 🙂

tarta
W ogóle ostatnio miała kilka gorszych dni, była marudna, niewiele chciała jeść… i chyba wczoraj znalazłam winowajcę – Julci na dole wychodzi szósteczka, i jak to szósteczka tak z przyczajenia i z tyłu dlatego wcześniej nie zwróciłam uwagi, mam nadzieję że to dlatego i teraz już nie będzie Juli dokuczać. Tak to jest jak nie można spytać dziecka czy coś boli… mam nadzieję że trafiłam z diagnozą 🙂

pozdrawiam 🙂

kurs vojty we Wrocławiu

We Wrocławiu byliśmy w Fundacji Promyk Słońca na kursie vojty, a dokładniej na dwóch dniach części praktycznej tego kursu, gdzie mieliśmy po raz kolejny (trzeci już) okazję skonsultować to co dzieje się na co dzień w rehabilitacji Julci i ustalić plan dalszego postępowania. Ważne było też dla nas aby terapeuci ocenili dzisiejszy stan zwichniętego bioderka pod kątem możliwości w terapii. Od ostatniego takiego spotkania minął rok i wtedy usłyszeliśmy żeby z operacją bioderka poczekać i, ponieważ polepszyć możemy je tylko operacyjnie, skupić się na tym aby się nie pogarszało. Pan Grzegorz Serkies, do którego bardzo nam zależało żeby trafić na zajęcia, w trakcie ćwiczeń pokazał nam kilka bardzo fajnych rozwiązań do wykorzystania w rehabilitacji Julci na co dzień, powiedział na co zwrócić uwagę, co dla Julci jest najlepsze a co przeszkadza. Plan zajęć jaki mamy na co dzień uznał za optymalny dla naszej córci, wzbogacił go o nowe „patenty” (dziękujemy szczególnie za ten „z lalką” który się już świetnie sprawdza, choć lalkę zastępuje dzielnie miś 🙂 ) i rozwiązania związane z tym co Jula w międzyczasie wypracowała a co jest jej największym problemem, w jaki sposób najkorzystniej wpływać na mięśnie, stymulacja jakich stref przynosi Julci najwięcej korzyści oraz jak optymalnie pracować ze zwichniętym biodrem. Pan Grzegorz miał też kilka fajnych pomysłów na to w jaki sposób uaktywnić Julci ręce, jak sprawić by choć spróbowała coś nimi zrobić samodzielnie bo Jego zdaniem jest to możliwe przy odpowiednim podejściu.
I takie właśnie podejście jest sednem naszego pobytu we Wrocławiu na kursie – to niezmiennie niepowtarzalna szansa na bardzo indywidualnie dopasowany plan terapeutyczny opracowany przez najlepszych specjalistów vojty jakich można znaleźć. Naprawdę szczerze polecam każdemu kto tylko ma taką możliwość. To i dla nas i dla Sebastiana jest ogromnie cenna pomoc w codziennych zajęciach. I naprawdę warto przejechać po to nawet całą Polskę.
Pozdrawiamy serdecznie i bardzo dziękujemy za rady i ciepłe słowa 🙂

Jula bardzo ładnie ćwiczyła, bardzo fajnie poddawała się stymulacji i mięśnie pracowały tak jak tego oczekiwali terapeuci. Widać było że to dla niej nic nowego a mięśnie są przyzwyczajone do pracy. Nie znaczy to że było łatwo, bo to jednak ciężka praca i protest musiał się pojawić. Jula była jednak bardzo pogodna i spokojna i choć ostatecznie wykończona to uśmiechnięta na do widzenia 🙂
Dla nas niezwykle cenne jest to, że efekty stymulacji pojawiają się u niej bardzo szybko i już po 10 min zajęć różnica w pracy mięśni jest widoczna gołym okiem. Tak jest na co dzień i tak też było we Wrocławiu.
Jeżeli chodzi o bioderko, pod kątem terapii nic się nie zmienia, rtg, jak pisałam wcześniej nie wykazało znaczących zmian, w Julci porażeniu i przy tak dużej spastyce oraz braku pionizacji, fakt że zwichnięcie się przez rok nie pogłębiło jest sporym osiągnięciem. Jest to dla nas dobra wiadomość ale nie opieramy się w temacie bioderka wyłacznie na opinii terapeutów i na naszej ocenę zdjęć rtg, po powrocie z od moich rodziców wybierzemy się do Poznania do ortopedy i zobaczymy co on nam powie.
Sporo osób szuka u mnie na blogu informacji o vojcie, dlatego też zamieszczając zdjęcia z naszego pobytu we Wrocławiu mam nadzieję choć trochę naświetlić jak wyglądają poszczególne pozycje, ale jest to oczywiście tylko mała część możliwości jakie daje vojta.

I faza obrotu vojta

I faza obrotu strefa piersiowa

I faza obrotu strefa piersiowa i punkt na głowie

II faza obrotu, strfa stymulacji na łopatce

I pozycja vojta

I pozycja vojta

I pozycja vojta

I pozycja vojta

I pozycja vojta

i po zajęciach – Jula zmęczona i roztrzepana ale za to podpór pierwsza klasa 🙂

vojta wrocław promyk słońca, kurs

pozdrawiam 🙂

rtg

Jula ma zwichnięty lewy staw biodrowy i to temat nie nowy, bo już będzie jakieś dwa lata odkąd pierwszy raz ortopeda oglądając ją stwierdził ten problem. Jak wcześniej niejednokrotnie pisałam przez ten czas nie decydowaliśmy się na operację ze względu na opinię jednego z ortopedów oraz terapeutów. Skupiliśmy się na rehabilitacji aby stan biodra się nie pogarszał i aby nie pociągał za sobą innych deformacji, takich jak skrzywienia kręgosłupa czy zmiany zwyrodnieniowe w obrębie stawu, co skutkowałoby z pewnością bolesnością.
Przez dwa lata ćwiczymy właściwie głównie vojtą i już po roku było widać że odwodzenie w biodrach się polepszyło, a miednica zaczęła się układać w symetrii do kręgosłupa, mimo obciążenia jakim jest zwichnięte jednostronnie bioderko, co widać na tym zdjęciu porównawczym, które już wcześniej publikowałam.

W ostatnim czasie jednak kość udowa zaczęła zdecydowanie wyraźniej odstawać, wydawała się przesunąć w górę w stosunku do miednicy, co oznaczałoby że stan biodra się pogarsza. Panie w szkole, widząc Julcię po blisko miesięcznej przerwie związanej z pobytem w szpitalu, zgłaszały nam że przestraszyły się że biodro nagle tak wyraźnie odstaje. Szczerze mówiąc sama nie zauważyłam takiej aż różnicy, Sebastian też nie zauważył żeby nagle zaczęło się coś złego dziać i miało się to wpływ na ćwiczenia.
Ale jak wiadomo jak już poruszy się jakiś temat to pojawia się wątpliwość. Zaczęło nas to niepokoić bo perspektywa konieczności poddania Julki operacji rekonstrukcji biodra to póki co dla nas duża i ciężka decyzja. Zdaliśmy się na rehabilitację widząc, że mięśnie się wzmacniają, a co za tym idzie Jula, będąc przy swojej spastyce coraz luźniejszą, jest coraz mocniejsza i stabilniejsza. Niejako coraz lepiej „trzyma” ramę 🙂 Ostatnio zdarzyło jej się nawet przewrócić kilka razy na bok z pleców i to na lewą stronę więc przez zwichnięte biodro.
Tym bardziej zastanawiałam się czemu pozornie wszystko idzie do przodu a kość się przesunęła… trochę przez to odkładałam zrobienie tego rtg, zwyczajnie bałam się zobaczyć że jest gorzej, choć tak bardzo wierzyliśmy że jeżeli nie jest lepiej, to przynajmniej nie gorzej…

W poniedziałek jedziemy do Wrocławia i trzeba było w końcu rtg zrobić, po to by terapeuci mieli wszystkie informacje potrzebne do oceny stanu Julci i sprawdzenia jakie ćwiczenia są dla niej najlepsze. Dziś (jak zwykle na ostatnią chwilę) odebraliśmy zdjęcie z opisem i przyznam że jestem lekko skołowana…
Ze zdjęcia jasno wynika że głowa kości udowej jest w tym samym miejscu co rok temu, jest to zwichnięcie bez dwóch zdań, tak jak i było, ale nic się nie przesunęło. Co więcej, biodro prawe, które cały czas było lepsze od lewego, ale też nie idealne, (zresztą też kwalifikowane do operacji i mające z urzędu niewykształconą panewkę) zostało opisane jako „w granicach normy” co się w opisie zdjęcia wcześniej nie zdarzyło… Oznacza to, że mimo braku pionizacji i mimo tego że Jula jest dzieckiem z definicji leżącym bez rokowań na chodzenie czy czworakowanie, biodro, dzięki ćwiczeniom, pracuje całkiem fajnie i mięśnie są na tyle mocne żeby je utrzymać.

To że kość udowa w lewym stawie biodrowym nie przemieściła się w porównaniu z poprzednim rokiem, widać przy porównaniu zdjęcia z rtg zeszłorocznym.
Czemu stała się bardziej „wystająca”?… może Jula rośnie?… tzn rośnie na pewno 🙂 nawet całkiem konkretnie ostatnio, tylko nie wiem czy ma to na biodro taki akurat wpływ… może schudła?… choć to raczej nie…

W każdym razie jedziemy do Wrocławia pełni optymizmu bo vojta u Julci się sprawdza i mamy nadzieję, obok uzyskania cennych jak zawsze wskazówek, usłyszeć dużo ciepłych słów na temat dotychczasowego przebiegu rehabilitacji i postępów Julci 🙂

pozdrawiam 🙂

placuszki

Jula je uwielbia, właściwie w każdej do tej pory jedzonej przez nią postaci, na słono, na słodko, na ostro, na łagodnie, ziemniaczane, mączne, twarogowe, w skrócie – wszystkie 🙂 nie natrafiłam jeszcze na takie których by nie wcinała z zadowoloną miną 🙂
Pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że placuszki są łatwe w jedzeniu, bo są mięciutkie a Jula zdecydowanie preferuje ten rodzaj jedzenia. A dla mnie tym bardziej dobrze bo robić takie placuszki to sama przyjemność i do tego robi się je szybciutko 🙂

Fajne jest też to, że Jula z reguły uczestniczy w ich przygotowywaniu, tzn siedzi sobie w swoim krzesełku w kuchni i z uwagą obserwuje cóż ja tam robię ciekawego, a ja dokładnie jej wszystko opisuję 🙂 Czuję się trochę jak w show telewizyjnym kiedy komentuję głośno wszystko co robię z dokładnością co do łyżeczki mąki 🙂 A Jula im więcej się dzieje tym głośniej się śmieje a im więcej podtykam jej pod nosek zapachów i daję dotknąć poszczególnych składników, tym większy ma apetyt i coraz wyraźniej swoim sugestywnym mlaskaniem daje do zrozumienia że już by chciała zjeść końcowy efekt naszych kulinarnych zabaw 🙂
I mieszanie – to jest to co Jula lubi najbardziej 🙂 Zresztą ugniatanie ciasta to też bardzo zabawna czynność jak się okazuje 🙂

Najczęściej pojawiające się na talerzu Julci placuszki to takie z cyklu „bezprzepisowe” i często oparte na bazie ciasta naleśnikowego tylko w przeróżnych jego kombinacjach (np zamiast mleka jogurt, albo z dużą ilością cynamonu czy kardamonu).

Wczoraj np zrobiłyśmy sobie na kolację owoce w cieście naleśnikowym z cynamonem. Było jabłuszko, banan i świeży ananas, w cieście, posypane cukrem pudrem były pyszne 🙂 Ubite osobno białko wmieszane na koniec do ciasta sprawiło że było naprawdę puszyste.
Fakt, placuszki są najlepsze smażone w głębokim oleju ale przecież Jula się tym przejmować nie musi 🙂 Zresztą zawsze je trochę jednak uda się odsączyć na ręczniczku papierowym.

placuszki

pozdrawiam i życzę smacznego 🙂