nasze nowe „stare” rodeo :)

Jakiś czas temu pisałam że wózek convaid rodeo który kupiliśmy całkiem niedawno od początku trzeszczał dosyć denerwująco i choć początkowo dawaliśmy mu szansę na „dociążenie się” to jednak nic to nie dało i postanowiliśmy zgłosić problem. Dzięki naprawdę dużemu zaangażowaniu Pana Janka ze sklepu przy centrum rehabilitacji Arka w Elblągu bardzo szybko dowiedzieliśmy się że wózek będzie wymieniony gdyż nie da rady nic z tym zrobić, producent też był zaskoczony tego rodzaju awarią.
Ostatecznie do wymiany z USA nie przyszedł cały wózek tylko stelaż z kołami, co w zupełności nam wystarcza bo przecież o stelaż chodzi.
Pan Janek jednak był czujny i zanim pojechaliśmy wymienić, zauważył że w stelażu który przyszedł brakuje jednego z mechanizmów, drobnego na pozór ale jednak brakuje.
Ponieważ czekanie na ponowne przysłanie stelażu z USA trwałoby wieki, producent, po kolejnej interwencji Pana Janka podjął decyzję o rozmontowaniu transportu wózków jaki miał przyjść na dniach gdzieś na południe Polski do dystrybutora i tym razem przesłać nam dokładnie sprawdzony i kompletny stelaż.
Poczekaliśmy sobie kilka dni i faktycznie, nie dość że przyjechał stelaż to jeszcze producent w ramach przeprosin za kłopot dołączył do wózka prezent w postaci dwóch torebek mocowanych do ramy po dwóch stronach, których cena katalogowa to 500 zł.
Pan Janek przyjechał do nas po wózek, zabrał go do sklepu, tam zamienił stelaże i przywiózł z powrotem – takiej troski o klienta często się nie spotyka dlatego bardzo dziękujemy a sklep szczerze polecamy 🙂

Mam doświadczenia z zgłaszania reklamacji przy poprzednim wózku – Gemini, i nie są pozytywne… Sklep Akson w którym go kupowaliśmy nie poczuwał się do pomocy, odesłał nas do producenta, ten z kolei kazał nam przysłać cały wózek co było prośbą delikatnie mówiąc niepoważną w sytuacji kiedy jeździ w nim dziecko niepełnosprawne tym bardziej że chodziło o mocowanie odpowiedzialne za opuszczanie oparcia i wyglądało na wadę fabryczną.
Ostatecznie przekonałam prze telefon pana z serwisu który łaskawie zgodził się przysłać część pocztą. Przesłał… nie tą co trzeba… mimo że przez telefon był pewien że wie o czym mówię, z tego co pamiętam przesyłałam też e-maila z dokładną informacją o jaki element chodzi.
Problem więc, mimo że drobny, pozostał z nami do końca użytkowania wózka, Damian zrobił to po swojemu a przecież nie o to chodzi…

Tym bardziej jesteśmy naprawdę mile zaskoczeni w obecnej reklamacji po pierwsze pomocą ze strony sklepu, bo my nie musieliśmy nigdzie dzwonić ani nic tłumaczyć, wszystkim zajął się właściciel sklepu, po drugie postawą producenta który zadbał o to byśmy byli w pełni zadowoleni z, przecież nie taniego, zakupu i jeszcze przeprosił przyznając się do błędu które przecież zdarzają się wszystkim.

I teraz możemy w pełni cieszyć się naprawdę świetnym wózkiem 🙂

pozdrawiam 🙂

pamiętacie? :) …

Pamiętacie jakie były ceny przed przewalutowaniem (przed 1995r)?… jak wyglądały bilety, jakie kwoty się zarabiało i wydawało?…

Ja pewnie bym nie pamiętała ale dzięki moim po brzegi zapisanym pamiętnikom nie tylko mogę sobie przypomnieć, ale nawet zobaczyć bo mam wklejony w pamiętnikach np. bilet jednorazowy, ulgowy komunikacji miejskiej z 1995 roku z przyprawiającą o zawrót głowy ceną 2500 zł… i bilet miesięczny 1994r. z października w oszałamiającej cenie 105.000 zł… 🙂

Z jakiegoś powodu uznałam, że dobrze będzie mieć sobie taką pamiątkę, i bardzo dobrze, bo nawet w najbardziej zapomnianej z moich torebek na pewno nie znajdę biletu z tak długim stażem…
A wklejałam mnóstwo rzeczy – bilety kolejowe, bilety na koncerty, autografy no grupy Hey, zaproszenia na studniówkę, na połowinki,
Bo czy nie jest bezcennym pokazać dziś moim braciszkom kochanym jakie dostawałam od nich laurki przy różnych okazjach, z przeróżnymi elegancko pod linijeczkę napisanymi wierszykami, na których pisali „Kochamy Cię” …
Czyż takie pamiątki nie są bezcenne? i czy dziś ktoś bawi się w takie rzeczy?…

No i skąd pamiętałabym, że kupiłam sobie wymarzoną sukienkę za 650.000 zł a na Gwiazdkę rodzice wyznaczyli mi budżet 1.500.000 zł. na wymarzony radiomagnetofon… 🙂
No ale to nie problem jak zarobki miesięczne były rzędu 25.000.000 zł… 🙂

W ogóle okazuje się, że takie pamiętniki to, obok oczywistej kopalni osobistych przeżyć, uczuć, emocji, również skarbnica wiedzy o tym co się działo dookoła, taka historia czasów ówczesnych, bo 20 lat później to jednak sporo czasu… i mnóstwo rzeczy się pozmieniało.

A do lektury pamiętników zasiadłam całkiem niedawno, bo baaardzo długim czasie i tak czytam i czytam 🙂 (a sporo tego jest – 6 grubych zeszytów zapisanych po brzegi, w tym dwa formatu A4) 🙂

Opisy niesamowicie wiernie oddają bieżące wydarzenia, często wręcz z podziałem na kwestie jeżeli jakaś rozmowa była np warta odnotowania 🙂 i nie miałabym najmniejszych szans pamiętać ogromnej większości z tych lat, ale teraz dzięki pamiętnikom mogę wejść w swoją głowę z czasów jak miałam lat naście i z tą narwaną nastolatką przenieść się do konkretnego dnia, konkretnej godziny, konkretnego wydarzenia i popatrzeć na świat przez pryzmat jej emocji…
To jak prawdziwy wehikuł czasu – mojego osobistego czasu…

I choć często nie pamiętam szczegółów opisywanych sytuacji to po przeczytaniu dużo łatwiej mi je dziś skojarzyć choćby przez mgłę.

Pamiętniki pisałam przez dobrych kilka lat, zaczęłam w V klasie podstawówki, zakończyłam już na studiach w 2000 roku pod koniec pisząc już tylko kilka razy w roku (wcześniej zdarzało się kilka razy na dzień… 🙂 )

Chciałabym dziś mieć taką swobodę pisania i tak niesamowicie uderzającą prostotę w postrzeganiu i przyjmowaniu rzeczywistości taką jaka jest, taki dystans jest nam na co dzień potrzebny i ta nieogarnięta nastolatka sprzed kilkunastu lat dziś mi o tym przypomina.

Zresztą samo doświadczenie pisania, w sensie literackim, jest nie bez znaczenia – codziennie, dużo, emocjonalnie – dlatego pewnie do dziś lubię sobie popisać 🙂
To taka forma ekspresji niestety chyba zanikająca wśród dzisiejszych nastolatków…
Dziś nieodłącznym atrybutem jest nie pióro (dobra przesadziłam – długopis…) tylko komórka (opcjonalnie tablet) z dostępem do internetu (buziaki Wiki 🙂 ) bez którego ciężko utrzymywać kontakty koleżeńskie.

I często zastanawiałam się – jak ja się kontaktowałam z koleżankami i kolegami jak nie było komórek?… jak się umawialiśmy?… dziś wydaje się to być niemożliwe, a jednak . Czytam i sobie przypominam jak biegałam po całym mieście szukając czynnej budki telefonicznej (z garścią 3-min żetonów w kieszeni) żeby zadzwonić do obecnego mojego męża, tak żeby rodzice nie słyszeli… (kocham Was mocno! 🙂 )

Jeżeli trzeba było włożyć tyle trudu w tak z pozoru banalną przecież czynność, bardziej się to doceniało…

Czy dziś jest źle?… pewnie nie, takie czasy w końcu, ale czy w tej komórce za 20 lat będzie można przeczytać o której godzinie po której lekcji przechodził X i dlaczego uśmiechnął się do tej dziewczyny z IV B a nie do mnie?!… 🙂 a wiem na pewno że sms nie zmieściłby takich emocji bo analiza takich przypadków w moim pamiętniku zajmuje średnio co najmniej trzy strony… 😉

1% – dziękujemy :)

Co prawa jest prawie koniec roku i na pewno wszyscy już zapomnieli o tym, kiedy składali zeznanie podatkowe, ale dopiero dzisiaj nasza fundacja oficjalnie zakończyła księgowanie darowizn 1% podatku na subkontach podopiecznych.
Może się wydawać że to późno, ale ilość wpłat w skali całej fundacji jest tak duża że rozksięgowanie ich tak aby być pewnym że każda złotówka będzie przekazana dokładnie tam gdzie trzeba to nie lada wyzwanie co roku. A z tego co pamiętam wszystkie dane z urzędów skarbowych potrzebne do rozpoczęcia prac księgowych fundacja dostała w sierpniu czy wrześniu więc i tak już późno. To tak kwoli technicznego wyjaśnienia 🙂

Niezależnie od tych wszystkich technicznych spraw chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim i każdemu z osobna, którzy zdecydowali się przekazać 1% swojego podatku dla Julci.

Bardzo budujące jest że co mamy w tym roku o połowę więcej wpłat niż w zeszłym, bo niezależnie od kwoty łącznie przekazanej, (która zależy od tego kto akurat ma jaki podatek), to właśnie większa ilość wpłat jest dla nas dowodem na to, że coraz więcej z Was postanowiło pomóc właśnie Julci 🙂
W gąszczu potrzeb i co roku wzrastającej liczbie potrzebujących jest nam coraz trudniej pozyskiwać środki na rehabilitację i każda wpłata jest dla nas bardzo cenna i bardzo bardzo za nią dziękujemy! 🙂

Dziękujemy wpłacającym, ale też tym, którzy pomagali nam w rozprowadzaniu ulotek, często sami proponując pomoc, Z pewnością to dzięki ich pomocy ilość wpłat jest wyraźnie większa 🙂

Darowizny 1% podatku są o tyle specyficzne, że nie znamy danych personalnych przekazujących nam wpłaty darczyńców, stąd nie możemy podziękować im osobiście, mamy tylko informację o mieście i kwocie.

Mam więc nadzieję, że ogólne podziękowania będą wystarczające.

pozdrawiam serdecznie 🙂

obrazowo

Opis opisem, ale fakt, obraz musi być 🙂 Nie ma takiej oczywiście możliwości żeby od wczoraj nie powstało mnóstwo zdjęć 🙂
Laki się już w pełni zadomowił, właśnie wrócił ze spacerku z Damianem i próbuje ogarnąć największą maskotkę jaką mamy na stanie – prosiaczka który jest wielkości mniej więcej Julci 🙂
Nie jest łatwo powiem Wam, ale dla zdeterminowanego szczeniaka nie ma rzeczy niemożliwych 🙂
I chyba wymiana firan czeka nas szybciej niż zakładałam… 🙂

To zdjęcia jeszcze z wczoraj, zaraz po przyjeździe.

Dziś rano, po spokojnej ale przerywanej zabawami i próbami dostania się do Julci, nocy, Jula była od rana roześmiana od ucha do ucha jak Laki przywitał ją rano 🙂 Tata zabrał Lakiego na krótki spacerek.

Potem to już tylko na zmianę zabawy i spanie 🙂

 

Lakiemu bardzo zasmakowała zupka dyniowa którą Julcia sobie właśnie jadła na drugie śniadanko – dostał swoją porcję – wie chłopak co dobre 🙂

W południe byłam na naszym pierwszym wspólnym spacerku z Lakim i Julcią, Damian był w pracy ale była z nami Wiki bo to pierwszy taki poważny spacer i nie wiadomo czego można się spodziewać…
Drogę do parku Laki spędził w wózeczku z Julcią. Było mu tak wygodnie że chyba najchętniej cały spacer by tam przesiedział 🙂
Ale bieganie z Wiki też mu się podobało 🙂 Jak się już zmęczył przybiegał do wózka i próbował się na niego wdrapać, a ponieważ łatwe to nie było – opcjonalnie próbował wcisnąć się do torby pod wózkiem…
Pocieszny jest niesamowicie 🙂

Późnym popołudniem odwiedził nas dziś Igorek, Julci kuzyn który nie mógł się już doczekać aż zobaczy „Julci nowego kotka Lakiego” i przyniósł przysmaki pięknie przystrojone kokardeczką w prezencie 🙂

dziękujemy 🙂

pozdrawiam