Vojta – nie rozumiem…

Julka ćwiczy metodą odruchowej lokomocji zwaną potocznie od nazwiska jej 'twórcy” „Vojtą” już prawie trzy lata. To dużo i mało.
Dużo – jednak trzy lata codziennych spotkań to sporo zajęć, mało – można byłoby zacząć ćwiczyć o wiele szybciej i to jest coś czego nigdy nie odżałuję…

Trzy lata temu byłam zagorzałym przeciwnikiem tej metody – dlaczego? Jak Jula miała pół roku i o niej pierwszy raz usłyszeliśmy, neurolog zrobił wszystko żeby nas do Vojty zniechęcić. Usłyszałam że Vojta wywołuje padaczkę, że w sumie działa tak samo jak NDT (metoda jaką Julcia ćwiczyła) tylko efekty mogą przyjść szybciej, za to kosztem bardzo inwazyjnej wręcz niebezpiecznej ingerencji w układ nerwowy, po co więc ryzykować, lepiej poczekać sobie troszkę dłużej… A czas leciał…

Julcia nie miała wtedy padaczki a widmo jej wystąpienia było dla nas przerażające… wystarczająco żeby temat Vojty porzucić na długie lata.
I nawet jeżeli w międzyczasie pojawiały się wątpliwości co do słuszności tej decyzji, (Jula w wieku 4 lat miała już zdiagnozowaną padaczkę więc strach przed jej wywołaniem odpadł), doszedł kolejny problem – wiek – usłyszałam że jeżeli nie zacznie się ćwiczyć do roku, potem nie ma już sensu…

Na szczęście rehabilitant z którym Julcia ćwiczy od 3 roku życia i do którego mamy ogromne zaufanie w temacie rehabilitacji, zrobił kurs Vojty i dzięki temu dzisiaj nasze zajęcia opierają się tylko na tej metodzie.

Dziś wiem o Vojcie bardzo dużo, o wiele więcej niż wiedziałam jak rzucałam pod jej adresem oskarżenia. Dziś, opierając się na doświadczeniu, jestem w stanie te oskarżenia konstruktywnie odrzucić co zresztą ciągle robię, a moje argumenty, z których najmocniejszym zawsze jest Julcia i efekty pracy Sebastiana, przekonują coraz większą ilość rodziców z całej Polski, że warto przynajmniej spróbować.

I właśnie dlatego, że dziś widzę jak działa Vojta, że w rękach świetnego specjalisty jest narzędziem nie do przecenienia – nie rozumiem…

Nie rozumiem dlaczego cały czas wokół tej metody krążą niemal legendy o tym jaka jest straszna i jaką krzywdę robi dziecku. I nie dziwią mnie uprzedzenia rodziców, oni często na początku swojej drogi z niepełnosprawnym dzieckiem nie mogą wiedzieć wszystkiego o rehabilitacji. Wiedza i doświadczenie przychodzą z czasem.

Cały czas są lekarze którzy stanowczo odradzają Vojtę w sytuacjach kiedy oparcie się na innej metodzie jest stratą czasu, jakże cennego dla każdego z naszych dzieciaczków. Argumenty jakich używają nie zmieniają się od lat – „wywołuje padaczkę i jest dla dziecka bolesna i bardzo inwazyjna”… opcjonalnie, jeżeli dziecko jest kilkuletnie – „za stare żeby ćwiczyć…”
Jedna Mama, która do mnie napisała, usłyszała raz nawet od terapeuty córki, że Vojta nie jest wskazana dla dzieci spastycznych…

Obok lekarzy taką opinię szerzą też niestety terapeuci, czyli ludzie którzy od lat pracując z dziećmi zyskują największe zaufanie rodziców.
Często, jak nie najczęściej, wynika to ze zwykłej niewiedzy, z braku chęci lub możliwości podnoszenia swoich kwalifikacji, bo nie wierzę że terapeuta który wiedziałby co najmniej tyle na temat Vojty ile ja, rodzic obserwujący tylko pracę rehabilitanta, z czystym sumieniem i w konstruktywny sposób, podając przy tym logiczne argumenty, mógłby powiedzieć że metoda ta jest zła i szkodzi dziecku.

Trochę na zasadzie – lepiej powiedzieć że coś jest złe niż się przyznać że nic nie wiem, albo spróbować czegoś dowiedzieć.

A czasem wystarczyłoby tylko nie zniechęcić… powiedzieć że może nie wiem wiele na ten temat, nie znam metody, ale proszę spróbować, dowiedzieć się tu i tu, może to jest jakaś opcja…

Oczywiście że Vojta nie jest lekiem na całe zło, nie u każdego i nie na wszystko się sprawdzi, choć wiem Panowie Grzegorz Serkies i Roland Wittl na pewno by się ze mną w tej kwestii nie zgodzili, mając na ten temat mnóstwo argumentów i przykładów … 🙂 pozdrawiamy serdecznie 🙂

Tak naprawdę najważniejsze jest żeby mieć możliwość zdecydowania, możliwość jakiej ja nie miałam przez lata, bo może powinnam być bardziej stanowcza, może więcej szukać a nie opierać się na opinii jednego lekarza i plotkach… dziś to wiem, ale wtedy nie wiedziałam i widzę że mnóstwo rodziców jest dzisiaj w takiej sytuacji.

Ogromnie się cieszę kiedy niektórzy z nich mają w sobie na tyle mądrości i determinacji, żeby mimo, że są zniechęcani przez lekarzy i terapeutów, często kilku, szukają… szukają, trafiają na nasz blog i piszą do mnie zdziwieni że Julcia jest taka duża i ćwiczy, że Vojta nie wywołuje ataków i że daje takie fajne efekty.

pozdrawiam 🙂

tydzień

Niby tylko taki tam katarek, ale Jula poprzedni tydzień spędziła w domu, tak na wszelki wypadek bo nigdy nie wiadomo cóż z takiego katarku może się rozwinąć, szczególnie że wszędzie naokoło wirusy w naprawdę coraz bardziej zaskakujących postaciach.
Ostrożność tym bardziej uzasadniona że w zeszłym roku dokładnie o tej samej porze Julcia trafiła do szpitala z wysoką gorączką po blisko 2-tygodniowym męczeniu się z mocnym wirusowym przeziębieniem i tak naprawdę dopiero tam udało się zapanować nad sytuacją, też nie bez przejść i nerwów.
Oczywiście bardzo nie chcemy żeby taka sytuacja się powtórzyła.

Katar nie był bardzo dokuczliwy więc ze spacerków nie rezygnowaliśmy, szczególnie że pogoda była piękna a słońce zachęcało do wyjścia.

Jednego dnia zupełnie niespodziewanie zafundowałam sobie nawet sport ekstremalny w postaci spaceru przez prawie całe miasto z Julcią w wózeczku i Lakim na smyczy (pozdrawiam moją kochaną Sylwunię – współautorkę tego szalonego pomysłu i towarzyszkę owego spaceru :)).

Nie odpuszczaliśmy też zajęć.
Tydzień domowy minął nam spokojnie i wesoło.

Jula dzisiaj jest w szkole, pojechała jak zawsze szczęśliwa i chyba nawet wyspana… 🙂

pozdrawiam i życzę przy poniedziałku wszystkiego dobrego 🙂

po raz kolejny

Właśnie tak – po raz kolejny w tzw. okresie rozliczeniowym pojawia się „pomysł” pozbawienia nas możliwości pozyskiwania środków na rehabilitację z 1% podatku…
Powód?
Wiceminister Jarosław Duda podaje konkretny: „W mechanizmie tym chodziło o to, by podatnicy mogli przeznaczyć część pieniędzy publicznych, a nie ich własnych, na działalność pożytku publicznego, tymczasem przekazują je na rzecz konkretnych osób i jeśli środki z 1% są dobrze wykorzystywane, nie powinny być „zawłaszczane” przez kilka największych ogólnopolskich fundacji”.

I tu mnie po prostu (przepraszam za kolokwializm) szlag trafia! (chociaż w sumie to blog i kolokwializmów mogę sobie używać i bez przepraszania 🙂 )
Otóż panie ministrze jestem właśnie (a właściwie Julcia jest) tą konkretną osobą i do tego korzystam z pomocy tych „zawłaszczających” środki z 1%, największych polskich fundacji.
A konkretnie Fundacji Zdążyć z Pomocą, w której Julcia ma, obok blisko 25.000 potrzebujących dzieci, subkonto umożliwiające nam gromadzenie środków na rehabilitację.
I też o tę fundację chodzi najbardziej, bo w zeszłym roku, na 480 mln. ogólnie przekazanych z 1%, wpłynęło do niej prawie 118 mln.

Tylko czy ktoś zastanawia się nad tym skąd biorą się te środki?…
Usłyszałam kiedyś wypowiedź dyrektora jakiegoś lokalnego hospicjum, któremu udało się uzbierać ok 200.000 zł z 1%. Pani dyrektor dziękując za wpłaty powiedziała, z lekką pretensją w głosie, że może nie są to duże pieniądze ale oni przecież nie mają takich możliwości jak jakaś wielka fundacją z Warszawy, która zbiera miliony…
Naprawdę nie żałuję im tych pieniędzy, niech i też te miliony zbierają, ale jak można w tak niesprawiedliwie uogólniony sposób, jednym zdaniem określić całą ciężką pracę tysięcy rodziców, którzy z obawą w sercu liczą każdą wpływającą na subkonta ich dzieci złotówkę próbując co roku jak najlepiej je rozdysponować.

Bo jeżeli podzielimy te grube miliony przez ilość dzieci na jakie są one rozksięgowywane, zgodnie z danymi wpisanymi przez podatnika w PIT, na te prawie 25.000 dzieci, to nagle okazuje się że każde z nich otrzymuje ok 5.000 zł… Statystycznie oczywiście, bo jednym udaje się zebrać mniej innym więcej.
I raczej słowo „udaje” jest tu nie na miejscu bo przecież sama wiem jak wiele kosztuje nas rodziców, pozyskiwanie tych środków, jak każdy z nas liczy na nie co roku gdyż stanowią gros potrzeb naszych dzieci.
Dookoła widzimy mnóstwo apeli o 1%, który stał się już swoistym symbolem pomocy, pamiętajmy że za każdym z tych apeli stoi oczekujące pomocy dziecko.

A dlaczego w ogóle musimy? dlaczego owy „mechanizm”, jak nazwał całą akcję pan minister, jest potrzebny?
Może trochę cyferek:
Bo przecież możemy korzystać z szeregu atrakcyjnych dofinansowań do rehabilitacji, wyjazdów na turnusy, do sprzętu ortopedycznego, mamy doskonały dostęp do bezpłatnych programów terapeutycznych kiedy i gdzie tylko chcemy…
W idealnym świecie… może…
Nie u nas.
Dofinansowanie do turnusu rehabilitacyjnego przysługuje raz w roku (bywa że raz na dwa lata) i wynosi ok 1.000 zł. Koszt turnusu dwutygodniowego to ok 5.000 ale spokojnie może kosztować więcej, w zależności od wyboru terapii. Takich turnusów w roku, żeby miały sens musi być kilka, co daje nam już bardzo konkretną kwotę, a gdzie pozostała cześć roku i potrzebne w tym czasie terapie?…

Julcia od kilku lat nie wyjeżdża na turnusy, najeździliśmy się na nie (byliśmy na ok 30) i „zawłaszczone” przez nas za pośrednictwem fundacji wpływy z tytułu 1% bardzo nam pomogły a wręcz przez kilka lat umożliwiały udział w tych wyjazdach.

Obecnie mamy to szczęście, że Jula jest objęta kompleksową i fachową opieką terapeutyczną na miejscu, co kosztuje znacznie mniej niż wyjazdy na turnusy bo ok 2.500 miesięcznie ale 1% cały czas jest dla nas niezbędnym – Jula wymaga i będzie wymagała rehabilitacji do końca życia.
I nie dlatego że musi się nauczyć chodzić czy siedzieć, u Julci regularne ćwiczenia są niezbędne w codziennym funkcjonowaniu w aspekcie bardzo, w naszym rozumieniu, podstawowym.

U Julci ćwiczenia wpływają zarówno na wyraźną poprawę oddechu i krążenia, funkcjonowania narządów wewnętrznych, jak i usprawniają metabolizm, co jest ogromnym wsparciem dla organizmu w obliczu braku czynnej pionizacji.

W perspektywie stałej i ciągłej potrzeby usprawniania psychoruchowego konsekwencja i zachowanie płynności zajęć ma znaczenie kluczowe dlatego dla takich dzieci jak nasza córcia rehabilitacja jest codzienną koniecznością.

Julcia jest dzieckiem leżącym, niezdolnym do samodzielnej aktywności ruchowej z dużymi zaburzeniami już na poziomie motoryki dużej i małej.
Przy stałej dysfunkcji OUN codzienna praca terapeuty polega na stałym przeciwdziałaniu nieprawidłowemu napięciu mięśniowemu.
I „stałym” w tym zdaniu jest pojęciem kluczowym.

I tu niezastąpiona od dwu lat jest dla Julci, niedostępna w naszym regionie w ramach bezpłatnej rehabilitacji, metoda Vojty.
Precyzyjne wyzwalanie prawidłowych wzorców ruchowych harmonizując pracę mięśni, powoduje że rozluźnione i wzmocnione pracują na co dzień coraz lepiej, dając Julci coraz większą swobodę ruchu, poprawiając sylwetkę i stabilność. Skutecznie udaje się również zapobiegać jakże często pojawiającym się w spastycznej postaci mpd przykurczom oraz deformacjom.

Na wszystko to bez ćwiczeń nie miałaby szans.

I na takie właśnie, panie wiceministrze, fanaberie i zachcianki, my konkretne osoby, przy pomocy fundacji, pożytkujemy sobie „zawłaszczone” z 1% pieniążki…

po vojcie

Julcia zadziwia nas ostatnio na rehabilitacji. Mimo zwichniętego bioderka i związanych z tym niewątpliwie trudności przy poszczególnych ćwiczeniach, jest bardzo dzielna i pokazuje jak ładnie można pracować. To ogromna zasługa Sebastiana, co zawsze będę powtarzać – jest konsekwentny, wymagający i mądrze prowadzi stymulacje, na bieżąco dopasowując je to dyspozycji Julci.
Do tego doskonale się dogadują i wiem na pewno że Jula mu ufa i go uwielbia a jestem spokojna 🙂

Dzisiaj Sebastian, idąc za ciosem naprawdę dobrej formy Julci, zwiększył grafik Julci o kolejne stymulację, co daje nam już ich łącznie 10 podczas godziny ćwiczeń. I nasza dzielna sportsmentka świetnie sobie poradziła, więc coś mi się zdaje że tak już zostanie…

Tak… Vojta to ciężka praca, o czym nie raz pisałam więc nie będę się teraz potarzać,
Julcia po każdych zajęciach jest zmęczona i potrzebuje chwilki odpoczynku.
I tu wkracza Laki 🙂
Co prawda towarzyszy Julci podczas ćwiczeń ale na stół może wejść tylko podczas krótkich przerw więc większość czasu po prostu plącze się pod naszymi nogami (opcjonalnie czyści Sebastianowi łańcuch w rowerze co powoduje że chwilowo zmienia rasę na trzykolorowego cavisia…)

Jak więc już w końcu zdejmę Julcię ze stołu i położę na łóżku, Laki moment i już jest obok z miną z cyklu „teraz już mi jej nie zabierzecie” 🙂
i dzisiaj w końcu udało mi się uchwycić te chwile:

pańcia nie przeszkadzaj z tym aparatem teraz…

a może sobie pośpimy?…

pozdrawiam 🙂