to już tradycja

Ciasteczka – a konkretnie ich pieczenie – stało się taką naszą małą tradycją świąteczną.
A skoro to tradycja, to kiedy przychodzi czas Świąt pada pytanie nie o to „czy” pieczemy ciasteczka ale „kiedy”. Zwykle jest to ok tydzień przed Wigilią – najlepiej wtedy smakują 🙂
Biorąc pod uwagę tempo w jakim znikają, istnieje jednak niebezpieczeństwo że do samych Świąt nie doczekają…

Ale do rzeczy – jak co roku pomagała nam Wiki, także poszło sprawnie i było wesoło 🙂

O zaplecze medialne zadbał oczywiście Damian i dzięki temu nie muszę już więcej nic pisać bo wszystko widać na załączonych obrazkach 🙂

i na koniec pieczenia cóż może być lepszego niż wizyta ulubionych wujków Julci, szczególnie jeżeli jeden zrobił nam niespodziankę i przyleciał na Święta do Polski ! 🙂

pozdrawiam 🙂

szklana po…dłoga

Dawno to było bo w wakacje (tym dawniej im pogoda coraz mniej wakacyjną przypomina) ale właśnie teraz postanowiłam o tym wspomnieć z dwóch powodów.
Pierwszy – pominęłam tę część wyprawy wakacyjnej z czystego przeoczenia
Drugi – dowiedziałam się właśnie czegoś co mi owy czas przypomniało bardzo dokładnie 🙂

Ale do rzeczy:
Podczas pobytu u moim kochanych rodziców w Anglii zawitaliśmy do Blackpool – nadoceanicznego miasteczka rozrywki.
„To takie upadłe Las Vegas”, powiedział mój Tata i na miejscu okazało się że określenie jest nadzwyczaj trafne 🙂

Blackpool Lancashire, Blackpool

Blackpool Blackpool

Blackpool Blackpool

Blackpool Tower

Miasteczko leży nad oceanem więc pięknych widoków nie zabrakło.

Blackpool

Blackpool

Głównym celem naszej tam wizyty była 158 metrowa Blackpool Tower (w zamyśle budowlanym wzorowana na Wieży Eiffel’a) a konkretnie jej część zwana Blackpool Tower Eye.
Tam, na dumnej wysokości 148 metrów mieści się szklany taras na którym to można sobie podziwiać widoki pod nogami 🙂 (to ten rządek okienek przy samej górze)

Blackpool

Proste – proste! –
Najpierw dwie kondygnacje schodami a po drodze kawiarnie, restauracje i kino 3D z krótkim filmem o czekającej nas atrakcji z efektami specjalnymi typu wibracje podłogi i para wodna.

Blackpool Tower Blackpool Tower

Resztę drogi pokonuje się windą (już na wstępie metalowa konstrukcja na zewnątrz wokół windy nie napawa optymizmem) i prosto na taras 🙂
Warto zaznaczyć że nie tylko podłoga jest tu przeszklona, ale też ściany. Tower Eye w pełnym tego słowa znaczeniu 🙂

I tu zaczynają się schody…(bynajmniej nie stopnie mam na myśli…)

Jesteśmy bardzo wysoko

Blackpool Tower

Blackpool Tower

i nagle okazuje się że na ten kawałek szklanej podłogi, (nic takiego przecież…) gdzie pod nogami widać daleko w dole jadące ulicą samochody i malutkich ludzi spacerujących sobie spokojnie (w tym moich rodziców z Julcią) … wejść się nie da po prostu…

Uruchamiają się wszystkie podświadome mechanizmy obronne i instynkt przetrwania rośnie w siłę. I nie ważne że przecież tysiące ludzi już tu było i tysiące jeszcze będzie a jakoś nie było słychać ostatnio w wiadomościach o spektakularnym upadku z…wysoka …

Zaczyna się więc proces adaptacji.

Postawienie nogi, a konkretnie jej delikatne (bardzo delikatne) wysunięcie na mały kawałek szkła, trwało czas jakiś dłuższy…
Ale postawiłam, co więcej, w końcu weszłam lekko chwiejnym krokiem na środek i patrzyłam w dół (to istotne połączenie bo widziałam ludzi nie radzących sobie z łączeniem obydwu funkcji – jak już jakoś wchodzili na podłogę to z głową wysoko w górze i nerwowym „rób już to zdjęcie!” (pozdrawiam moją kochaną Mamusię :).

Blackpool Tower Eye

Blackpool Tower Eye

Blackpool Tower Eye

Blackpool Tower Eye

I nawet sobie troszkę pochodziliśmy z Damianem po szklanej podłodze, choć, co też mnie zaskoczyło, nie da się oswoić z tym uczuciem, i jak już raz przełamaliśmy to potem luz – wcale nie. Każde wejście jest wzbogacone równie wyraźnymi „motylami” w brzuchu 🙂

Sednem jednak sprawy jest fakt, że podczas całego procesu oswajania naturalnego strachu, absolutnie każda cząstka ciała skoncentrowana jest na zaufaniu do konstruktorów i materiału budowlanego samego w sobie. Myślisz sobie – ja się na tym nie znam ale przecież Ci którzy to budowali na pewno wiedzieli co robią…

A tu nagle okazuje się (dziękuję za informację Mamuś 🙂 ) że w identycznej atrakcji turystycznej w Londynie, (Tower Bridge nad Tamizą, znacznie niżej, bo na wysokości 42 metrów), otwartej całkiem niedawno, taka sobie właśnie szklana podłoga pękła… tak sobie po prostu od uderzenia butelki…
i nie ważne że pod spodem jest pewnie jeszcze milion warstw i nic nikomu nie grozi – gdybym sama nie doświadczyła tego strachu w warunkach jednak optymalnych, bo u nas nic takiego się nie wydarzyło, nie byłabym chyba w stanie zrozumieć co musieli czuć ludzie którzy w tamtym momencie byli na tej podłodze…

ale teraz już wiem … dokładnie 🙂 i nie zazdroszczę…

pudełeczko

Jula już drugi tydzień choruje – przeziębienie – taki czas niestety, mamy nadzieję że będzie coraz lepiej.

Drugi tydzień bez szkoły i ćwiczeń to mnóstwo czasu wolnego a Jula jest bardzo absorbującą 9-latką… 🙂

Dzisiaj malowałyśmy, a konkretnie zaczęłyśmy malować, pudełeczko z serii zrób to sam 🙂 Jula uwielbia takie prace.
Na motyw przewodni wybrałyśmy Myszkę Miki, w każdym razie myszkę która miała ją jak najlepiej przypominać…

Oto efekt dotychczasowy

serniczek…

…taki sobie… czekoladowy …
Zachęcona programem pod chwytliwym tytułem „Gotowanie jest łatwe!” kupiłam potrzebne produkty i zabrałam się ochoczo do robienia (celowo nie użyłam słowa „pieczenia” bo serniczka się nie piecze).

Jak to zwykle w programach tego typu bywa, żeby nadążyć za sympatyczną Panią w TV, musiałam często i na długo włączać pauzę… Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko że najwięcej czasu zajęło mi zrobienie tego co Pani miała już wcześniej pięknie przygotowane 🙂
Np pokruszenie trzech paczek biszkoptów Pani zajęło tyle dokładnie ile wypowiadała to polecenie, a mi… cóż… trochę więcej…
Jula mi dzielnie kibicowała, podjadając przy okazji po kawałku biszkopty (Laki też się szybko zorientował że w kuchni dają coś dobrego 😉 )

Ale było warto 🙂


W razie gdyby ktoś chciał się z Panią z programu zmierzyć – oto przepis:

400 gram biszkoptów (powinny być kakaowe ale takowych nie dostałam – zwykłe też smakują dobrze)
75 gram masła
3 mleczne czekolady
1 gorzka
1 biała
800 gram słodkiego twarożku (nie do końca rozszyfrowałam o jaki twarożek pani chodziło – ja dałam taki gotowy do serników i całkiem dobrze smakuje)

Biszkopty pokruszyć, połączyć z roztopionym i lekko przestudzonym masłem, ułożyć na dnie formy (ok 20cm średnicy jest najlepsza, ja miałam trochę większą) i docisnąć tak żeby utworzyła się twarda warstwa.
Czekolady rozpuścić, (odlać ok 200 gram na polewę) i do lekko przestudzonych dodawać po trochu serek, mieszać delikatnie (nie odwrotnie bo czekolada stężeje od zimnego serka zanim zdąży się z nim połączyć).
Masę rozłożyć na warstwie biszkoptów i wstawić do lodówki na ok 3 godz.
Zostawioną wcześniej czekoladę podgrzać i wylać na wierzch sernika. Trzeba to robić bardzo sprawnie bo czekolada szybko tężeje od zimnego sernika.
Rozpuścić białą czekoladę i przy pomocy rękawa cukierniczego zrobić na wierzchu wzorki wg uznania 🙂

A potem już tylko jeść 🙂

Serniczek jest bardzo dobry i baaaardzo słodki – ciemna kawa w zestawie obowiązkowa!

A mina męża jak zajrzał do lodówki po powrocie z pracy – bezcenna 🙂