Wielkanocne przygotowania

Tak jest – przygotowania 🙂
Ale nie sprzątanie, nie gotowanie, nie szaleńcze bieganie po sklepach (póki co przynajmniej 😉 ) ale równie spokojne, co przyjemne wspólne robótki domowe.
Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami więc oddałyśmy się z Julcią jej klimatowi i w ramach domowych robótek ręcznych powstała piękna karteczka wielkanocna – własnoręcznie przez Julcię wyklejana i kolorowana.
Dziękujemy Cioci Kamili za powycinane wielkanocne motywy które były inspiracją 🙂

Julcia była bardzo skupiona i mimo lekkiego przeziębienia zaangażowała się w projekt do reszty 🙂
A oto efekt
wielkanocne wycinanki julkaimy wielkanocne wycinanki julkaimy

wielkanocne wycinanki julkaimy wielkanocne wycinanki julkaimy

wielkanocne wycinanki julkaimy wielkanocne wycinanki julkaimy

Przy tej okazji życzymy wszystkim zdrowych, ciepłych i pogodnych Świąt Wielkanocnych a w lany poniedziałek obowiązkowego Dyngusa 🙂

pies-pizza

Wbrew pozorom to nie nazwa superbohatera lecz najprawdziwszej pizzy! (swoją drogą ciekawe jakież to budzące grozę moce miałby taki superpies… 😉 )

Bo jakiż inny kształt mogła przybrać pizza, która wyszła spod sprawnych rąk szalonych studentek kynoterapii 🙂

Nie mogło być inaczej – dziewczyny stanęły na wysokości zadania i podeszły do tematu z zapałem równym temu jaki prezentowałyśmy w zadaniach egzaminacyjnych z weekendowego zjazdu na uczelni.

Tak więc powstał pies – równie efektowny co smaczny – zapewniam przy tym uroczyście że podczas całej procedury nie ucierpiało żadne zwierzę 🙂
A Laki nawet zyskał 😉

Wspólnie robiąc, świetnie się przy tym bawiąc i ostatecznie wspólnie delektując ową tematyczną pizzą świętowałyśmy moje urodzinki,
(te „nie ważne które” 😉 )

Dziękuję dziewczyny po raz setny za to że Was mam – też tym które nie mogły do nas dołączyć 🙂 Też oczywiście za prezenty i piękny kolaż z naszymi zdjęciami (z powodu którego Kamilla zarwała noc 🙂 ) który idealnie wpasował się w ramkę na ścianie – zostało jeszcze 7 dumnie od dwu już lat wiszących pustych ramek (bo nie jest tak prosto wybrać zdjęcia na ścianę… 😉 )

Fotorelacja oczywiście obowiązkowa 🙂

wanna czy prysznic?…

To zwykle kwestia preferencji lub miejsca w łazience, zresztą nie zawsze musi to być wybór, czasem można sobie pozwolić na jedno i drugie (w wersji łączonej w mniejszych łazienkach).

My mamy wannę, Jula mieści się w niej już ledwo a kąpanie, jeszcze dwa trzy lata temu nie sprawiające większego problemu, dziś już powoli staje się bardziej wymagające. Zwykle więc, nawet początkowo sprawdzająca się wanna, z czasem ustępuje miejsca prysznicowi bez brodzika, pod który można wjechać na wózku lub usiąść pod nim na krzesełku.

I niby ok.

Pozostaje jednak temat hydromasażu, dzięki WOŚP, kilka lat temu Julka dostała świetną matę do tej terapii (zresztą nie tylko Jula, wtedy wiele niepełnosprawnych dzieci takie otrzymało) – pod prysznic maty włożyć się nie da, a szkoda rezygnować z tej przyjemnej i bardzo przydatnej formy rozluźniającego masażu.
Tym bardziej że wiele ułatwiają specjalne leżaczki do kąpieli, dzięki którym nie trzeba dziecka trzymać w wannie, są bezpieczne, z pasami, wstawiamy do wanny i, nie bojąc się, że dziecko wypadnie, spokojnie robimy nawet półgodzinny hydromasaż, albo po prostu kąpiemy.

Wyjmowanie i wkładanie Julci do wanny, im jest starsza, staje się coraz trudniejsze i dlatego ucieszyłam się że istnieje opcja pośrednia – wanna z drzwiami.

Jest np taka:
http://www.innow.com.pl

Znalazłam też nieco inną wersję u czeskiego producenta GroSpa.

Nie wiedziałam wcześniej o takim wynalazku ale wydaje się być bardzo rozsądną opcją – oczywiście rozsądek, jak zawsze w takim przypadku, kończy się na cenie, ale cóż, skoro coś ma służyć latami i ułatwić życie to czemu nie 🙂

I całe szczęście że wanna ma u nas szanse przetrwania bo prysznic w wannie wziąć można zawsze, ale choćby nie wiem jak się starać, relaksującej kąpieli w pianie, ze świecami i lampką wina, pod prysznicem za nic się nie zorganizuje 😉

wyższa poprzeczka

Życie z niepełnosprawnym dzieckiem – wyższa poprzeczka rodzicielstwa.

Taki tekst – nie pierwszy i nie ostatni w tym temacie – autorka, powołując się na literaturę fachową, zaznaczając przy tym szczerze, że nie ma własnego doświadczenia, pokusiła się o krótki brief mojego codziennego życia. Oczywiście nie stricte mojego, ale myślę że, biorąc pod uwagę tematykę, na potrzeby owego postu, mogę spokojnie tak założyć i potraktować swoje jako studium przypadku.

Zaczęłam więc czytać…

I dowiedziałam się że jestem wyobcowana towarzysko (i w sumie nic dziwnego, skoro najwyraźniej nie umiem rozmawiać o niczym innym jak tylko o niepełnosprawności mojego dziecka…) znajomi boją się ze mną spotykać bo nie chcą patrzeć na to nasze nieszczęście a nie daj Boże poproszę ich o pomoc w czymkolwiek… lepiej więc nie dzwonić na wszelki wypadek.
Z mężem się nie widuję i nie rozmawiam, bo nie ma kiedy, on od rana do nocy tyra w pracy a ja od rana do nocy w domu przy dziecku… Nasze małżeństwo to wieczne pretensje, brak zrozumienia, intymności, komunikacji i spędzanego wspólnie czasu.

Dowiedziałam się też że Julcia jest czynnikiem „obciążającym rodzinę negatywnie i ciężarem czasem ponad siły”
I tu – dokładnie tak jak przewidziała autorka artykułu – coś we mnie nieodwołalnie pękło – ale bynajmniej nie z powodów jakie przytacza, ale dlatego, że ktoś nazywa Julcię ciężarem i nieszczęściem, na które najwyraźniej innym trudno nawet patrzeć…

A i jeszcze ta społeczna izolacja – oczywiście ze względu na to że nie mam o czym rozmawiać z rodzicami dzieci zdrowych – więc kontaktuję się tylko z tymi o podobnych problemach i wzajemnie się dobijamy pomstując do nieba za co nas tak pokarało i licytując kto ma gorzej…

Dziewczyny – pomstować do nieba to możemy chyba czytając o sobie takie rzeczy – bo znam Was wiele i faktem jest, że poznałyśmy się dlatego że mamy niepełnosprawne dzieci. Ale tak się zwykle poznaje ludzi – obracając się w podobnym środowisku, to naturalne – bywamy w tych samych miejscach (przedszkolach i szkołach specjalnych), jeździmy do tych samych ośrodków, lekarzy, terapeutów – czytamy te same artykuły, blogi, poznajemy się i zaprzyjaźniamy (lub nie) i owszem, mamy mnóstwo wspólnych tematów ale pomagamy sobie ale nie dlatego że nie mamy innego wyjścia tylko dlatego że chcemy i nie nakręcamy się wzajemnie dołując tylko dzielimy pozytywną energią.
A mnóstwo z Was ma tyle energii że obdzielić nią można setki ludzi (tych z niższej poprzeczki rodzicielstwa również ;)…) i podejście do życia bardziej pozytywne niż Króliczek Wielkanocny (to tak w duchu zbliżających się Świąt mi się nasunęło… 😉 )

Może to źle? może teraz ktoś pomyśli że z nami coś nie tak, skoro stoi napisane że jesteśmy przybici naszą z założenia gorszą niż inni egzystencją…
I jak tu teraz porozmawiać o tym że w galerii jest promocja na tusz do rzęs i dają puder w kremie za pół ceny?!… i o tym jak Agnieszce było cudnie ostatnio w tej nowej czerwonej sukience!… i o tej świetnej książce (bynajmniej nie z literatury branżowej) którą ostatnio czytam…
I jak spotkać się z przyjaciółmi na mieście (oczywiście tymi którzy nie boją się z nami rozmawiać) i śmiać szczerze z wszystkiego, bez absolutnie żadnego tematu związanego z dziećmi (jakimikolwiek), skoro przecież trzeba siedzieć w domu i płakać rzewnie nad okrutnym naszym losem…

Właśnie i to mnie troszkę zastanawia – nie ma nic o dziecku, są problemy rodziców, choroby rodziców, ich trudy życia i znoje, a gdzie w tym czasie jest dziecko i jego życie? bo we wstępie mamy nakreśloną radość wychowania, zdrowego zakładam, malucha dosyć wyraźnie a potem nic… rozumiem że nasze życia owej radości mają być definicji pozbawione…
Czy są?

I żeby źle mnie nie zrozumieć – absolutnie nie umniejszam naszym trudom, na pewno mamy więcej problemów, płaczu, na pewno niejedną nieprzespaną noc za sobą i jeszcze niejedna przed nami, musimy często być specjalistami w wielu dziedzinach i mamy na co dzień setki więcej trosk natury medycznej i na pewno jest nam ciężej, ale nigdy nie będę przytakiwać szufladkowaniu rodziców dzieci niepełnosprawnych jako oddzielnej kategorii i przedstawiania ich jako zgaszonych, nie czerpiących radości z życia ludzi, którzy zamykają się w swoich domach i z nikim nie chcą mieć do czynienia zafiksowani na granicy poczytalności, na problemach swojego dziecka…

Fakt, bywają takie chwile w życiu, kiedy mamy poczucie niesprawiedliwości dziejowej, że czemu my, czemu nasze dziecko i co ta Anka może wiedzieć o tym jak mi ciężko… Nie wiem jak Was ale mnie wtedy do pionu stawiają przyjaciele którzy nie pozwalają mi na to bym w jeden dzień zaprzepaściła 11 już lat starania się o to by Julcia była postrzegana społecznie nie jako dziecko specjalnej troski ale nasza córcia po prostu.

Autorka na pewno miała dobre intencje, jednak może trzeba zrobić choć mały research w środowisku i przedstawić temat jako opcjonalne podejście a nie zasadę.

Konkluzja końcowa jest taka że izolację świata ludzi niepełnosprawnych należy przełamać – i może się komuś narażę, ale moim zdaniem, jak na ironię, takie właśnie podejście, tę izolację potęguje i podkreśla…