kiedy topnieje śnieg…

Najpierw jest biało – pięknie, czysto i magicznie 🙂 Potem temperatura nieco wzrasta i magia się kończy. Czasem myślę, że niektórzy właściciele psów, ową magię traktują dosłownie, oczekując, że to, czego nie sprzątnęli po swoich pupilkach i zakopali pięknie pod śniegiem, razem z nim magicznie zniknie.
Otóż nie znika, a wręcz przeciwnie, dobrze zimnem konserwowane, odsłania się w całej swej okazałości.
Lakiego mamy już ponad trzy lata. Przez cały ten czas obserwuję na spacerach innych i naprawdę niewielki odsetek sprząta po swoich psach, może trochę większy niż jeszcze rok dwa temu, ale nadal niewielki. Widać to zresztą obecnie na trawnikach.
„Mogłaby go Pani chociaż na trawę przesunąć” usłyszałam kiedyś od przechodzącej Pani, która zauważyła że Laki średnio trafił na trawnik, zahaczając troszkę o chodnik.
„Ale co za różnica, przecież zaraz to sprzątnę” powiedziałam zdziwiona lekko…
„Aaa, to przepraszam, niewiele osób sprząta…” – odpowiedziała zmieszana Pani.

Może i też powinnam reagować, ale typem „zwracacza uwagi” nie jestem. Wdawanie się w nieprzyjemną dyskusję, raczej z góry skazaną na niepowodzenie, nie można bowiem oczekiwać, że z owej wymiany zdań, strofowany właściciel wyjdzie oświecony z cyklu „to wszystko zmienia – teraz już będę sprzątał(ła)!”
Stosuję więc na spacerach technikę slalomu (nie zawsze się sprawdza…) i przeklinam w duchu rozciągający się wokół widok, skutecznie psujący relaksujący nastrój spaceru.
A może ta niechęć do sprzątania jest w nas zakorzeniona – zauważyłam, że Ci którzy psów nie mają, za największą uciążliwość związaną z ich posiadaniem, uważają właśnie konieczność sprzątania po nich.
„I dlatego właśnie nie mamy psa” usłyszałam ostatnio przy okazji rozmowy na ten temat. Ciekawa znajomość tematu 😉 Dziecko, słysząc takie słowa u dorosłego, raczej się zniechęca.
Jako ugruntowany już właściciel chciałam więc z tego miejsca serdecznie i stanowczo zapewnić że nie jest to żadna uciążliwość a na tle obowiązków i codziennej opieki, czynność praktycznie niezauważalna. Za to szczęścia jakie płynie z obecności w naszym życiu takiego przyjaciela jak Laki, z jego bezwarunkową miłością i zupełnym oddaniem – przecenić nie sposób! 🙂

Sprzątajmy więc 🙂

Zdjęcia do zilustrowania owego postu nie zamieszczam – z powodów czysto estetycznych 😉

Serduszka

Nie pisałam nie pisałam a tu nagle piszę i od razu o miłości a co! 🙂 Jak już jest tyle zamieszania wokół Walentynek to cóż mi szkodzi poddać się trendowi 🙂 Były ciasteczka świąteczne, mogą być i walentynkowe 🙂 Julka uwielbia pracę w kuchni, obserwuje z uwagą wszystko co robię a ja, niczym prowadząca program kulinarny, komentuję na głos każdy ruch. Okazuje się że nawyk mówienia na głos o wszystkim co się właśnie robi, przy dziecku niemówiącym, wyrabia się bardzo mocno i z czasem staje się niezauważalny. Kilka lat temu leżałam z Julcią w szpitalu, cały czas do niej coś mówiłam, nie spodziewając się oczywiście odpowiedzi – taki nieprzerwany monolog (Ci, którzy mnie dobrze znają wiedzą, że to moja mocna strona 😉 ) . Pani, której córka leżała obok po pewnym czasie przyznała że na początku myślała że mówię do niej (wiedziała że Julcia nie mówi) i dopiero po czasie zorientowała się, że jednak do Julci. Ciągle 🙂
Była bardzo zdziwiona.

Wracając do ciastek. Miotam się więc zwykle po kuchni mówiąc cały czas i o wszystkim, Julcia siedzi w wózeczku i się uważnie przygląda 🙂 Wszystkiego daję jej dotknąć, posmakować, powąchać, uczestniczy w każdej czynności. Oczywiście że całość jest to bardziej skomplikowana i nie zawsze idzie wg planu (Jula rozsypała prawie całą paczkę kuleczek do ozdabiania, zahaczyła rączką pojemnik – było wesoło jak Wiki biegała z odkurzaczem 😉 ), oczywiście że sama zrobiłabym szybciej, ale po co? przecież sam proces jest super zabawą 🙂

I tak powstały ciasteczka 🙂 Kolekcja foremek rośnie, ale nie zaszkodzi wzbogacić ją o wielkanocnego króliczka 😉