przed wyjazdem w góry

Uwielbiam góry, byłam w ich pobliżu (i tu mam na myśli takie „pobliże” z którego je widać 🙂 ) ostatni raz jakieś… 9 lat temu – dokładnie w 2001 roku w Karpaczu, kiedy to zahaczyliśmy nawet o Harrachovo i konkurs skoków narciarskich (Adaś wtedy nie wypadł najlepiej i była cała ta nieciekawa sprawa z rzucaniem śnieżkami w Hannavalda… pamiętny konkurs). Tak czy tak, dawno raczej to było, także teraz jedziemy odświeżyć znajomość z górami i mam nadzieję, że na troszkę chociaż śniegu się jeszcze załapiemy. Fanką chodzenia po górach nie jestem, ale po górskich knajpkach jak najbardziej 🙂 w sumie to nawet rozważam możliwość założenia nart i może nawet pojechania na nich kawałek (moje ostatnie doświadczenia w tej dziedzinie nie są najciekawsze i choć zdecydowanie starsze niż 9 lat – niestety zbyt młode, żebym zapomniała 🙂 ).

Na pewno wiele będzie do zwiedzania, jak to w nowym miejscu ale przede wszystkim (i od tego powinnam zacząć) jedziemy tam z Julcią na turnus rehabilitacyjny. Jedziemy dla odmiany do innego niż zwykle ośrodka, który zresztą jest stosunkowo nowy. Przez trzy lata, odkąd jeździmy na turnusy tylko raz byliśmy w innym miejscu, myślę, że taka odmiana od czasu do czasu jest potrzebna. Poza tym górskie powietrze, ze śniegiem czy bez – bezcenne, szczególnie dla nas mieszczuchów z północy 🙂

ps. mój mąż przeczytał felieton i generalnie stwierdził że jest jakiś smutny… może faktycznie miałam jakiś melancholijny nastrój, (a może nie powinnam słuchać „In the air tonight” jak go pisałam… 🙂 )
nie chcę brzmieć smutno, zresztą nie takie było moje zamierzenie, więc obiecuję poprawę następnym razem 🙂

felieton debiutancki

Postanowiłam zapoczątkować nową tradycję na blogu – pisanie felietonów. Myślę, że blog jest i tak pewnego rodzaju zbiorem felietonów, takich luźnych, osobistych myśli niekoniecznie na konkretny temat, ale postanowiłam że może dobrze byłoby oddzielić tę specyficzną formę, bądź co bądź literacką, od reszty, chociażby po to, żeby ktoś komu nie będzie odpowiadał ten rodzaj ekspresji, widząc na blogu nagłówek „felieton”, mógł go skutecznie i bezpiecznie ominąć…

Potrzeba „wypisania się” w ten sposób nie pojawiła się oczywiście znikąd, wynika z faktu, że na mojej drodze stanęła niespodziewanie jakiś czas temu pewna osoba, taka z cyklu „a myślałam, że tak dobrze ją znam…” i dosyć skutecznie przemeblowała moje dotychczasowe wartości i priorytety, co nieco namieszało w naszym życiu… Ponieważ nie mogę dojść w tym wszystkim do ładu, a na wizyty u psychologa nie mam póki co ochoty, postanowiłam pójść po najprostszej linii oporu i mam nadzieję, że pozwoli mi na spojrzenie na wszystko z (malutkiego chociaż) dystansu.
Jest to o tyle ważne i trudne, że tą, nieznaną, jak się okazało, mi dotychczas osobą, jestem ja sama…

Tak więc jak na każdy debiut przystało, dam z siebie wszystko…i nie obiecuję, że będzie miało sens… (dopuszczalność „prześlizgiwania się po temacie” jest tym co mi najbardziej w definicji felietonu odpowiada…)

W życiu każdego przychodzi moment na bilans zysków i strat dotychczasowych osiągnięć (lub ich braku), moment w którym zastanawiamy się czy wszystko do tej pory ułożyło się po naszej myśli i konfrontujemy rzeczywistość z naszym wcześniejszym, nawet może jeszcze sięgającym niewinnego dzieciństwa, wyobrażeniem. Taka potrzeba pojawia się z różnych powodów, czasem nagłego i brutalnego uświadamiania sobie nieuchronności przemijania czasu (po 30 urodzinach najczęstsze, szczególnie u kobiet…) czasem jakiegoś mniej lub bardziej traumatycznego przeżycia, takiego które zmienia całkowicie podejście do wielu spraw, osób, w tym – do siebie samego. Stajemy przed lustrem i zastanawiamy się czy tak naprawdę znamy tę osobę po drugiej stronie?… Jakkolwiek trywialnie i oklepanie to brzmi, odpowiedź nie jest łatwa…
Przez wiele lat pisałam pamiętniki – przez większość podstawówki i przez praktycznie całą szkołę średnią. Dzielnie zapisywałam kartka po kartce, zeszyt po zeszycie, wklejając przeróżne, ważne dla mnie z różnych powodów, rzeczy, mające mi kiedyś przypomnieć ludzi i sytuacje.
Przez te parę lat pisania tylko raz zdobyłam się na odwagę żeby opisać siebie – zrobiłam taką autocharakterystykę – i choć z założenia nikt nie miał jej zobaczyć, i nie zobaczył zresztą, to i tak pamiętam, że okazało się, iż bardzo trudno być szczerym samemu ze sobą. Bo któż chce pisać o swoich wadach i obnażać słabości, w końcu mamy jakieś tam jeszcze szczątki instynktu samozachowawczego…
Nie wiem czy wtedy dobrze siebie znałam, wiem, za to na pewno, że teraz wyszły pewne braki merytoryczne… charakterystyka napisana teraz zawierałaby z pewnością zdecydowanie inny kaliber samooceny…
No ale przecież człowiek się zmienia (co 7 lat podobno…a ja już tych siódemek od ostatniej charakterystyki zaliczyłam ze dwie…) to normalne i oczekiwane nawet, co jednak jeżeli poznaje takie strony swojej osobowości które niekoniecznie mu służą ?… (innym też zresztą niespecjalnie). Nie są to może demony w stylu „Dextera” ale na pewno jest co poukładać… Otóż jeżeli jest co poukładać, to trzeba układać ile się da, a może poskładamy się znowu i wyjdzie z tego coś przyzwoitego?
Puzzle nigdy nie były moją mocną stroną, ale wiem jedno – im więcej jednolitych elementów, tym trudniej je złożyć, dlatego bądźmy różnobarwni, uczmy się siebie i nie bójmy zmian, ale pamiętajmy przy tym, że wszystko to ma sens tylko wtedy kiedy nie krzywdzimy przy tym innych…

Dzień Kobiet

Tu Tata Julci tym razem.
Chciałem z okazji Dnia Kobiet życzyć wszystkim Paniom spełnienia marzeń i zadowolenia ze swoich Panów na co dzień 🙂 oraz w tym dniu (i nie tylko) co najmniej tylu pięknych kwiatów ile dostała moja ukochana mała kobietka córcia Juleczka! 🙂

serdecznie pozdrawiam wszystkie Panie!

urodzinki Julci

Julcia ma już 5 latek! Urodzinki miała 22 lutego, dlatego, jak widać, mamy mały poślizg w publikacji…
W każdym razie nie do końca bo ostatnie z urodzinek Julci właśnie niedawno się skończyły… a przez ostatnie mam na myśli ostatnie z trzech…
pierwsze – tradycyjne rodzinne, nieco wcześniej ze względu na to, że Dziadek Wiesiu był z Polsce kilka dni i chcieliśmy żeby był na urodzinkach.

Z Dziadkiem najlepiej, dlatego Julcia spędziła praktycznie całe urodzinki w jego towarzystwie:

jak na kobietę przystało Julcia została obsypana kwiatami:

i pozostali goście (którzy złapali się w oko aparatu…)

Z Prababcią i Pradziadkiem:

z Ciocią Sylwią:

z kuzynkiem Sebastiankiem i wujkami:

i gość główny – pyszny torcik zrobiony przez Prababcię Ewunię:


Drugie urodzinki w ośrodku, na których Julcia dostała piękną mega kartkę z życzeniami od wszystkich,
na zdjęciu może nie widać, ale kartka jest naprawdę duuuuuża!

bardzo dziękujemy Paniom z przedszkola za zorganizowanie Julci urodzinek i przepiękną kartkę! pozdrawiamy serdecznie!!!

w końcu trzecie – tylko dla dzieci (koleżanek, kolegów i kuzynów) na placu zabaw zwanym „Meksykiem”.

kulki kulki i jeszcze więcej kulek:

i po urodzinkach….