latanie, latanie…

Latanie jest stresujące (zazwyczaj) bo ludzie do latania stworzeni jednak nie są… podwójnie stresujące jest zapewne latanie z małym dzieckiem, a kiedy owe dziecko jest niepełnosprawne stres jest poczwórny co najmniej…
To oczywiście moje odczucia gdyż za często nie latam („za często” jest tu nawet nieco zbyt ambitnie użytym sformułowaniem…) i z takimi też borykałam się przy naszym planowanym wczorajszym przylotem do moich rodziców do Wielkiej Brytanii.
Sytuacji nie polepszał wcale fakt iż mam za sobą jeden lot z Julcią, kiedy to 5 lat temu też lecieliśmy do Anglii i to co zapamiętałam z tego lotu to zamieszanie, pchanie się do bramki, wspinanie na schody do samolotu z Julą na rękach, przepychanie do miejsc w samolocie i tłumaczenie pani stewardesie dlaczego Julka nie może siedzieć osobno mimo że ma skończone 3 latka…
Teraz Jula jest pięć lat starsza i perspektywa biegania z nią na rękach i podobne przepychanki powodowały że żołądek wywracał mi się do góry nogami na samą myśl o tym co nas czeka.
I nagle okazało się że zupełnie nie mieliśmy się czym przejmować a Julcię przenieść musiałam tylko w samym już samolocie od drzwi samolotu do naszych siedzeń.
Ale od początku (postaram się szybko i na temat), a to początek właśnie jest najistotniejszy gdyż już przy rezerwacji biletów wybrałam przy Julci bezpłatną opcję „pomocy specjalnej” będącej w efekcie asystą wydelegowanego pracownika lotniska dla osoby niepełnosprawnej.
I to okazało się rozwiązaniem wszystkich naszych wcześniejszych obaw.
Przy bramce od razu pojawił się przy nas miły i wesoły Pan, który zjechał z nami windą na płytę lotniska i przeprowadził przez tłum ludzi czekających na wejście do samolotu. Jula cały czas oczywiście była w wózku.
Specjalną windą wjechaliśmy następnie do pojazdu który zawiózł nas ten w sumie już nieduży kawałek do samego samolotu, podjeżdżając pod wejście ewakuacyjne od strony przeciwnej do tej gdzie wsiadali pasażerowie.
Tam czekaliśmy chwilkę aż wszyscy wsiądą (chyba wyglądałam na zaniepokojoną bo Pan od razu zapewnił że dla nas miejsca są zarezerwowane, co mnie dodatkowo zaskoczyło, bo nie zaznaczałam takiej opcji wykupując bilet).
Po chwili czekania i rozładowujących atmosferę żartach pana asystenta z cyklu „a gdzie w ogóle Państwo lecą?… nie zdarzyło mi się nigdy pomylić samolotów ale kiedyś musi być ten pierwszy raz… 🙂 ) drzwi owego dziwnego pojazdu się otworzyły i prosto przed nami znajdował się kawałek rampy łączącej go bezpośrednio z wejściem do samolotu. Przejechałam z Julcią cały czas siedzącą w wózku (i niestety trochę zestresowaną uruchomionymi już niektórymi dosyć głośnymi urządzeniami samolotu), do środka samolotu i dopiero tutaj zabrałam ją na ręce i zaniosłam na miejsce, a wózeczek Pan zabrał do luku bagażowego.

Prosto, miło, sympatycznie i bez problemu.

Całkiem możliwe Ameryki nie odkryłam i to powszechnie wiadoma i normalna rzecz, ale do konieczności takiej asysty nie byłam początkowo przekonana, bo Jula nie jest jeszcze taka duża i „jakoś tam sobie byśmy poradzili” ale teraz już wiem że nie ma innej opcji – lotnisko proponuje pomoc to trzeba z niej korzystać, więc jeżeli ktoś z Was planuje lot z dzieckiem niepełnosprawnym to nie zastanawiajcie się nawet.

Dodam jeszcze że jestem dumna z Julci która cały lot (prawie 2 godziny) przesiedziała na swoim miejscu prościutko, przypięta tylko pojedynczym pasem na biodrach, takim standardowym jak to w samolocie, nóżki miała zgięte w kolankach, stópki oparte na torbie i oglądała sobie na przeciwko bajeczkę w postawionym na stoliku tablecie ani razu się nie zsuwając i nie opadając na boki.
I nagle uświadomiłam sobie że że mogę sobie spokojnie czytać obok na swoim siedzeniu, a Damian robić zdjęcia przy oknie podczas gdy nasz szkrabek ot tak po prostu siedział sobie na swoim fotelu cały lot śmiejąc się z filmu o pieskach 🙂

pozdrawiam z zachmurzonej Wielkiej Brytanii 🙂