300

„Niniejszym dokumentuję znajomość z Iloną” – tak lata temu napisał w jednym z takich specjalnych „zeszytów wpisowych” z letniego obozu PO chłopak, z którym znajomość była dla mnie wtedy bardzo ważna 🙂
Pozdrawiam Arku 🙂
i owszem – wyczułam ironię we wpisie…

A ja niniejszym dokumentuję, że obecny wpis jest 300 i żadnej ironii w tym nie ma 🙂 Tak sobie od trzech ponad już lat piszę i piszę i troszkę się tego nazbierało.
A ponieważ liczba jest całkiem fajna, trzeba byłoby coś równie fajnego w owym wpisie zamieścić i chyba coś mi właśnie przyszło do głowy…

Bo sobie tak siadłam – za oknem biało i słonecznie, w słuchawkach ulubiona muzyka, Julcia zaraz wróci ze szkoły, Laki śpi, pranie wstawione, obiad zaplanowany a ja mam teraz czas na jeden z ulubionych momentów w ciągu dnia – chwilę z pyszną kawką i dziś bonusowo z kilkoma ciasteczkami świątecznymi, które upiekłam z Julcią i Wiki w sobotę (ciasteczka świąteczne są tylko z nazwy bo pewnie do Świąt nie przetrwają ale przecież cała radość to ich podjadanie…).

tak po prostu…

wychowywanie…

Jula ma już prawie 9 lat i jest z Nią troszkę tak, że jako rodzice czujemy bardziej potrzebę opieki niż wychowywania. Zawsze, jak słucham o problemach wychowawczych w rodzinie czy u znajomych mówię, że doświadczenia w wychowywaniu nie mam praktycznie żadnego i przez lata ukształtowałam w sobie takie poczucie niespecjalnie się nad tym zastanawiając.

Pamiętam jak parę lat temu uczestniczyłam w warsztatach dot, wychowania właśnie, i tam pani psycholog pytała rodziców jakie stosują kary dla swoich dzieci i za co najczęściej. I zdałam sobie wtedy sprawę że my… żadnych…
Bo przecież żeby dziecko ukarać to musi coś przeskrobać, a cóż ta nasza Julcia może przeskrobać?… W jaki sposób Jej czegoś zabronić? przecież i tak niczego sama, bez naszej pomocy nie jest w stanie zrobić…
Nie muszę gonić Jej do prac domowych – siadamy razem i je robimy bo ja wiem że trzeba, nie ogląda za dużo TV – ogląda tyle ile my zadecydujemy i nie ma to wpływu, bawimy się w sposób jaki my wybierzemy, choć oczywiście po takim czasie wiem już co sprawia Julci największą przyjemność, nie jest niegrzeczna dla innych, wręcz przeciwnie – zawsze uśmiechnięta i pełna ufności…
Bo czy to że nie podoba jej się lecący w TV program i marudzi dając po swojemu do zrozumienia że mam to wyłączyć to wystarczający powód?…
Nie potrafię po zupełnie znaleźć sytuacji w jakiej musiałabym być takim stanowczym rodzicem z kategorycznym „nie pozwalam” bo wszystko czego doświadcza dziecko z taką niepełnosprawnością jak Julcia jest w całości od nas zależne, zostaje więc od początku do końca pod naszą kontrolą i tak już będzie…

Myślę że trochę jest też tak, że na co dzień skupiamy się na zupełnie innych sprawach, takich jak codzienna, nazwijmy to „pielęgnacja” czyli mycie, karmienie, ubieranie – czynności podstawowe które dzieci w Julci wieku, a nawet dużo młodsze, wykonują samodzielnie. Przy Julci jesteśmy potrzebni przy każdej, najmniejszej aktywności.
Na rehabilitacji oczywiście, zresztą wszelkie terapie będące dla nas codziennością i które nas pochłaniają.

Staramy się aby w życiu naszych dzieciaczków działo się dużo, żeby poznawały świat i uczyły się go na poziomie na jakim są w stanie go ogarnąć, wozimy je w przeróżne miejsca w tych wózkach nie bacząc na częste bariery (trzeba wnieść na III piętro bez windy – spoko!, co to dla nas… 🙂 ) , nosimy na rękach nie zważając na coraz większy ciężar, zabieramy do restauracji gdzie większość czasu zajmuje nam rozdrabnianie co większych kawałków i karmienie i jesteśmy dla nich po prostu w całości psychicznie i fizycznie, jak każdy rodzic…
ale wychowywanie to chyba jednak coś więcej…

Ta nasza „ułomność” wychowawcza została obnażona zaraz jak pojawił się u nas Laki. Szczeniaczka jak wiadomo trzeba wychowywać od początku i stanowczo, co jak się okazało najmocniejszą naszą stroną nie jest i Młody zdążył się lekko zbyt dobrze poczuć… 🙂 a że bystry jest chłopak to chyba szybko wyczuł że może sobie z nami robić o wiele za dużo… Na szczęście dziewczyny z Fundacji, po szybkim rozpoznaniu sytuacji dały nam kilka konkretnych rad w konkretnych sytuacjach i teraz już idzie dobrze a Laki ma czas na przytulanie i zabawę ale też zaczyna odróżniać czego mu kategorycznie nie wolno.
Tak więc też się uczymy 🙂

Tak sobie myślę że może jednak to wszystko co napisałam o Julci to jest właśnie wychowanie?… takie nasze, specyficzne, dostosowane do potrzeb, które może nie do końca jest definicyjne i nie łapie się w ramy ogólno-pedagogiczno-społeczne (pewnie nie ma takiego określenia…).
Bo przecież Jula jest pełną energii i radości dziewczynką, ciągle uśmiechniętą, umie w skupieniu słuchać jak czytamy jej książki, umie się skupić na zabawie, umie też bardzo emocjonalnie przeżywać bajki, filmy i programy jakie ogląda, jest ogólnie uważana za dziecko pogodne (co, nie wiedzieć czemu, dziwi ludzi np w kolejce w sklepie jak Jula odpowiada im na uśmiech…).
I może faktycznie jest tak, że wszystko co dzieje się w życiu Julci jest tym co jej sprawia przyjemność, bo sami jej codziennością w ten sposób kierujemy i może jest niewiele rzeczy które „musi i nie ma dyskusji” – np rehabilitacja, która do jej ulubionych punktów dnia pewnie nie należy, ale bardzo lubi Sebastiana i po każdych zajęciach, mimo że pracuje ciężko, jest uśmiechnięta, więc rozumie, że tak trzeba i koniec.
To na pewno też Julę w jakiś sposób kształtuje.

Chyba więc nie ma co być takim surowym wobec siebie w kwestii wychowania, jak zwał tak zwał, ważne żebyśmy mieli poczucie że robimy to co trzeba 🙂

Ciekawa jestem Waszych opinii w tym temacie… 🙂