felieton debiutancki

Postanowiłam zapoczątkować nową tradycję na blogu – pisanie felietonów. Myślę, że blog jest i tak pewnego rodzaju zbiorem felietonów, takich luźnych, osobistych myśli niekoniecznie na konkretny temat, ale postanowiłam że może dobrze byłoby oddzielić tę specyficzną formę, bądź co bądź literacką, od reszty, chociażby po to, żeby ktoś komu nie będzie odpowiadał ten rodzaj ekspresji, widząc na blogu nagłówek „felieton”, mógł go skutecznie i bezpiecznie ominąć…

Potrzeba „wypisania się” w ten sposób nie pojawiła się oczywiście znikąd, wynika z faktu, że na mojej drodze stanęła niespodziewanie jakiś czas temu pewna osoba, taka z cyklu „a myślałam, że tak dobrze ją znam…” i dosyć skutecznie przemeblowała moje dotychczasowe wartości i priorytety, co nieco namieszało w naszym życiu… Ponieważ nie mogę dojść w tym wszystkim do ładu, a na wizyty u psychologa nie mam póki co ochoty, postanowiłam pójść po najprostszej linii oporu i mam nadzieję, że pozwoli mi na spojrzenie na wszystko z (malutkiego chociaż) dystansu.
Jest to o tyle ważne i trudne, że tą, nieznaną, jak się okazało, mi dotychczas osobą, jestem ja sama…

Tak więc jak na każdy debiut przystało, dam z siebie wszystko…i nie obiecuję, że będzie miało sens… (dopuszczalność „prześlizgiwania się po temacie” jest tym co mi najbardziej w definicji felietonu odpowiada…)

W życiu każdego przychodzi moment na bilans zysków i strat dotychczasowych osiągnięć (lub ich braku), moment w którym zastanawiamy się czy wszystko do tej pory ułożyło się po naszej myśli i konfrontujemy rzeczywistość z naszym wcześniejszym, nawet może jeszcze sięgającym niewinnego dzieciństwa, wyobrażeniem. Taka potrzeba pojawia się z różnych powodów, czasem nagłego i brutalnego uświadamiania sobie nieuchronności przemijania czasu (po 30 urodzinach najczęstsze, szczególnie u kobiet…) czasem jakiegoś mniej lub bardziej traumatycznego przeżycia, takiego które zmienia całkowicie podejście do wielu spraw, osób, w tym – do siebie samego. Stajemy przed lustrem i zastanawiamy się czy tak naprawdę znamy tę osobę po drugiej stronie?… Jakkolwiek trywialnie i oklepanie to brzmi, odpowiedź nie jest łatwa…
Przez wiele lat pisałam pamiętniki – przez większość podstawówki i przez praktycznie całą szkołę średnią. Dzielnie zapisywałam kartka po kartce, zeszyt po zeszycie, wklejając przeróżne, ważne dla mnie z różnych powodów, rzeczy, mające mi kiedyś przypomnieć ludzi i sytuacje.
Przez te parę lat pisania tylko raz zdobyłam się na odwagę żeby opisać siebie – zrobiłam taką autocharakterystykę – i choć z założenia nikt nie miał jej zobaczyć, i nie zobaczył zresztą, to i tak pamiętam, że okazało się, iż bardzo trudno być szczerym samemu ze sobą. Bo któż chce pisać o swoich wadach i obnażać słabości, w końcu mamy jakieś tam jeszcze szczątki instynktu samozachowawczego…
Nie wiem czy wtedy dobrze siebie znałam, wiem, za to na pewno, że teraz wyszły pewne braki merytoryczne… charakterystyka napisana teraz zawierałaby z pewnością zdecydowanie inny kaliber samooceny…
No ale przecież człowiek się zmienia (co 7 lat podobno…a ja już tych siódemek od ostatniej charakterystyki zaliczyłam ze dwie…) to normalne i oczekiwane nawet, co jednak jeżeli poznaje takie strony swojej osobowości które niekoniecznie mu służą ?… (innym też zresztą niespecjalnie). Nie są to może demony w stylu „Dextera” ale na pewno jest co poukładać… Otóż jeżeli jest co poukładać, to trzeba układać ile się da, a może poskładamy się znowu i wyjdzie z tego coś przyzwoitego?
Puzzle nigdy nie były moją mocną stroną, ale wiem jedno – im więcej jednolitych elementów, tym trudniej je złożyć, dlatego bądźmy różnobarwni, uczmy się siebie i nie bójmy zmian, ale pamiętajmy przy tym, że wszystko to ma sens tylko wtedy kiedy nie krzywdzimy przy tym innych…

Dzień Kobiet

Tu Tata Julci tym razem.
Chciałem z okazji Dnia Kobiet życzyć wszystkim Paniom spełnienia marzeń i zadowolenia ze swoich Panów na co dzień 🙂 oraz w tym dniu (i nie tylko) co najmniej tylu pięknych kwiatów ile dostała moja ukochana mała kobietka córcia Juleczka! 🙂

serdecznie pozdrawiam wszystkie Panie!

urodzinki Julci

Julcia ma już 5 latek! Urodzinki miała 22 lutego, dlatego, jak widać, mamy mały poślizg w publikacji…
W każdym razie nie do końca bo ostatnie z urodzinek Julci właśnie niedawno się skończyły… a przez ostatnie mam na myśli ostatnie z trzech…
pierwsze – tradycyjne rodzinne, nieco wcześniej ze względu na to, że Dziadek Wiesiu był z Polsce kilka dni i chcieliśmy żeby był na urodzinkach.

Z Dziadkiem najlepiej, dlatego Julcia spędziła praktycznie całe urodzinki w jego towarzystwie:

jak na kobietę przystało Julcia została obsypana kwiatami:

i pozostali goście (którzy złapali się w oko aparatu…)

Z Prababcią i Pradziadkiem:

z Ciocią Sylwią:

z kuzynkiem Sebastiankiem i wujkami:

i gość główny – pyszny torcik zrobiony przez Prababcię Ewunię:


Drugie urodzinki w ośrodku, na których Julcia dostała piękną mega kartkę z życzeniami od wszystkich,
na zdjęciu może nie widać, ale kartka jest naprawdę duuuuuża!

bardzo dziękujemy Paniom z przedszkola za zorganizowanie Julci urodzinek i przepiękną kartkę! pozdrawiamy serdecznie!!!

w końcu trzecie – tylko dla dzieci (koleżanek, kolegów i kuzynów) na placu zabaw zwanym „Meksykiem”.

kulki kulki i jeszcze więcej kulek:

i po urodzinkach….

różne

Prawie dwutygodniowa nieobecność na blogu to spora przerwa jak dla nas. Jest parę spraw do nadrobienia, także od razu przejdę do rzeczy. Julcia od tygodnia jest w domku, ma zapalenie oskrzeli, wyjątkowo męczące i paskudne, nie umie sama odkrztusić i porządnie zakaszleć, także ciężko jej się oddycha. Nie pamiętam już kiedy musiała przyjmować antybiotyk, ale teraz okazał się niezbędny, choć chyba niezbyt skuteczny…
Ostatnio znowu pogorszyła się sytuacja z padaczką, napady są częste (średnio raz w tygodniu), raz zdarzyło się nawet kilka w jednej nocy, mimo podania wlewki (leku psychotropowego, którego zadaniem jest przerwać zbyt długi atak) nigdy się tak wcześniej nie zdarzało… boję się, że znowu trzeba będzie zmieniać leki… chociaż w sumie to było już naprawdę lepiej, mam nadzieję, że to chwilowa niedyspozycja. Teraz od ostatniego ataku minęły już dwa tygodnie, ale od kilku dni Julcia jest niespokojna i dosyć marudna a to zwykle tak bywa przed napadem. Może to też przez chorobę…
Wizytę w poradni neurologicznej w Gdańsku mamy w marcu, wtedy będziemy się zastanawiać co dalej.
Zgodnie z sugestią pani pedagog z ośrodka Neuron, do którego jeździmy na turnusy, powoli zaczynamy wprowadzać Julci elementy komunikacji alternatywnej, póki co bardzo podstawowe, wręcz fundamentalne i proste – zaczynamy pracę nad kilkoma narazie, piktogramami. Piktogramy te przedstawiają kilka podstawowych czynności dnia codziennego a praca z Julcią polegać ma na pokazywaniu jej odpowiedniego obrazka przed odpowiadającą mu czynnością, po to, żeby skojarzyła jedno z drugim i z czasem nauczyła się sama decydować o niektórych rzeczach poprzez wskazywanie wzrokiem (w rączkach ma niedowład) na wybrany piktogram… ale do tego jeszcze długa droga. Mamy: jeść; pić; zabawa; spacer; kąpiel; bajka i książka – i to i tak sporo do opanowania. Przy okazji serdecznie dziękuję Ci Martuś za te piktogramki! 🙂
Julcia ma już 5 lat (niedawno miała urodzinki – o tym później), przez ten czas przechodziliśmy przez różne etapy godzenia się w mniejszym lub większym stopniu z coraz to nowymi trudnościami związanymi z jej chorobą, aby wreszcie (tak myślę) dojść do akceptacji jej ograniczeń, na stałe już raczej wpisanych w życie naszej córci. I przez te 5 lat pytaniem które bałam się zadać specjalistom najbardziej było to czy Julcia będzie mówić… Piszę w czasie przeszłym bo, jak się okazało, zadanie takiego pytania niewiele zmienia, gdyż odpowiedzi zwyczajnie na tym etapie nie można jeszcze udzielić ostatecznej, jak zresztą na większość pytań związanych z uszkodzeniami mózgu, szczególnie u dzieci. Logopedzi mówią różnie, są raczej powściągliwi w ocenie, więcej można wywnioskować z etapów rozwoju innych dzieci, jakie spotykamy na turnusach, z rozmowy z rodzicami o tym jak to u nich było, ale tutaj też jest różnie. Złapałam się na tym, że pytam tak długo, aż usłyszę że jeszcze za wcześnie na prognozy, czyli innymi słowy „zobaczysz będzie dobrze”… ale nie wiem czy jest za wcześnie… i coraz częściej wydaje mi się, że jednak coś już powinno się dziać u Julci w tej dziedzinie. Na spotkaniu z panią logopedką na szkoleniu w Fundacji zapytałam na którym etapie rozwoju w MPDz można na pewno stwierdzić, że dziecko nie będzie mówiło i, choć wydawało mi się, że nie spodoba mi się to co usłyszę, pani powiedziała, że na pewno nie można powiedzieć nigdy, chyba że część mózgu odpowiedzialna za mowę jest całkowicie usunięta… i że jeżeli dziecko wydaje z siebie samogłoski, jest szansa, że dojdzie i do spółgłosek… Tak więc innymi słowy znowu: „zobaczysz, będzie dobrze”…
Pisałam jakiś czas temu, że Julci, po badaniu gęstości kości zdiagnozowano osteoporozę, póki co nic z tą nowością nie zrobiłam, bo po wizycie u lekarza mam nieco mętlik w głowie. Lekarz twierdzi bowiem, że badanie Julci i też innych badanych w tym samym czasie dzieci, zostało wykonane nieprawidłowo gdyż aparat do badania był ustawiony na standardy dorosłej osoby… Ja osobiście się zupełnie nie znam, są tam jakieś tabelki i cyferki, ale nic mi nie mówią, szukałam sobie trochę w internecie ale niewiele się w sumie dowiedziałam… Problem polega na tym, że nie bardzo wiem jak można to zweryfikować… znowu naświetlać nie bardzo, inne badanie (np krwi) nie jest na tyle dokładne żeby stwierdzić osteoporozę i szczerze mówiąc trochę utknęłam… Na szczęście nic się nie działo (w sensie złamań) i nie dzieje, więc będę miała na uwadze, że trzeba uważać, ale chyba poczekam z ewentualnym leczeniem…
to tyle z cyklu „różne”