urodzinki u kuzyna Julci

Urodzinki były w niedzielę, ale Julcia jest w domciu bo ma ferie i nie mam za wiele czasu na uzupełnianie informacji na bieżąco 🙂
W każdym razie imprezka była więc warto wspomnieć – było pyszne jedzonko (jak zawsze u Cioci 🙂 ) sympatycznie, wesoło i głośno, jak to z dziećmi 🙂 Julcia jak zwykle w takich chaosie zamienia się w czujnego obserwatora, kiedyś płakała, ale teraz po prostu obserwuje, choć widać, że czasem się przestraszy jak ktoś głośniej krzyknie. Myślę, że troszkę jednak napięcia się w niej skumulowało, bo w nocy miała atak…
W sumie ostatnio w ogóle padaczka daje znać o sobie… przez dwa miesiące był spokój a teraz od dwóch tygodni już kilka napadów nam się zdarzyło, w tym jeden dziś w nocy, dosyć mocny, podobno coś się dzieje z ciśnieniem, ale nie wiem czy w przypadku padaczki cokolwiek ma wpływ na napady… to dosyć nieprzewidywalna i podstępna choroba.

czas spać 🙂 dobranoc

nieoczekiwana wyprawa na łyżwy :)

Zapowiadał się spokojny sobotni wyjazd na wieś do Babci i Dziadka z okazji ich święta… Jedyne co mogłoby go ewentualnie zakłócić to masakryczny mróz, który na wsi jest zdecydowanie bardziej dokuczliwy… Tak więc też spokojnie i o czasie (co dosyć zbiło z tropu moją Mamę, gdyż zawsze się po nią spóźniamy…) zjawiliśmy się na miejscu. Pyszny obiadek już na nas czekał, więc szybciutko zasiedliśmy do pięknie nakrytego stołu, nie było wcale zimno, Dziadek mocno napalił w piecu i kominku, Małysz skakał, a my sobie wesoło rodzinnie spędzaliśmy czas 🙂


Mój brat w międzyczasie wskoczył w łyżwy które ze sobą przywiózł i pojeździł nieco na zamarzniętym stawie obok domku a my (oprócz mojego męża, który robił mu zdjęcia) w ciepełku patrzyliśmy przez okno na jego wyczyny, całkiem zresztą niezłe 🙂

Dołączył też do nich Dziadek, który zasuwał na łyżwach jakby miał 20 nie 80 lat 🙂 kochany nasz Dziaduszek! chciałabym mieć tyle energii co on i Babcia…

Chłopaki wrócili do domku, Babcia postawiła pyszny jak zwykle torcik i zrobiliśmy kawkę, ale nie wiedziałam, że nie będzie mi dane kawki wypić do końca… bo padło równie szybkie co szalone hasło mojej Mamy – idziemy na łyżwy (konkretnie to jedne, bo Łuki miał ze sobą jedną parę… 🙂 )
-16 st na dworzu a ja w płaszczyku i kozaczkach, bo przecież nie przewidziałam że spędzę na zewnątrz więcej czasu niż kilka sekund potrzebnych na przejście z samochodu do domku… Babcia poratowała mnie ciepłymi skarpetkami i sweterkiem, ale sama została z Julcią, bo dla nich zdecydowanie za duży taki mróz na spacerki.
No i poszliśmy, ja, mój mąż, Mama, brat, kuzyn i Dziadek 🙂 pouzbrajani w multimedia do uwiecznienia tego niecodziennego bądź co bądź, wydarzenia 🙂


Ponieważ staw był cały ośnieżony i ciężko było jeździć, poszliśmy kawałek dalej na Nogacik – rzeczkę taką niedaleko płynącą, bardzo mocno zamarzniętą.
Pierwszy zasuwał brat, on to jak zawodowiec, skoki, piruety, szybko śmigał w tą i z powrotem 🙂 Schody się nieco rozpoczęły jak łyżwy postanowiła założyć Mama… 🙂 najpierw trzeba je było zdjąć bratu, co przysporzyło nie co kłopotu…

a Mama coż… asekuracja była konieczna bez przerwy, ale dzielnie próbowała ruszać do przodu i powoli powoli mogliśmy nieco zwolnić uściski wokół Mamy ramion ale broń Boże nie puścić! 🙂

Mój mąż konsekwentnie uwieczniał każdy ruch (czy zresztą wykpił się od założenia łyżew i spróbowania samemu…) to samo robił Dziadek, który w końcu postanowił jednak wrócić do domu, na wypadek gdyby jacyś sąsiedzi postanowili nas poobserwować (wiadomo obciach na dzielnicy jest najgorszy…)
No i przyszła kolej na mnie – ja łyżwy miałam ostatnio na nogach mniej więcej w szkole podstawowej i to wczesnej… także efekt był podobny jak u Mamy – chciałam jechać do przodu ale moje nogi niekoniecznie były tego samego zdania… 🙂 wsparta na silnych ramionach brata i kuzyna, a później też przy asekuracji męża, jakoś łapałam równowagę próbując opanować nie tylko łyżwy ale też głównie śmiech… 🙂

Nawet później pojeździłam nieco sama, ale mój mąż był cały czas w pogotowiu, bo zdecydowanie pewniej się czułam niż wyglądałam 🙂 (taki wniosek wysnułam na podstawie oglądanych później wspólnie zdjęć z tego zamieszania 🙂 )


Bardzo dobrze, że Julcia w tym czasie sobie tam z Babcią w ciepełku siedziały i bawiły się wesoło 🙂
A nam wesoło też było, całkiem nawet mocno wesoło! bawiliśmy się jak dzieci i to w tym wszystkim było najfajniejsze 🙂 a największy ubaw był jak oglądaliśmy zdjęcia i filmiki z wyprawy na łyżwy, bo co innego przeżywać coś a co innego patrzeć jak się przeżywa 🙂
Także polecam serdecznie chwilę zapomnienia, bo na dobrą zabawę w świetnym towarzystwie nigdy nie jest za późno 🙂

saneczki

Kontynuując dobrą passę rozpoczętą na ostatnim turnusie w Małym Gacnie, jak tylko przyszedł weekend, wybraliśmy się z Julcią na saneczki. W końcu jak leży śnieg, sanki zaliczone być muszą, szczególnie przez 5-letnią dziewczynkę 🙂 dla Julci to frajda – ładnie siedziała ze mną na saneczkach, Tata dzielnie nas ciągnął, póki starczyło mu sił i tchu (a starczyło na jakieś cztery okrążenia po parku 🙂 )
w międzyczasie (jak widać obok) była też zamiana – Tata siedział z Julcią na sankach a ja ciągnęłam – nieco krócej – jakieś pół okrążenia…
w każdym razie było wesoło, mroźno i biało, czyli tak jak powinno być na sankach.
Julcia nie siedzi sama, więc trzeba jechać z nią na saneczkach, pewnie gdyby mogła, byłoby nam wygodniej, ale jaki wtedy mielibyśmy pretekst do tego, żeby samemu pojeździć 🙂 mój mąż stwierdził, że nie pamięta kiedy ostatnio siedział na sankach, ja pamiętam w sumie, bo jeździłam w Gacnie (i podobno miałam największy ubaw…) ,bądź co bądź, co sobie pojeździliśmy to nasze 🙂 to bardzo dobry sposób na spędzenie zimowego weekendowego poranka – polecam 🙂

Tata oprócz funkcji ciągnącego sanki pełnił też oczywiście funkcję fotografa, stąd (jak zwykle 🙂 ) zdjęć nie brakuje 🙂

jeszcze małe poprawki jedna i druga nóżka – musi być porządnie 🙂

a potem już tylko zabawa z Mamusią i z Tatusiem:

WOŚP

Finał był kilka dni temu, więc mam trochę obsuwy… dlatego szybciutko!:
Byliśmy oczywiście solidarnie wspomóc inicjatywę, sprzęt zakupiony dla naszego lokalnego szpitala przez WOŚP znacznie zwiększył Julci szanse na przeżycie zaraz po urodzeniu i do tego sprawił, że ten czas był zdecydowanie bardziej znośny niż gdyby sprzęt był mniej nowoczesny.

Nie straszny był nam siarczysty mróz (do czasu jak już się zrobił straszny, wtedy poszliśmy do znajomych na ciepły obiadek…) a trzeba przyznać, że pogoda była wyjątkowo mało zachęcająca, przynajmniej z punktu widzenia spacerku z Julcią.

Trochę zdjęć jednak zdążyliśmy zrobić (jakże by inaczej 🙂 )

Żałowałam tylko, że nie mogłam pójść na światełko do nieba, bo to zawsze piękne widowisko, ale dla Julci zdecydowanie za późna godzina. Na szczęście nasz Tatuś zrobił tak piękne zdjęcia (żeby nie było, że zmyślam – zamieszczam poniżej) że w pełni oddały nastrój i piękno sztucznych ogni. Jakże pięknie wyglądała nasza Starówka na ich tle.