wychowywanie…

Jula ma już prawie 9 lat i jest z Nią troszkę tak, że jako rodzice czujemy bardziej potrzebę opieki niż wychowywania. Zawsze, jak słucham o problemach wychowawczych w rodzinie czy u znajomych mówię, że doświadczenia w wychowywaniu nie mam praktycznie żadnego i przez lata ukształtowałam w sobie takie poczucie niespecjalnie się nad tym zastanawiając.

Pamiętam jak parę lat temu uczestniczyłam w warsztatach dot, wychowania właśnie, i tam pani psycholog pytała rodziców jakie stosują kary dla swoich dzieci i za co najczęściej. I zdałam sobie wtedy sprawę że my… żadnych…
Bo przecież żeby dziecko ukarać to musi coś przeskrobać, a cóż ta nasza Julcia może przeskrobać?… W jaki sposób Jej czegoś zabronić? przecież i tak niczego sama, bez naszej pomocy nie jest w stanie zrobić…
Nie muszę gonić Jej do prac domowych – siadamy razem i je robimy bo ja wiem że trzeba, nie ogląda za dużo TV – ogląda tyle ile my zadecydujemy i nie ma to wpływu, bawimy się w sposób jaki my wybierzemy, choć oczywiście po takim czasie wiem już co sprawia Julci największą przyjemność, nie jest niegrzeczna dla innych, wręcz przeciwnie – zawsze uśmiechnięta i pełna ufności…
Bo czy to że nie podoba jej się lecący w TV program i marudzi dając po swojemu do zrozumienia że mam to wyłączyć to wystarczający powód?…
Nie potrafię po zupełnie znaleźć sytuacji w jakiej musiałabym być takim stanowczym rodzicem z kategorycznym „nie pozwalam” bo wszystko czego doświadcza dziecko z taką niepełnosprawnością jak Julcia jest w całości od nas zależne, zostaje więc od początku do końca pod naszą kontrolą i tak już będzie…

Myślę że trochę jest też tak, że na co dzień skupiamy się na zupełnie innych sprawach, takich jak codzienna, nazwijmy to „pielęgnacja” czyli mycie, karmienie, ubieranie – czynności podstawowe które dzieci w Julci wieku, a nawet dużo młodsze, wykonują samodzielnie. Przy Julci jesteśmy potrzebni przy każdej, najmniejszej aktywności.
Na rehabilitacji oczywiście, zresztą wszelkie terapie będące dla nas codziennością i które nas pochłaniają.

Staramy się aby w życiu naszych dzieciaczków działo się dużo, żeby poznawały świat i uczyły się go na poziomie na jakim są w stanie go ogarnąć, wozimy je w przeróżne miejsca w tych wózkach nie bacząc na częste bariery (trzeba wnieść na III piętro bez windy – spoko!, co to dla nas… 🙂 ) , nosimy na rękach nie zważając na coraz większy ciężar, zabieramy do restauracji gdzie większość czasu zajmuje nam rozdrabnianie co większych kawałków i karmienie i jesteśmy dla nich po prostu w całości psychicznie i fizycznie, jak każdy rodzic…
ale wychowywanie to chyba jednak coś więcej…

Ta nasza „ułomność” wychowawcza została obnażona zaraz jak pojawił się u nas Laki. Szczeniaczka jak wiadomo trzeba wychowywać od początku i stanowczo, co jak się okazało najmocniejszą naszą stroną nie jest i Młody zdążył się lekko zbyt dobrze poczuć… 🙂 a że bystry jest chłopak to chyba szybko wyczuł że może sobie z nami robić o wiele za dużo… Na szczęście dziewczyny z Fundacji, po szybkim rozpoznaniu sytuacji dały nam kilka konkretnych rad w konkretnych sytuacjach i teraz już idzie dobrze a Laki ma czas na przytulanie i zabawę ale też zaczyna odróżniać czego mu kategorycznie nie wolno.
Tak więc też się uczymy 🙂

Tak sobie myślę że może jednak to wszystko co napisałam o Julci to jest właśnie wychowanie?… takie nasze, specyficzne, dostosowane do potrzeb, które może nie do końca jest definicyjne i nie łapie się w ramy ogólno-pedagogiczno-społeczne (pewnie nie ma takiego określenia…).
Bo przecież Jula jest pełną energii i radości dziewczynką, ciągle uśmiechniętą, umie w skupieniu słuchać jak czytamy jej książki, umie się skupić na zabawie, umie też bardzo emocjonalnie przeżywać bajki, filmy i programy jakie ogląda, jest ogólnie uważana za dziecko pogodne (co, nie wiedzieć czemu, dziwi ludzi np w kolejce w sklepie jak Jula odpowiada im na uśmiech…).
I może faktycznie jest tak, że wszystko co dzieje się w życiu Julci jest tym co jej sprawia przyjemność, bo sami jej codziennością w ten sposób kierujemy i może jest niewiele rzeczy które „musi i nie ma dyskusji” – np rehabilitacja, która do jej ulubionych punktów dnia pewnie nie należy, ale bardzo lubi Sebastiana i po każdych zajęciach, mimo że pracuje ciężko, jest uśmiechnięta, więc rozumie, że tak trzeba i koniec.
To na pewno też Julę w jakiś sposób kształtuje.

Chyba więc nie ma co być takim surowym wobec siebie w kwestii wychowania, jak zwał tak zwał, ważne żebyśmy mieli poczucie że robimy to co trzeba 🙂

Ciekawa jestem Waszych opinii w tym temacie… 🙂

nasze nowe „stare” rodeo :)

Jakiś czas temu pisałam że wózek convaid rodeo który kupiliśmy całkiem niedawno od początku trzeszczał dosyć denerwująco i choć początkowo dawaliśmy mu szansę na „dociążenie się” to jednak nic to nie dało i postanowiliśmy zgłosić problem. Dzięki naprawdę dużemu zaangażowaniu Pana Janka ze sklepu przy centrum rehabilitacji Arka w Elblągu bardzo szybko dowiedzieliśmy się że wózek będzie wymieniony gdyż nie da rady nic z tym zrobić, producent też był zaskoczony tego rodzaju awarią.
Ostatecznie do wymiany z USA nie przyszedł cały wózek tylko stelaż z kołami, co w zupełności nam wystarcza bo przecież o stelaż chodzi.
Pan Janek jednak był czujny i zanim pojechaliśmy wymienić, zauważył że w stelażu który przyszedł brakuje jednego z mechanizmów, drobnego na pozór ale jednak brakuje.
Ponieważ czekanie na ponowne przysłanie stelażu z USA trwałoby wieki, producent, po kolejnej interwencji Pana Janka podjął decyzję o rozmontowaniu transportu wózków jaki miał przyjść na dniach gdzieś na południe Polski do dystrybutora i tym razem przesłać nam dokładnie sprawdzony i kompletny stelaż.
Poczekaliśmy sobie kilka dni i faktycznie, nie dość że przyjechał stelaż to jeszcze producent w ramach przeprosin za kłopot dołączył do wózka prezent w postaci dwóch torebek mocowanych do ramy po dwóch stronach, których cena katalogowa to 500 zł.
Pan Janek przyjechał do nas po wózek, zabrał go do sklepu, tam zamienił stelaże i przywiózł z powrotem – takiej troski o klienta często się nie spotyka dlatego bardzo dziękujemy a sklep szczerze polecamy 🙂

Mam doświadczenia z zgłaszania reklamacji przy poprzednim wózku – Gemini, i nie są pozytywne… Sklep Akson w którym go kupowaliśmy nie poczuwał się do pomocy, odesłał nas do producenta, ten z kolei kazał nam przysłać cały wózek co było prośbą delikatnie mówiąc niepoważną w sytuacji kiedy jeździ w nim dziecko niepełnosprawne tym bardziej że chodziło o mocowanie odpowiedzialne za opuszczanie oparcia i wyglądało na wadę fabryczną.
Ostatecznie przekonałam prze telefon pana z serwisu który łaskawie zgodził się przysłać część pocztą. Przesłał… nie tą co trzeba… mimo że przez telefon był pewien że wie o czym mówię, z tego co pamiętam przesyłałam też e-maila z dokładną informacją o jaki element chodzi.
Problem więc, mimo że drobny, pozostał z nami do końca użytkowania wózka, Damian zrobił to po swojemu a przecież nie o to chodzi…

Tym bardziej jesteśmy naprawdę mile zaskoczeni w obecnej reklamacji po pierwsze pomocą ze strony sklepu, bo my nie musieliśmy nigdzie dzwonić ani nic tłumaczyć, wszystkim zajął się właściciel sklepu, po drugie postawą producenta który zadbał o to byśmy byli w pełni zadowoleni z, przecież nie taniego, zakupu i jeszcze przeprosił przyznając się do błędu które przecież zdarzają się wszystkim.

I teraz możemy w pełni cieszyć się naprawdę świetnym wózkiem 🙂

pozdrawiam 🙂

pamiętacie? :) …

Pamiętacie jakie były ceny przed przewalutowaniem (przed 1995r)?… jak wyglądały bilety, jakie kwoty się zarabiało i wydawało?…

Ja pewnie bym nie pamiętała ale dzięki moim po brzegi zapisanym pamiętnikom nie tylko mogę sobie przypomnieć, ale nawet zobaczyć bo mam wklejony w pamiętnikach np. bilet jednorazowy, ulgowy komunikacji miejskiej z 1995 roku z przyprawiającą o zawrót głowy ceną 2500 zł… i bilet miesięczny 1994r. z października w oszałamiającej cenie 105.000 zł… 🙂

Z jakiegoś powodu uznałam, że dobrze będzie mieć sobie taką pamiątkę, i bardzo dobrze, bo nawet w najbardziej zapomnianej z moich torebek na pewno nie znajdę biletu z tak długim stażem…
A wklejałam mnóstwo rzeczy – bilety kolejowe, bilety na koncerty, autografy no grupy Hey, zaproszenia na studniówkę, na połowinki,
Bo czy nie jest bezcennym pokazać dziś moim braciszkom kochanym jakie dostawałam od nich laurki przy różnych okazjach, z przeróżnymi elegancko pod linijeczkę napisanymi wierszykami, na których pisali „Kochamy Cię” …
Czyż takie pamiątki nie są bezcenne? i czy dziś ktoś bawi się w takie rzeczy?…

No i skąd pamiętałabym, że kupiłam sobie wymarzoną sukienkę za 650.000 zł a na Gwiazdkę rodzice wyznaczyli mi budżet 1.500.000 zł. na wymarzony radiomagnetofon… 🙂
No ale to nie problem jak zarobki miesięczne były rzędu 25.000.000 zł… 🙂

W ogóle okazuje się, że takie pamiętniki to, obok oczywistej kopalni osobistych przeżyć, uczuć, emocji, również skarbnica wiedzy o tym co się działo dookoła, taka historia czasów ówczesnych, bo 20 lat później to jednak sporo czasu… i mnóstwo rzeczy się pozmieniało.

A do lektury pamiętników zasiadłam całkiem niedawno, bo baaardzo długim czasie i tak czytam i czytam 🙂 (a sporo tego jest – 6 grubych zeszytów zapisanych po brzegi, w tym dwa formatu A4) 🙂

Opisy niesamowicie wiernie oddają bieżące wydarzenia, często wręcz z podziałem na kwestie jeżeli jakaś rozmowa była np warta odnotowania 🙂 i nie miałabym najmniejszych szans pamiętać ogromnej większości z tych lat, ale teraz dzięki pamiętnikom mogę wejść w swoją głowę z czasów jak miałam lat naście i z tą narwaną nastolatką przenieść się do konkretnego dnia, konkretnej godziny, konkretnego wydarzenia i popatrzeć na świat przez pryzmat jej emocji…
To jak prawdziwy wehikuł czasu – mojego osobistego czasu…

I choć często nie pamiętam szczegółów opisywanych sytuacji to po przeczytaniu dużo łatwiej mi je dziś skojarzyć choćby przez mgłę.

Pamiętniki pisałam przez dobrych kilka lat, zaczęłam w V klasie podstawówki, zakończyłam już na studiach w 2000 roku pod koniec pisząc już tylko kilka razy w roku (wcześniej zdarzało się kilka razy na dzień… 🙂 )

Chciałabym dziś mieć taką swobodę pisania i tak niesamowicie uderzającą prostotę w postrzeganiu i przyjmowaniu rzeczywistości taką jaka jest, taki dystans jest nam na co dzień potrzebny i ta nieogarnięta nastolatka sprzed kilkunastu lat dziś mi o tym przypomina.

Zresztą samo doświadczenie pisania, w sensie literackim, jest nie bez znaczenia – codziennie, dużo, emocjonalnie – dlatego pewnie do dziś lubię sobie popisać 🙂
To taka forma ekspresji niestety chyba zanikająca wśród dzisiejszych nastolatków…
Dziś nieodłącznym atrybutem jest nie pióro (dobra przesadziłam – długopis…) tylko komórka (opcjonalnie tablet) z dostępem do internetu (buziaki Wiki 🙂 ) bez którego ciężko utrzymywać kontakty koleżeńskie.

I często zastanawiałam się – jak ja się kontaktowałam z koleżankami i kolegami jak nie było komórek?… jak się umawialiśmy?… dziś wydaje się to być niemożliwe, a jednak . Czytam i sobie przypominam jak biegałam po całym mieście szukając czynnej budki telefonicznej (z garścią 3-min żetonów w kieszeni) żeby zadzwonić do obecnego mojego męża, tak żeby rodzice nie słyszeli… (kocham Was mocno! 🙂 )

Jeżeli trzeba było włożyć tyle trudu w tak z pozoru banalną przecież czynność, bardziej się to doceniało…

Czy dziś jest źle?… pewnie nie, takie czasy w końcu, ale czy w tej komórce za 20 lat będzie można przeczytać o której godzinie po której lekcji przechodził X i dlaczego uśmiechnął się do tej dziewczyny z IV B a nie do mnie?!… 🙂 a wiem na pewno że sms nie zmieściłby takich emocji bo analiza takich przypadków w moim pamiętniku zajmuje średnio co najmniej trzy strony… 😉

1% – dziękujemy :)

Co prawa jest prawie koniec roku i na pewno wszyscy już zapomnieli o tym, kiedy składali zeznanie podatkowe, ale dopiero dzisiaj nasza fundacja oficjalnie zakończyła księgowanie darowizn 1% podatku na subkontach podopiecznych.
Może się wydawać że to późno, ale ilość wpłat w skali całej fundacji jest tak duża że rozksięgowanie ich tak aby być pewnym że każda złotówka będzie przekazana dokładnie tam gdzie trzeba to nie lada wyzwanie co roku. A z tego co pamiętam wszystkie dane z urzędów skarbowych potrzebne do rozpoczęcia prac księgowych fundacja dostała w sierpniu czy wrześniu więc i tak już późno. To tak kwoli technicznego wyjaśnienia 🙂

Niezależnie od tych wszystkich technicznych spraw chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim i każdemu z osobna, którzy zdecydowali się przekazać 1% swojego podatku dla Julci.

Bardzo budujące jest że co mamy w tym roku o połowę więcej wpłat niż w zeszłym, bo niezależnie od kwoty łącznie przekazanej, (która zależy od tego kto akurat ma jaki podatek), to właśnie większa ilość wpłat jest dla nas dowodem na to, że coraz więcej z Was postanowiło pomóc właśnie Julci 🙂
W gąszczu potrzeb i co roku wzrastającej liczbie potrzebujących jest nam coraz trudniej pozyskiwać środki na rehabilitację i każda wpłata jest dla nas bardzo cenna i bardzo bardzo za nią dziękujemy! 🙂

Dziękujemy wpłacającym, ale też tym, którzy pomagali nam w rozprowadzaniu ulotek, często sami proponując pomoc, Z pewnością to dzięki ich pomocy ilość wpłat jest wyraźnie większa 🙂

Darowizny 1% podatku są o tyle specyficzne, że nie znamy danych personalnych przekazujących nam wpłaty darczyńców, stąd nie możemy podziękować im osobiście, mamy tylko informację o mieście i kwocie.

Mam więc nadzieję, że ogólne podziękowania będą wystarczające.

pozdrawiam serdecznie 🙂