home sweet home…

Niby szpital jest niedaleko od naszego mieszkania, bo jakieś góra 2,3 km ale to jak inny świat, świat ludzi w białych fartuchach jak powiedział Damian i nie chodzi tu o to że może nie wszyscy akurat białe noszą, ale o to że to zupełnie inna rzeczywistość w którą się wsiąka bezsilnie poddając panującym w niej zasadom. To świat czekania na kolejne wyniki, na to co dziś powie lekarz, oczekiwania na choć najmniejszy objaw poprawy i w końcu czas odliczania dni do wyjścia do domu. Oczywiście odliczanie byłoby łatwiejsze gdyby z góry było wiadomo ile to potrwa, ale tak dobrze to nie jest. Wyszłyśmy ze szpitala wczoraj ale jeszcze tego samego dnia rano wszystko zależało od wyników morfologii Julci a te były najlepsze jakie chyba miała w ogóle do tej pory. Najbardziej nas niepokojące przez cały pobyt płytki krwi urosły do 452.000 co dało górną granicę normy i w porównaniu z 32.000 do jakich wcześniej spadło jest naprawdę dobrym osiągnięciem.
Okazuje się że specyfika wirusa jaki teraz często łapią dzieci to właśnie spadające płytki krwi o czym rodzice dowiadują się dopiero jak trafią do szpitala, bo przecież rzadko robimy morfologię przy przeziębieniu niezależnie od tego jaki ono ma przebieg.

Płytki wróciły do normy, ale lek przeciwpadaczkowy został odstawiony i z niepokojem i czujnością obserwujemy jakiekolwiek zmiany w zachowaniu Julci, szczególnie w nocy. Póki co nic się nie dzieje, może poza bardziej niespokojnym niż zwykle zasypianiem, ale nie raz tak wcześniej bywało. Ale wiadomo, na to nie ma reguły, czujnym trzeba być cały czas.
Zaraz po Wielkanocy jedziemy do naszej Pani neurolog i zadecydujemy co dalej z lekami. Czy zostaniemy na tych co zostały czy będziemy wprowadzać z powrotem orfiril i tylko częściej robić wyniki krwi na wszelki wypadek.

I tak oto jesteśmy w domku, bogatsze o nowe doświadczenia (o płytkach krwi wiem obecnie sporo…) i ja, jak się okazało mniejsza o 4 kg (stres) ale szczęśliwe 🙂

Jula ponieważ w szpitalu zajmowała się głównie leżeniem i oglądaniem bajek, w domu reaguje lekką histerią przy próbie robienia z nią czegokolwiek innego, ale z tym damy sobie szybko radę. Po pierwszych ćwiczeniach wiemy już też że fakt iż nie zawsze pilnowałam żeby dobrze siedziała (jak już lepiej się czuła, bo wcześniej głównie leżała i spała) trochę rozleniwił mięśnie i Jula nabyła złych nawyków, w tym z ułożeniem miednicy, co mamy nadzieję szybko skorygować. Już pod koniec dzisiejszych zajęć, (a były wyjątkowo krótkie, tak na rozruch), było lepiej. Trzeba jej dać teraz trochę czasu a powoli dojdą z Sebastianem do formy sprzed choroby. Jula jest w dobrych rękach 🙂

pozdrawiam wszystkich serdecznie 🙂

  1. Dziewczyny cieszę się że już jesteście w domu życzę jeszcze raz dużo zdrówka a to co piszecie o płytkach hmm wzmaga również moją czujność od dzisiaj
    Zdrowych wesołych i spokojnych świąt oraz mokrego dyngusa

    mama Piotrka Halina C

  2. Super, że wróciłyście do domku na święta 🙂
    Fakt, szpitalna rzeczywistość jest z innej bajki.
    I niech te Julkowe płytki krwi trzymają poziom!

  3. Cieszymy się ,że jesteście nareszcie w domku , bo nie ma jak w domu . Życzymy Wasej całej rodzince przede wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt Wielkiej Nocy !!! Ucałowania dla Julci :-).

    .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.