czy koń może być niebieski?…

otóż może – jeżeli nie mamy akurat pod ręką brązowej kredki… 🙂

a nie miałyśmy i dlatego spod ręki Juli wyszedł piękny błękitny konik. W pozostałej części rysunku konsekwentnie starałyśmy się oddać rzeczywistość (miałyśmy odpowiednie kredki 😉 )

Julka się bardzo zaangażowała, ładnie trzymała kredeczkę dzięki luźnym rączkom, prościutko siedziała ładnie nachylając główkę nad rysunkiem.
To zasługa Sebastiana, dzięki któremu już po kilu dniach ćwiczeń Jula bardzo się rozluźniła mimo dłuższej przerwy.
Siedzenie i kolorowanie konika ze specjalnym stolikiem na kolankach było ogromną przyjemnością bez dokuczającego bioderka i z luźnymi rączkami 🙂
Dziękujemy 🙂

To cudny widok kiedy Julcia jest tak zainteresowana i nawet lekko zdziwiona tym co robią jej rączki 🙂
Oczywiście rysowanie z Julcią polega na tym że ja prowadzę jej rączkę ale ostatnio coraz częściej udaje jej się utrzymać kredkę przy kartce i pociągnąć po niej. Kredka musi być miękka i mocno rysować bo Jula naciska lekko, ale zostawia ślad i jest to najpiękniejsza kreseczka na świecie! 🙂

Dziękujemy Wujkowi Łukaszowi i Cioci Dominisi za zestaw „Farma” do układania zwierzątek z pięknymi dużymi kolorowankami i naklejkami. Julci bardzo się podoba 🙂

To się nadziękowałam… ale jeżeli jest za co to mogę tak cały czas! 🙂

pierwsze

Przede wszystkim truskawki 🙂 Co prawda te pierwsze były już jakiś czas temu ale cały czas są pyszne 🙂 Szkoda że sezon na nie jest taki krótki… można owszem zachować je w różnych formach na dłużej, ale smaku pierwszej świeżej po zimie truskawki nic nie zastąpi…
Jula lubi truskawki, zjada je głównie w formie musów, koktaili i sosów w przeróżnych kombinacjach – jednym słowem szalejemy póki możemy 🙂

Drugie „pierwsze” pojawiające się z nastaniem wiosny to mecze siatkówki 🙂 I nie ma takiego drugiego kibica jak nasza córcia kochana! (ja nie mam szans…) Jak tylko zobaczy chłopaków w TV radość jest nieoceniona 🙂 Cały mecz wytrwale kibicuje, (ma swoich ulubionych zawodników) i mamy przy tym mnóstwo zabawy i radochy.

Kolejne „pierwsze” to upały… zdecydowanie nie są to nasze ulubione pierwsze… Jula kiepsko znosi takie wysokie temperatury i najchętniej w kryzysowych momentach zostajemy w stosunkowo chłodniejszym domku.
To też pierwsze w życiu upały Lakutka – biedulek ze swoim futerkiem nie ma wesoło… Dla nas to też nowe doświadczenie ale uczymy się i powoli wypracowujemy nowe patenty.

W czerwcu jedziemy z Julcią do Poznania, do ortopedy. Zwichnięte bioderko Julci zaczyna jej przeszkadzać, Jula sporo urosła i większa jest też kość udowa, mocno już odstaje i uwiera. Cały czas opinie dot. konieczności operacji są różne, ale my sami, wraz z terapeutami, dotarliśmy do momentu w którym taką konieczność widzimy już wyraźniej. Jula będzie jeszcze rosła a to nie polepszy stanu biodra.
Więcej będziemy wiedzieli po wizycie ale nie spodziewamy się innej decyzji niż skierowanie do szpitala. Operacja też będzie w Poznaniu, pewnie sobie poczekamy na termin…

I jeszcze jedno (w sumie też mogę pod „pierwsze” podpiąć ).
Właśnie przeczytałam, że wczoraj we Wrocławiu, w Fundacji Promyk Słońca rozpoczął się pierwszy w Polsce kurs „Zastosowanie kinezjologii rozwojowej wg Vojty u dorosłych z zaburzeniami ruchowymi”. Kurs jest przeznaczony dla certyfikowanych już terapeutów metody, składa się z kilku części, trwa łącznie 245 godzin więc ma taką samą formułę jak podstawowy.
To dużo czasu żeby nauczyć się dostosowywać Vojtę do pracy z dorosłymi bo przecież ich problemy są inne niż dzieci nawet jeżeli mówimy o jednej osobie z tym samym schorzeniem od dziecka do życia dorosłego, tak jak np. nasza Julcia.

Bo nasze dzieci dorastają a ich potrzeby terapeutyczne się zmieniają, jedyne co się nie zmienia to konieczność rehabilitowania.

Rozpoczęcie takich kursów to dobra wiadomość dla rodziców z dorosłymi już dziećmi z problemami ruchowymi i takich którzy zastanawiają się jak będzie wyglądała rehabilitacja jak ich dzieci dorosną.

Fakt że zorganizowany został oddzielny kurs dotyczący pracy z osobami dorosłymi cieszy mnie ogromnie też dlatego, że, zwiększając wiedzę i kompetencje terapeutów, metoda zostanie upowszechniona wśród osób dorosłych czyli tam gdzie dzisiaj naprawdę niewiele się jej stosuje, a gdzie jest równie potrzebna i skuteczna jak u dzieci.

pozdrawiam serdecznie 🙂

Vojta – nie rozumiem…

Julka ćwiczy metodą odruchowej lokomocji zwaną potocznie od nazwiska jej 'twórcy” „Vojtą” już prawie trzy lata. To dużo i mało.
Dużo – jednak trzy lata codziennych spotkań to sporo zajęć, mało – można byłoby zacząć ćwiczyć o wiele szybciej i to jest coś czego nigdy nie odżałuję…

Trzy lata temu byłam zagorzałym przeciwnikiem tej metody – dlaczego? Jak Jula miała pół roku i o niej pierwszy raz usłyszeliśmy, neurolog zrobił wszystko żeby nas do Vojty zniechęcić. Usłyszałam że Vojta wywołuje padaczkę, że w sumie działa tak samo jak NDT (metoda jaką Julcia ćwiczyła) tylko efekty mogą przyjść szybciej, za to kosztem bardzo inwazyjnej wręcz niebezpiecznej ingerencji w układ nerwowy, po co więc ryzykować, lepiej poczekać sobie troszkę dłużej… A czas leciał…

Julcia nie miała wtedy padaczki a widmo jej wystąpienia było dla nas przerażające… wystarczająco żeby temat Vojty porzucić na długie lata.
I nawet jeżeli w międzyczasie pojawiały się wątpliwości co do słuszności tej decyzji, (Jula w wieku 4 lat miała już zdiagnozowaną padaczkę więc strach przed jej wywołaniem odpadł), doszedł kolejny problem – wiek – usłyszałam że jeżeli nie zacznie się ćwiczyć do roku, potem nie ma już sensu…

Na szczęście rehabilitant z którym Julcia ćwiczy od 3 roku życia i do którego mamy ogromne zaufanie w temacie rehabilitacji, zrobił kurs Vojty i dzięki temu dzisiaj nasze zajęcia opierają się tylko na tej metodzie.

Dziś wiem o Vojcie bardzo dużo, o wiele więcej niż wiedziałam jak rzucałam pod jej adresem oskarżenia. Dziś, opierając się na doświadczeniu, jestem w stanie te oskarżenia konstruktywnie odrzucić co zresztą ciągle robię, a moje argumenty, z których najmocniejszym zawsze jest Julcia i efekty pracy Sebastiana, przekonują coraz większą ilość rodziców z całej Polski, że warto przynajmniej spróbować.

I właśnie dlatego, że dziś widzę jak działa Vojta, że w rękach świetnego specjalisty jest narzędziem nie do przecenienia – nie rozumiem…

Nie rozumiem dlaczego cały czas wokół tej metody krążą niemal legendy o tym jaka jest straszna i jaką krzywdę robi dziecku. I nie dziwią mnie uprzedzenia rodziców, oni często na początku swojej drogi z niepełnosprawnym dzieckiem nie mogą wiedzieć wszystkiego o rehabilitacji. Wiedza i doświadczenie przychodzą z czasem.

Cały czas są lekarze którzy stanowczo odradzają Vojtę w sytuacjach kiedy oparcie się na innej metodzie jest stratą czasu, jakże cennego dla każdego z naszych dzieciaczków. Argumenty jakich używają nie zmieniają się od lat – „wywołuje padaczkę i jest dla dziecka bolesna i bardzo inwazyjna”… opcjonalnie, jeżeli dziecko jest kilkuletnie – „za stare żeby ćwiczyć…”
Jedna Mama, która do mnie napisała, usłyszała raz nawet od terapeuty córki, że Vojta nie jest wskazana dla dzieci spastycznych…

Obok lekarzy taką opinię szerzą też niestety terapeuci, czyli ludzie którzy od lat pracując z dziećmi zyskują największe zaufanie rodziców.
Często, jak nie najczęściej, wynika to ze zwykłej niewiedzy, z braku chęci lub możliwości podnoszenia swoich kwalifikacji, bo nie wierzę że terapeuta który wiedziałby co najmniej tyle na temat Vojty ile ja, rodzic obserwujący tylko pracę rehabilitanta, z czystym sumieniem i w konstruktywny sposób, podając przy tym logiczne argumenty, mógłby powiedzieć że metoda ta jest zła i szkodzi dziecku.

Trochę na zasadzie – lepiej powiedzieć że coś jest złe niż się przyznać że nic nie wiem, albo spróbować czegoś dowiedzieć.

A czasem wystarczyłoby tylko nie zniechęcić… powiedzieć że może nie wiem wiele na ten temat, nie znam metody, ale proszę spróbować, dowiedzieć się tu i tu, może to jest jakaś opcja…

Oczywiście że Vojta nie jest lekiem na całe zło, nie u każdego i nie na wszystko się sprawdzi, choć wiem Panowie Grzegorz Serkies i Roland Wittl na pewno by się ze mną w tej kwestii nie zgodzili, mając na ten temat mnóstwo argumentów i przykładów … 🙂 pozdrawiamy serdecznie 🙂

Tak naprawdę najważniejsze jest żeby mieć możliwość zdecydowania, możliwość jakiej ja nie miałam przez lata, bo może powinnam być bardziej stanowcza, może więcej szukać a nie opierać się na opinii jednego lekarza i plotkach… dziś to wiem, ale wtedy nie wiedziałam i widzę że mnóstwo rodziców jest dzisiaj w takiej sytuacji.

Ogromnie się cieszę kiedy niektórzy z nich mają w sobie na tyle mądrości i determinacji, żeby mimo, że są zniechęcani przez lekarzy i terapeutów, często kilku, szukają… szukają, trafiają na nasz blog i piszą do mnie zdziwieni że Julcia jest taka duża i ćwiczy, że Vojta nie wywołuje ataków i że daje takie fajne efekty.

pozdrawiam 🙂

vojta na turnusie

Że jestem zakochana w vojcie, nie muszę pewnie pisać bo jak ktoś zagląda czasem na blog – jak jest widzi 🙂 póki co nic się nie zmieniło 🙂
Dzięki temu że dostaję dużo e-maili od rodziców z pytaniem o tą metodę udaje mi się dzielić swoim entuzjazmem i niejednokrotnie skutecznie zarażać 🙂
Z certyfikowanymi terapeutami nie jest łatwo, niejednokrotnie, pomagając owym rodzicom znaleźć jakiegoś na ich terenie, przekonywałam się, że to naprawdę trudna sztuka.

Stąd też bardzo ucieszyła mnie wiadomość że w ośrodku Michałkowo, do którego jeździliśmy z Julcią na turnusy, od października tego roku w ofercie znalazły się ćwiczenia właśnie vojtą 🙂 Cieszę się że Pan Tomek, właściciel ośrodka, w końcu zdobył się na ten krok i mam nadzieję że przyjeżdżający pacjenci docenią możliwość z niej skorzystania. Piszę „w końcu” bo pamiętam że samą metodą zainteresował się jeszcze jak jeździliśmy tam, a było to już jakiś czas temu, bo widział że u Julci się to sprawdza, zresztą ja po kolejnych powrotach z kursu z Wrocławia opowiadałam na turnusie o swoich wrażeniach z obłędem w oczach 🙂
Fajnie bo dwa tygodnie codziennych zajęć to sporo czasu żeby się z metodą zapoznać dla tych którzy dopiero zaczynają. A Ci którzy ćwiczą vojtą na co dzień mają szansę na to by nie przerywać terapii przy wyjeździe na turnus.
Wiem że są chętni i mam nadzieję że pomysł się przyjmie.

Metoda Vojty (w sumie potocznie zwana vojtą bo tak oficjalnie jest to metoda odruchowej lokomocji wg Vaclawa Vojty) zauważyłam że przeżywa obecnie w Polsce swego rodzaju rozkwit – coraz więcej się o niej mówi i coraz częściej okazuje się skuteczna. Przy okazji upadło mnóstwo mitów krążących wokół niej, mitów które nie działały na jej korzyść bo były bardzo krzywdzące.
Bo dziś już wiadomo że można tę metodę stosować w każdym wieku a nie tylko u dzieci do 6 miesiąca „bo później nie ma sensu i tak się nic nie zdziała” (tak właśnie ja usłyszałam jak interesowaliśmy się tą metodą jak Jula była malutka). Dziś vojtę można stosować i stosuje się z powodzeniem też u osób dorosłych, w tym starszych, którzy mają problemy z mięśniami. Jak zaczęłam pisać na blogu o vojcie, rodzice często pisali do mnie zdziwieni – jak to? dziecko 6-letnie i zaczyna ćwiczyć vojtą? a nam rehabilitant/ka powiedział/ła że moje dziecko za duże (5 lat) – rada – zmienić rehabilitanta i szukać takiego który się zna albo przynajmniej skieruje do kogoś kto się zna jeżeli sam nie czuje się na siłach, a nie od razu wysyła do domu…
Po drugie padaczka – teraz wiadomo, że nie jest przeciwwskazaniem do stosowania tej metody choć gdzieniegdzie można jeszcze natknąć się na informację że jest… Ja ze swoich doświadczeń mogę tylko powiedzieć że u Julki, mimo iż nie była ćwiczona vojtą, i tak w wieku 4 lat, po wystąpieniu pierwszego czynnego napadu, zdiagnozowano padaczkę którą ma do dziś i ani wcześniej ani później nie zauważyłam żeby rodzaj stosowanej metody rehabilitacyjnej wpływał na częstość występowania ataków. A też usłyszałam w rzeczonym czasie Julci niemowlęctwa, że jak będę ćwiczyć vojtą to mogę wywołać napady padaczkowe… a to robi wrażenie na młodych rodzicach którzy i tak mają i bez dziecko obarczone mnóstwem problemów neurologicznych.
Powiem więcej, ilość ataków z jednego w miesiącu w trakcie stosowania vojty zmieniła się do jednego na pół roku a to jednak jest różnica i chociaż nie odważyłabym się pewnie wysnuć teorii że to dzięki vojcie tak się polepszyło, to jednak na tej podstawie mogę zdecydowanie stwierdzić że sytuacja się nie pogorszyła 🙂
Ale rozumiem rodziców którzy mają wątpliwości, sama je miałam na początku, i jak Julcia miała gorsze momenty jeżeli chodzi o napady, choć Sebastian od początku twierdził że to nie przez vojtę to byli tacy co podszepywali mi – daj sobie spokój, odpuść tę vojtę to na pewno przez nią… Na szczęście ich nie posłuchałam 🙂
Wreszcie cały ten płacz w trakcie ćwiczeń – „bo to na pewno boli”. Otóż nie boli a wręcz boleć nie może bo jak pojawia się ból mięśnie nie pracują prawidłowo i nie da się uzyskać pożądanego efektu. Ale dzieci płaczą, często drą się wręcz, co powoduje że rodzicom pękają serca i siwieją włosy…
A nasza Julcia to twarda zawodniczka – krzyczy niezmiennie od początku do końca ćwiczeń czyli mniej więcej godzinkę, po to żeby, jak tylko Sebastian się z nią żegna, uśmiechać się bez skrępowania od ucha do ucha z miną z cyklu „o! już koniec, to super, mogę przestać krzyczeć…” 🙂
Bo od mięśni w trakcie ćwiczeń się sporo wymaga – muszą pracować w konkretny sposób a to duży wysiłek i przy tym dla dziecka często niezrozumiały więc wywołujący oczywisty protest. Na nasze pytanie czy jest szansa że Julcia kiedykolwiek przestanie protestować na zajęciach Pan Roland Wittl, niemiecki terapeuta, członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Vojty, do tego niesamowity człowiek z ogromną wiedzą i doświadczeniem, odpowiedział że owszem – jak zrozumie że ćwiczenia są jej potrzebne… cóż – nie zrozumiała do dziś, albo zrozumiała ale usilnie próbuje nas przekonać że tak nie jest…
Do tego sama konieczność utrzymania konkretnej pozycji jest dla dziecka niewygodna i na pewno jest dyskomfortem, ale nie jest tak, że wywołuje ból.

I w końcu po któreś już z kolei 🙂 sprawa łączenia metod i głównie chodzi tu o Vojtę i NDT.
Opinie są różne ale przeciwskazań „z gruntu” nie ma. Musimy jednak pamiętać że rehabilitacja ma swój określony cel a Vojta się tego bardzo restrykcyjnie trzyma – wyznaczamy cel na początku terapii i do niego konkretnie dążymy. Jeżeli go osiągamy, wyznaczamy kolejny jeżeli jest taka potrzeba, lub kończymy terapię. W ten sposób prowadzona rehabilitacja, nawet różnymi metodami, musi być w tym określonym na początku celu spójna i jednolita, nie może wchodzić sobie w drogę. I to jest najważniejsze.
Dlatego idealnie jest kiedy terapeuci, jeżeli z dzieckiem ćwiczy kilku, konsultowali się ze sobą.
My mamy to szczęście mieć spójność nie tylko w terapii ruchowej, prowadzonej jednocześnie w szkole i w domu, ale też logopedycznej i dogoterapii, terapeuci znają się i kontaktują jeżeli jest taka potrzeba, wymieniając doświadczenia ze swoich dziedzin albo proszą żebym ja o coś któregoś z nich zapytała, gdyż liczą się wzajemnie ze swoim zdaniem wiedząc jak ważne jest to dla Julci.

I tak informacja o Vojcie w Michałkowie stała się dla mnie pretekstem do rozpisania się nieco szerzej o metodzie ale mam nadzieję że tylko tym zachęcę potencjalnych zastanawiających się 🙂

pozdrawiam 🙂