Prawie dwutygodniowa nieobecność na blogu to spora przerwa jak dla nas. Jest parę spraw do nadrobienia, także od razu przejdę do rzeczy. Julcia od tygodnia jest w domku, ma zapalenie oskrzeli, wyjątkowo męczące i paskudne, nie umie sama odkrztusić i porządnie zakaszleć, także ciężko jej się oddycha. Nie pamiętam już kiedy musiała przyjmować antybiotyk, ale teraz okazał się niezbędny, choć chyba niezbyt skuteczny…
Ostatnio znowu pogorszyła się sytuacja z padaczką, napady są częste (średnio raz w tygodniu), raz zdarzyło się nawet kilka w jednej nocy, mimo podania wlewki (leku psychotropowego, którego zadaniem jest przerwać zbyt długi atak) nigdy się tak wcześniej nie zdarzało… boję się, że znowu trzeba będzie zmieniać leki… chociaż w sumie to było już naprawdę lepiej, mam nadzieję, że to chwilowa niedyspozycja. Teraz od ostatniego ataku minęły już dwa tygodnie, ale od kilku dni Julcia jest niespokojna i dosyć marudna a to zwykle tak bywa przed napadem. Może to też przez chorobę…
Wizytę w poradni neurologicznej w Gdańsku mamy w marcu, wtedy będziemy się zastanawiać co dalej.
Zgodnie z sugestią pani pedagog z ośrodka Neuron, do którego jeździmy na turnusy, powoli zaczynamy wprowadzać Julci elementy komunikacji alternatywnej, póki co bardzo podstawowe, wręcz fundamentalne i proste – zaczynamy pracę nad kilkoma narazie, piktogramami. Piktogramy te przedstawiają kilka podstawowych czynności dnia codziennego a praca z Julcią polegać ma na pokazywaniu jej odpowiedniego obrazka przed odpowiadającą mu czynnością, po to, żeby skojarzyła jedno z drugim i z czasem nauczyła się sama decydować o niektórych rzeczach poprzez wskazywanie wzrokiem (w rączkach ma niedowład) na wybrany piktogram… ale do tego jeszcze długa droga. Mamy: jeść; pić; zabawa; spacer; kąpiel; bajka i książka – i to i tak sporo do opanowania. Przy okazji serdecznie dziękuję Ci Martuś za te piktogramki! 🙂
Julcia ma już 5 lat (niedawno miała urodzinki – o tym później), przez ten czas przechodziliśmy przez różne etapy godzenia się w mniejszym lub większym stopniu z coraz to nowymi trudnościami związanymi z jej chorobą, aby wreszcie (tak myślę) dojść do akceptacji jej ograniczeń, na stałe już raczej wpisanych w życie naszej córci. I przez te 5 lat pytaniem które bałam się zadać specjalistom najbardziej było to czy Julcia będzie mówić… Piszę w czasie przeszłym bo, jak się okazało, zadanie takiego pytania niewiele zmienia, gdyż odpowiedzi zwyczajnie na tym etapie nie można jeszcze udzielić ostatecznej, jak zresztą na większość pytań związanych z uszkodzeniami mózgu, szczególnie u dzieci. Logopedzi mówią różnie, są raczej powściągliwi w ocenie, więcej można wywnioskować z etapów rozwoju innych dzieci, jakie spotykamy na turnusach, z rozmowy z rodzicami o tym jak to u nich było, ale tutaj też jest różnie. Złapałam się na tym, że pytam tak długo, aż usłyszę że jeszcze za wcześnie na prognozy, czyli innymi słowy „zobaczysz będzie dobrze”… ale nie wiem czy jest za wcześnie… i coraz częściej wydaje mi się, że jednak coś już powinno się dziać u Julci w tej dziedzinie. Na spotkaniu z panią logopedką na szkoleniu w Fundacji zapytałam na którym etapie rozwoju w MPDz można na pewno stwierdzić, że dziecko nie będzie mówiło i, choć wydawało mi się, że nie spodoba mi się to co usłyszę, pani powiedziała, że na pewno nie można powiedzieć nigdy, chyba że część mózgu odpowiedzialna za mowę jest całkowicie usunięta… i że jeżeli dziecko wydaje z siebie samogłoski, jest szansa, że dojdzie i do spółgłosek… Tak więc innymi słowy znowu: „zobaczysz, będzie dobrze”…
Pisałam jakiś czas temu, że Julci, po badaniu gęstości kości zdiagnozowano osteoporozę, póki co nic z tą nowością nie zrobiłam, bo po wizycie u lekarza mam nieco mętlik w głowie. Lekarz twierdzi bowiem, że badanie Julci i też innych badanych w tym samym czasie dzieci, zostało wykonane nieprawidłowo gdyż aparat do badania był ustawiony na standardy dorosłej osoby… Ja osobiście się zupełnie nie znam, są tam jakieś tabelki i cyferki, ale nic mi nie mówią, szukałam sobie trochę w internecie ale niewiele się w sumie dowiedziałam… Problem polega na tym, że nie bardzo wiem jak można to zweryfikować… znowu naświetlać nie bardzo, inne badanie (np krwi) nie jest na tyle dokładne żeby stwierdzić osteoporozę i szczerze mówiąc trochę utknęłam… Na szczęście nic się nie działo (w sensie złamań) i nie dzieje, więc będę miała na uwadze, że trzeba uważać, ale chyba poczekam z ewentualnym leczeniem…
to tyle z cyklu „różne”
Walentynki…
Walentynki jak Walentynki, szczerze mówiąc niespecjalnie celebrujemy to Święto, bądź co bądź z importu, ale też nie ma co udawać, że to zwykły dzień skoro wszędzie dookoła serduszka, amorki i pluszaki 🙂 to takie słodkie i sympatyczne… nawet poddaliśmy się nastrojowi i mieliśmy zaplanowany nieco dzień, ale Julcia ma ostatnie dni nazwijmy to”przednapadowe” czyli jej zachowanie i mniejsze drgawki wskazują na to, że będzie miała niebawem napad, więc baliśmy się ją z kimś (a konkretnie z moim braciszkiem, gdyż on się zaoferował) zostawić. Także skończyło się na wieczornym drineczku i fajnym filmie, jak oczywiście pozostającym w tematyce walentynek 🙂
Nie mogliśmy naturalnie przegapić wystawy walentynkowej w jednym z naszych centrów handlowych i nie żebyśmy byli specjalnymi fanami takich wydarzeń kulturalnych, ale ta wystawa wyjątkowo nas interesowała, gdyż były na niej zdjęcia Damiana 🙂 Biorąc pod uwagę dosyć krotki czas, jaki miał na przygotowanie zdjęć i zapał i zaangażowanie z jakim tworzył na ich potrzeby przeróżne kompozycje walentynkowe (swoją drogą chłopak ma wyobraźnię!… 🙂 ) wyszły z tego niesamowite zdjęcia! Ponieważ nie wszystkie trafiły na wystawę (organizatorzy mieli też swoje wizje) myślę, że dobrze byłoby zamieścić je na łamach blogu, należy im się 🙂 te zdjęcia oczekują żeby być opublikowane i na pewno byłyby zawiedzione gdyby utknęły w katalogu „walentynki 2010” 🙂
oto wystawa:
Julcia też miała Walentynki, nawet jedną dostała, od tajemniczego wielbiciela z przedszkola (w sumie to może nie był taki tajemniczy i podejrzewam, że dostał też Walentynkę od Julci… 🙂 🙂 W każdym razie pierwsza Walentynka mojej córci musi być na blogu koniecznie! także niniejszym ją zamieszczam:
i jeszcze niektóre zdjęcia walentynkowe Damiana:
i dosyć o Walentynkach 🙂 jak na nieobchodzącą szczególnie tego „święta” i tak sporo napisałam 🙂
zabawa karnawałowa :)
co prawda już nieco od niej minęło, ale przecież nie możemy jej pominąć, bo to ważne wydarzenie 🙂
zabawa karnawałowa oczywiście u Julci w ośrodku, a konkretniej nie w samym ośrodku ale w specjalnie wynajętej sali, i to nie byle jaka zabawa tylko porządna – z orkiestrą jak przystało na karnawał! OREW co roku bardzo mocno przykłada się do organizacji zabawy, zarówno dzieci jak i dorośli są poprzebierani, jest kolorowo i wesoło, bawią się wszyscy, cała kadra dba o to, żeby żaden wychowanek, niezależnie od stopnia niepełnosprawności, nie wymigał się od tańcowania! 🙂 jak w zeszłym roku wpadliśmy z mężem poskakać troszkę z wszystkimi i porobić zdjęcia (w podziale – ja skakałam z Julcią, Damian robił zdjęcia – taki układ zawsze najlepiej się sprawdza… 🙂 ) niestety nie mieliśmy za wiele czasu, bo ja teraz jestem kobieta pracująca 🙂 (o tym w szczegółach później) i trzeba było spieszyć się do biura, taki los 🙂 Damian też miał poumawiane spotkania, także nie zabawiliśmy (dosłownie 🙂 ) długo. Zdążyłam potańczyć z, nieco oszołomioną hałasem i tłumem Julcią… z czasem przyzwyczaiła się jednak i było dobrze 🙂
i tradycyjnie zdjątko 🙂
i znowu przyleciał Dziadek!!! :)
co prawda mam jeszcze zaległości w opisaniu zabawy karnawałowej, którą miała Julcia 9.02, ale najpierw najważniejsze sprawy! 🙂
tak więc Dziadek znowu przyleciał zza oceanu, a że dzień wcześniej niespodziewanie wrócił też mój brat z Holandii, zrobiło się baaardzo rodzinnie! 🙂 niesamowicie przesympatyczne są takie spotkania rodzinne, w moim domu rodzinnym czuję się jakbym znowu była malutką córeczką (tyle, że już mogę pić drinki… 🙂 )
Julcia jak przyjechała z przedszkola, prosto do Babci i Dziadka, nie wiedziała na kogo patrzeć, zabawnie wyglądała kręcąc główką i patrząc to na Dziadka to na Wujka, a trzeba tu wspomnieć, że obydwu panów nie widziała szmat czasu…
kobitki jak to kobitki, rządziły w kuchni i jak widać, było nam całkiem wesoło 🙂
moja Mama jak zwykle zrobiła pyszne jedzonko, także gościliśmy się do wieczora! 🙂
Julcia, jak zwykle najlepiej czuła się w towarzystwie gentelmanów, także była co raz to u kogo innego na kolanach, bo przecież i u Dziadka i u Wujków jest suuuuper!!!
okulary przeciwsłoneczne dobre na każdą pogodę 🙂
a to Julcia z kuzynką Oliwcią, która odwiedziła nas na chwilkę ze swoją Mamusią ( moją z kolei kuzynką – Olą)
buziaczki dziewczyny!!!, Oliwciu jesteś śliczna! ale to widać na zdjęciu 🙂
Julcia bacznie przyglądała się Oliwce…


















