emocje, emocje…

a dokładnie ich ogrom i to zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych… a to oczywiście za sprawą ostatniego meczu naszych siatkarzy w ramach Ligi Światowej. Dla takich właśnie chwil ogląda się takie wydarzenia! 🙂 No oczywiście nie każdy musi zaraz ryczeć jak bóbr jak np ja… (moi rodzice podzielali podobno tej rodzaj ekspresji 🙂 ) ale jeżeli moja koleżanka, zagorzały kibic, nie wytrzymała i z nerwów schowała się pod kołdrę to musiało się dziać! 🙂 Wczoraj w przypływie adrenaliny już nawet obiecałam Mamie i Sylwi zawiesić plakat Piotrka Gruszki nad łóżkiem (a że śpię z Julcią, to przynajmniej Damian nie musiałby na niego patrzeć… 🙂 ) no i Bartka, bo chłopak po prostu przerzedł sam siebie a zresztą co tak Piotruś będzie sam wisiał… 🙂 No ale dziś już po ponownym przeanalizowaniu sprawy stwierdziłam jednak że mój głos bezwzględnego uwielbienia na łamach niniejszego postu musi wystarczyć 🙂 Także chłopaki kocham Was!
Na szczęście mój mąż, choć nie do końca podziela, to jednak ze zrozumieniem przyjmuje tę dzikość, jaką mam w oczach w czasie oglądania meczów (i na dzikości zaprzestanę bo słowa komentarzy wydarzeń na boisku jakie wtedy padają niekoniecznie nadają się do przytoczenia… ) 🙂
A wczoraj emocje się nawarstwiły bo polska publiczność miała dwa mecze prawie pod rząd w których kibicowała równie gorąco – najpierw Bułgarii, potem nam. Nie będę się teraz wdawać w szczegóły czemu Bułgarii akurat bo to nie sportowy serwis informacyjny a większość z Was i tak nie specjalnie to interesuje (zakładam, że Ci, co ich interesuje – wiedzą) ale doping był niesamowity. Moja wspomniana już koleżanka kibicka, która z przyczyn obiektywnych nie mogła śledzić meczu w TV i była zdana na moje smsowe relacje, zastrzeliła mnie smsem na samym początku – „Bułgarzy grają czy tylko zajmują boisko?…” Gosiu jesteś wielka! 🙂 A Bułgarzy grali… i to jak! Żabciu, jednak Twoje wcześniejsze zdziwienie dobrą grą Włochów było w pełni uzasadnione 🙂

Za dużo tej siatkówki a piszę celowo przed meczami finałowymi, bo obawiam się (patrząc na świetną grę Rosji) że mój obecny entuzjazm może później nieco opaść i wydźwięk postu byłby już inny, a należą się chłopakom brawa póki co za ten cudny mecz pt. ” nie z takich opresji już wychodziliśmy…” i „nie ma takiej przewago jakiej nie jesteśmy w stanie odrobić…” 🙂

to tyle póki co, a co będzie później – zobaczymy 🙂

witam witam :)

Można powiedzieć, że już po remoncie, choć jeszcze nie wszystko jest zrobione. Nawet pomyślałam, że mogłabym zamieścić zdjęcie z cyklu „przed i po” ale byłby mały problem ze zdjęciem „przed” bo go po prostu nie zrobiłam… a okazuje się (sprawdziłam – wiem) że nie jest tak łatwo w niemałej umówmy się, ilość zdjęć jaką posiadamy, znaleźć konkretnie daną część mieszkania… cóż, trudno musicie mi wierzyć na słowo że jest dużo fajniej niż było 🙂 Jeszcze małe odmalowanie i będzie skończone 🙂
Tymczasem Julci skończył się kolejny rok przedszkola, formalnie wkroczyła teraz w wiek szkolny więc trzeba postarać się o odroczenie, co takie znowu trudne nie jest. Trzeba tylko przypilnować formalności.
Koniec roku był zaplanowany na 30 czerwca i ośrodek zorganizował go jak co roku bardzo pomysłowo i kolorowo, a do tego smacznie bo był w formie pikniku. My niestety, mimo dużych planów nie mogłyśmy w nim uczestniczyć bo Damian dźwignął coś u siebie w studio tak niefortunnie że poważnie nadruszył sobie kręgosłup i naderwał mięśnie. W rezultacie przez dwa bite dni nie był w stanie z bólu stanąć na nogi i mimo zastrzyków przeciwbólowych niespecjalnie mu się poprawiało. Była u nas znajoma z zastrzykiem przeciwbólowym, koleżanka fizjoterapeutka, żeby mniej więcej ocenić stan, Pani, która przyjechała żeby okleić plecy kinesiotapingiem, było pogotowie z zastrzykami, lekarze na telefon i w końcu, jak Damian już był w stanie stanąć, RTG w szpitalu, które na szczęście nie wykazało problemów z kręgosłupem.
To były zwariowane dni i cieszymy się bardzo, że idzie ku dobremu i Damian wraca do formy. To nam uświadomiło jak bardzo trzeba na siebie uważać i jak niewiele trzeba żeby sobie zrobić krzywdę… my dla Julci musimy być zdrowi i silni, nie ma zmiłuj!
Do tego Jula znowu odreagowuje zmiany pogody, ostatnio miała takie mini ataki w ciągu dnia, które niestety „mini” są tylko z wyglądu, bo są bardzo wyczerpujące. Musiałam jej dać wlewkę diazepamu tak zachowawczo, bo wyglądała na bardzo niespokojną i zupełnie wyłączoną. Wlewka wyciszyła ją i jak narazie jest lepiej, choć pogoda znowu wariuje…

A teraz o przyjemniejszych sprawach – wczoraj na obiadku była u nas moja rodzinka, Mama z braćmi i Dominiką (Dominisiu wiesz że Ty to już jak rodzina 🙂 przy okazji jeszcze raz gratulacje zdania prawa jazdy! ). Jak zwykle było wesoło, szczególnie widać to było po Julci 🙂
Muszę się pochwalić że zrobiłam (z pomocą Julci, co widać na zdjęciach) pyszne bułeczki drożdżowe, które robię chyba tylko dlatego że sama jest uwielbiam 🙂
zresztą nie ma co tu dużo mówić, trzeba pokazać

Jula bardzo lubi jak robię coś z nią w kuchni i dużą frajdę sprawia jej pomaganie mi 🙂
ciasto drożdżowe jak wiadomo musi być dobrze wyrobione

jakie bułeczki wyszły każdy widzi 🙂

praca w kuchni szła pełną parą, miałam też innych pomocników, w końcu rodzinny obiad wymaga rodzinnych przygotowań 🙂

prace w kuchni szły pełną parą (dosłownie… ) ale na wspólne zdjęcie z kochanymi braciszkami zawsze znajdzie się czas 🙂

Julcia z Babcią Danusią i Ciocią Dominisią

i jeszcze uwiecznione chwile radości 🙂

pozdrawiam 🙂

jeszcze w trybie remontu

Ciągle jeszcze coś trzeba przyszlifować, wykończyć, dociąć i podmalować także niby koniec ale jeszcze do sprzątania daleko…
Tymczasem staramy się funkcjonować tak jak zwykle, Jula jeździ do przedszkola i ma zajęcia popołudniowe wg stałego grafiku. Pan który nam robi remont działa i już powolutku wyłania się efekt końcowy 🙂 jeszcze tylko chwilka…. 🙂
Dziś wyjęłam Julci kolejnego ząbka, dolną jedyneczkę. Obok rośnie już nowy – pierwszy stały ząbek 🙂 Rozkręciły się te ząbki, dolna dwójeczka się już rusza, także niedługo też pewnie wypadnie.
W czwartek Julka ma koniec roku i wakacje! Będzie mnóstwo czasu na zabawę 🙂
Więcej nie piszę, bo ostatnio tylko piszę i piszę, czas na zdjęcia 🙂

Jeszcze zaległe z tygodnia w którym byliśmy u Damiana rodziców

jak już wcześniej wspominałam – miałyśmy z Julcią dużo czasu na relaksik a piękny ogród jaki jest za domem wspaniale się do tego nadawał 🙂

i my 🙂

nie straszne nam były nadciągające ciemne chmury

przyszedł też czas na porządną grę w piłę! (nożną oczywiście 🙂 ) Julcia starała się nie zostawać w tyle za biegającymi dookoła kuzynami 🙂

ta mina mówi wszystko 🙂

w domu też było wesoło 🙂

i Julcia z kochaną Prababcią

W długi weekend byliśmy u mojej Mamy na pysznym obiadku z okazji jej imieninek, było dużo śmiechu jak to zawsze z wujkami i Babcią ale nieoczekiwanie źródłem największej radości okazały się moje wyczyny na 10 urodziny, uwiecznione na taśmie VHS, które to Łukasz, wraz z innymi nagraniami koniecznie chciał obejrzeć. Jak oglądam takie imprezki to nie wiem potem czy to co się tam działo pamiętam z autopsji czy już z oglądanych od czasu do czasu kasetach. Jedno wiem – bardzo jestem wdzięczna rodzicom, że pomysł nagrywania takich uroczystości mieli bo dzięki temu teraz możemy przenieść się w te odległe czasy i, co tu dużo mówić – pośmiać się z siebie troszeczkę…
Okazuje się że w owym czasie miałam straszne parcie na szkło – gdzie kamera tam ja (bo nie odwrotnie… 🙂 ) a jak z różnych obiektywnych i zupełnie niezależnych ode mnie przyczyn jednak nie udawało mi się załapać w kadr, dbałam o podkład dźwiękowy użyczając swojego głosu w przeróżnych piosenkach… Julcia po prostu ubaw miała niesamowity słuchając jak Mama śpiewa piosenkę przewodnią ówcześnie bardzo popularnej bajki „Wuzzle” albo, co gorsza, bliżej nie znanego mi dziś pochodzenia pieśń „do koluśka…” (biorąc pod uwagę częstotliwość pojawiania się tam tych słów zakładam że taki właśnie miała ona tytuł). A żeby nie było tak całkiem samokrytycznie, moja kuzynka, Ada, rok starsza ode mnie, miała równie dobrze przygotowany repertuar (coś o niejakiej Marysi z tego co pamiętam…), choć muszę przyznać że śpiewała o wiele ładniej 🙂 Pozdrawiam Adę serdecznie przy okazji 🙂 Jej siostra Ola (też serdecznie pozdrawiam i rozpędem Anetko Ciebie też 🙂 ) za to pięknie i jednym tchem wyrecytowała popularny wierszyk o kotku i jajeczku 🙂
Eeech… to były słodkie i beztroskie (dla nas) czasy, miło powspominać 🙂

a to już zdjęcia z imprezki 🙂

jeszcze przed imprezką chwila przygotowań 🙂

ja mówiłam – było pysznie a do tego pięknie 🙂

Julcia u Babci zawsze uśmiechnięta 🙂

i ja z bratową 🙂

z Braciszkiem – młodszym z młodszych 🙂

i babeczki razem 🙂

jak mówiłam, ubaw przy oglądaniu był ogromny 🙂

i jeszcze mała prywatna sesja zdjęciowa z okazji okazałego kapelusza jaki kupiła sobie Mama 🙂

Mama, dla której makijaż zawsze był i jest bardzo ważny, uznała, że nie do końca najlepiej wyszo mi to tuszowanie rzęs… więc zanim się zorientowałam już siedziałam z zamkniętymi oczami a Mama malowała mi oczy 🙂 Damian przy tej okazji zrobił kilka zdjęć 🙂

pozdrawiam 🙂

remont remont… i nie tylko

Remont trwa, a my z tej okazji wyprowadziliśmy się na parę dni do Damiana rodziców, troszkę za miasto. Od niedzieli jesteśmy już u siebie, ale moi teściowie gościli nas cały tydzień i było nam naprawdę dobrze za co bardzo bardzo dziękujemy 🙂 (nie żebym nie podziękowała osobiście, ale nie zaszkodzi jeszcze raz 🙂 ).
Damian jeździł do pracy a my z Julcią niewiele się wynurzałyśmy w stronę miasta. Jula nie jeździła do przedszkola, Sebastian przyjeżdżał do nas, (za co też bardzo dziękujemy), także praktycznie jeździłyśmy tylko do pani Agnieszki na godzinkę na zajęcia logopedyczne. Miałyśmy z Julcią naprawdę wczasy 🙂 Domownicy dzielnie znosili okupowanie przez Julcię TV w ilości czasu dla nas normalnej jednak dla innych nieco zbyt wydłużonej 🙂 Ale po kilku dniach Julci nie było już tak łatwo przebić się ze swoim fochem jak na ekranie pojawiało się nie to na co miała ochotę… Babcia i Dziadek już umieli sobie z nią poradzić 🙂

Jak tylko było można korzystałyśmy ze słoneczka i nawet udało się Julci opalić nieco, bo zwykle raczej ją przed opalaniem bronię. Daleko od zgiełku miasta jest cudnie… A do tego Damiana rodzice mają przepiękny ogród który codziennie po prostu prosi żeby do niego wyjść 🙂

Nie znaczy to jednak że mniej już lubimy nasze mieszkanko… wręcz przeciwnie, teraz o wiele bardziej 🙂 szczególnie takie pozbawione jednej ściany i wyposażone w nową podłogę i drzwi wejściowe 🙂
Kurzu już nie ma, z grubsza można powoli zacząć funkcjonować mimo, że remont jeszcze trwa, dlatego wróciliśmy i w czasie jak Jula jest w przedszkolu coś tam już poogarniamy.

Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała o meczach (siatkówki oczywiście). Oglądałam owszem, jakże by nie, co prawda nie w zeszły weekend, bo założyłam, że sobie poradzą i bez mojego kibicowania z takie przeciwnikiem, ale w ostatni już koniecznie bo USA to nie przelewki. No przelewkami nie były, euforia mieszała się z „co oni wyprawiają?!…” niekoniecznie w tak łagodnej formie wyrażenia, ale mecze były bardzo fajne i to był kawałek dobrej siatkówki, szczególnie, że w drużynie pojawili się debiutanci. Przy okazji niespodziewanie okazało się że Damiana Mama kibicuje nie gorzej niż ja, a wręcz nawet lepiej biorąc pod uwagę natężenie krzyków w sytuacjach przeróżnej maści 🙂 A wiadomo, że wtedy mecz się ogląda zdecydowanie lepiej.

Tak więc jesteśmy w domku, Jula jeździ do przedszkola, chodzi na zajęcia, ma wolne od zajęć z Sebastianem bo pojechał na kilka dni na kolejne szkolenie.

zdjęć mam sporo ale część jeszcze w aparacie Damiana więc poczekamy na wszystkie 🙂

pozdrawiam