nie wiem jaki tytuł powinien mieć ten post żeby nie zabrzmiał zbyt zwyczajnie, dlatego lepiej żeby w ogóle go nie miał…

w zeszłym tygodniu, dokładnie 17 czerwca, wieczorem zmarł mój najukochańszy Dziadek… Dziadek o którym pisałam na blogu niejednokrotnie, niedawno jeszcze podziwiając jego zdrowie, siłę i energię… Dziadek który poszedł do szpitala na wyznaczony dwa miesiące wcześniej zabieg tak prosty i standardowy że nawet nie uznałam za koniecznie wspomnienie o tym na blogu, bo w dwa dni miało być po wszystkim… i wreszcie Dziadek który był najukochańszym i najwspanialszym Dziadkiem i Pradziadkiem na świecie!

Zabieg się udał, wszystko wydawało się być w porządku, do czasu jak Dziadek przestał odbierać telefon a nikt z lekarzy nie chciał udzielić wiążącej informacji. Po przyjeździe rano do szpitala okazało się że Jego stan późnym wieczorem poprzedniego dnia nagle się bardzo pogorszył i już nic nie można było zrobić… ponieważ nikt nie uznał za stosowne nikogo wcześniej zawiadomić, spaliśmy sobie spokojnie niczego nie świadomi bo przecież wczoraj jeszcze po południu było wszystko dobrze…

Ja wiem że wiek ma swoje prawa, że może można było wiedzieć że jest jakieś ryzyko, ale nie w przypadku Dziadka, mężczyzny który był w pełni sił z energią jakiej mu wszyscy zazdrościliśmy… nawet teraz mam wrażenie że piszę o kimś zupełnie innym i chyba jeszcze to do mnie nie dotarło…

Pogrzeb będzie w środę, 23 czerwca, choć zbierałam się trochę żeby cokolwiek napisać to wiem, że jak teraz tego nie zrobię, po pogrzebie będzie mi dużo trudniej.

Podobno pisanie pomaga w ukojeniu smutku i bólu, ja piszę dużo i nie raz się o tym przekonałam, ale nie teraz… Teraz wypisanie się nie pomaga wcale nawet chyba potęguje smutek, dlatego lepiej jak już skończę…

ps wiem że zdjęcie powinno być czarno-białe ale ja chcę kolorowe, takie kolorowe jaki był Dziaduś…

po przerwie

i to po sporej jak na mnie… Jak Julcia jest w domu to determinuje właściwie wszystko co się w nim dzieje, szczególnie jeżeli chodzi o mnie 🙂

A Julcia w domu jest już dwa tygodnie i będzie na pewno do końca wakacji, co potem jeszcze nie wiem, w każdym razie mam nadzieję, że bardziej się zorganizuję w międzyczasie 🙂 ponieważ troszkę mam zaległych spraw, trochę usystematyzuję ten wpis – a najlepsze do tego będą punkciki 🙂

tak więc:

1. dziś byliśmy u ortodonty, pani doktor powiedziała że ząbki się nie będą przesuwać, żadne utrzymywacze przesterzeni (ani czasoprzestrzeni…) nie są potrzebne, tym bardziej protezki, ale martwić powinniśmy się tym, że język, skoro ma teraz więcej miejsca, będzie wypychał dolną szczękę i potem może być krzywa a do tego górne jedynki mogą wyrosnąć mniejsze niż pozostałe zęby… żeby próbować temu zapobiec dała nam taką plastikową nakładeczkę na szczękę i powiedziała, żeby Julcia trzymała ją na ząbkach chociaż godzinkę dziennie. Zobaczymy co się da zrobić.
Jedynka która została ruszająca się mocno sciemniała co oznacza że jest martwa, ale nie będziemy jej wyrywać, jak myślałam, tylko trzeba ją „rozwiercić” (samo słowo jest już wystarczająco nieciekawe..) bo przy większych upałach może puchnąć a tego byśmy bardzo nie chcieli.
Trzeba więc iść do dentysty i właśnie nad tym pracuję 🙂
W każdym razie szwy odpadły (byliśmy na zdjęciu i pan doktor powiedział że odpadną, mimo, że rozpuszczalne nie były) i tak też się stało, dokładnie w niedzielę ostatnią, nie zauważyłam nawet kiedy, wszystko się ładnie zrosło i zagoiło.

2. mój Tata rzucił palenie! nie pali już jakieś dwa tygodnie i nie wspomaga się niczym więc jest mu ciężko. Ja nigdy nie paliłam więc ciężko mi sobie wyobrazić jak straszny jest to nałóg, ale mam wśród znajomych wielu którzy próbowali z różnym skutkiem, ale zawsze był to dla nich ciężki czas. Mój Tata rzucanie popełniał już ze trzy chyba razy w życiu – mam nadzieję, że tym razem wytrwa – Tato – trzymamy kciuki!!!

3. W niedzielę- 13.06. odbyła się w Elblągu premiera spektaklu „Mikołaj Kopernik – dwa światy”, do którego to spektaktu mój mąż, razem z kolegą, Marcinem Kopczyńskim, o którym już pisałam na blogu, robił animacje. To dla Damiana nowość i też odskocznia od codziennej formy pracy fotografa. Mimo, że praca była ciężka i tym cięższa, że czas naglił a premiera to premiera i zdąrzyć trzeba, widziałam, że sprawiało im to sporo frajdy a wtedy efekty są najlepsze 🙂
Mimo zaproszeń nie mogliśmy niestety być w teatrze gdyż mieliśmy w tym samym czasie chrzciny Damiana bratanka, Igorka, ale moja Mama była (zupełnie nie wiedząc początkowo że Damian na z tym spektaklem cokolwiek wspólnego) i mówiła, że wrażenia bardzo pozywtywne. Więcej o spektaklu można też przeczytać m.in. w artykule http://elblag.wm.pl/7992,Premiera-spektaklu-Mikolaj-Kopernik-dwa-swiaty.html

4. rozpoczął się sezon siatkarski, nasze dzielne chłopaki już grają (to może dla mnie jest ważniejsze wydarzenie bo uwielbiam siatkę i muszę tu bez bicia przyznać że w męskim wydaniu głównie…) i zaczął się mój ulubiony cykl meczów cotygodniowych 🙂 Problemem jest fakt, że mecze wyjazdowe obarczone są opcją zmiany stref czasowych i chciał nie chciał – nastawiam budzik na 2.15 i oglądam dzielnie bardzo się na pierwszej przerwie skupiając żeby nie zasnąć 🙂 swoją drogą przy okazji zauważyłam, że już o 3.30 jest całkowicie jasno 🙂 Ostatnie mecze z Argentyną w rezultacie tak mnie rozbudziły że potem zasnąć nie mogłam… 🙂
Nie wnikam w szczegóły samych spotkań, bo raz idzie im lepiej raz gorzej, ale kadra jest jeszcze w sferze eksperymentalnej, chłopaki się docierają a Liga Światowa to nie główny cel sezonu. Kibicować trzeba na dobre i złe 🙂
Julcia też lubi oglądać, zresztą nie ma wyjścia, bo mecze to jedyna nieodwołalna i niepodlegająca żadnej dyskusji sytuacja w której nie funkcjonuje u nas kanał bajkowy 🙂 i dlatego też szczerze polubiła chłopaków obdarowując ich uśmiechem na każdym meczu 🙂
mam ambitny plan odwiedzić w tym roku jeden z meczy w Katowickim Spodku, będziemy w tym czasie na turnusie w Bielsku a stamtąd to już rzut beretem, ale narazie jeszcze się zastanawiamy jak Julcia to zniesie, w każdym razie trzeba myśleć szybko bo zaraz nie będzie biletów. Pod koniec sierpnia w Memoriale Huberta Wagnera jest jeszcze mecz marzenie – Polska – Brazylia, to jest mecz który zobaczyć na żywo po prostu muszę! 🙂 mecz jest w Bydgoszczy więc już bliżej nawet gdyby trzeba było specjalnie na niego jechać. Ale to jeszcze trochę 🙂

i tyle w kwestii wypunktowania ważniejszych spraw.

jak już pisałam, Julcia jest w domu, niewiele mam wtedy czasu na cokolwiek, a pisanie blogu jest luksusem na który mogę sobie pozwolić jak położę Julcię spać, czyli ok 21. Niewiele więc tego czasu zostaje jak chce się o rozsądnej porze (czyli jeszcze tego samego dnia…) iść spać.
Ostatnio sporo też odwiedzaliśmy rodzinkę – brak przedszkola otwiera nam nowe możliwości dysponowania czasem 🙂
Pogoda była różna, od upałów straszliwych i nie do zniesienia, przez nawałnicę która zaskoczyła nas niedawno, po w miarę ustabilizowany już ale chłodny raczej czas.
Apropos nawałnicy, Damian był w tym czasie u kolegi który ma widok z balkonu na całe miasto i zrobił zdjęcie nadciągającej chmury – takie zjawiska atmosferyczne robią wrażenie:

chmury, tornado, nawałnica, Elbląg

i szersza perspektywa

Staraliśmy się przebywać z Julcią na świeżym powietrzu z dala od miasta jak często się dało 🙂
nie mogło zabraknąć oczywiście wizyty w Kępie u Dziadka i Babci 🙂

Babcia zrobiła same pyszności – bo gdzież indziej można zjeść pierożki z płuckami (podobno specjalnie dla Damiana robione… ten to ma dobrze 🙂 i pyszne ciasto czekoladowe z gruszkami 🙂

reszta czasu – w pięknych okolicznościach przyrody 🙂

nie zabrakło znajomego już pieska 🙂

Julcia po raz kolejny udowodniła że potrafi troszkę sama posiedzieć 🙂

byliśmy też za miastem u moich teściów:

i troszkę w domku:

Julcia z Konradkiem osiągnęła pełne porozumienie 🙂

i jeszcze ja z Igorkiem 🙂

a w ostatnią niedzielę, jak już wspomniałam były chrzciny owego Igorka, więc jeszcze na koniec kilka zdjęć stamtąd:

na specjalną prośbę widocznego na zdjęciu szalonego fotografa zamieszczam na blogu zdjęcia z dosyć spontanicznej i niespodziewanej indywidualnej sesji „szwagierki trzy” 🙂

pozdrawiam serdecznie wujku! 🙂

i tańcowanie 🙂

to tyle, nadrobiłam nieco 🙂 teraz będę spać spokojnie

Babcia, Dziadek i Kępa Rybacka

Kępa Rybacka to wieś niedaleko Elbląga, gdzie mieszkają moi Dziadkowie (czytaj – Babcia z Dziadkiem 🙂 jest tam pięknie praktycznie o każdej porze roku, ale wiosną, kiedy wszystko kwitnie jest chyba najpiękniej… inna sprawa, że jesteśmy na pewno głodni zieleni po tak długiej zimie. Kępa jest zdecydowanie właściwym miejscem żeby ten głód zaspokoić. Babcia z Dziadkiem mają tam sporo ziemi, na której rośnie mnóstwo pysznych warzyw i owoców, swoje miejsce mają też piękne kwiaty. Energia i poświęcenie ale też ogromna radość, jaką Dziadkowie czerpią z utrzymania wszystkiego w idealnym porządku i dopilnowania żeby wszystko było posadzone o czasie, w odpowiednim miejscu i odstępie, wypielone, podlane, zebrane itd (pewnie nawet o połowie rzeczy jakie trzeba tam zrobić nie mam zielonego pojęcia…), była i jest dla mnie zawsze powodem szczerego podziwu, gdyż to naprawdę mnóstwo pracy.


Efekt jak widać jest zawsze zadziwiający, kwiaty piękne, warzywa i owoce bezcenne, szczególnie dla Julci, a Babcia i Dziadek najukochańsi w świecie 🙂 Przy nich określenie „starość” nabiera zupełnie nowego znaczenia i zdecydowanie mu bliżej do młodości.

Ostatnio niewiele było ładnych dni, większość kraju boryka się z powodzią a deszcze padają i nie zamierzają przestać… Znalazło się jednak troszkę słońca więc od razu wykorzystaliśmy to odwiedzając Babcię i Dziadka w niedzielę.
Julcia uwielbia tam jeździć i myślę że ma to wiele wspólnego z Dziadkiem grającym na organkach… 🙂 Teraz miała dodatkową atrakcję – piknik na trawce, a dokładniej na rozłożonej na niej kołderce 🙂 piknik okazał się być bardzo aktywny i odkryłam jeszcze jedną zadziwiającą cechę Dziadków – zdolności rehabilitacyjne 🙂
Julcia leżała sobie grzecznie ale nie można tak leżeć i nic nie robić, więc Dziadek ćwiczył nóżki a Babcia rączki 🙂 muszę przyznać że synchronizacja była zadziwiająca… a samej ćwiczonej bardzo się podobało, więc można śmiało powiedzieć, że przyjemne z pożytecznym zostało połączone 🙂

Żeby urozmaicić, bądź co bądź monotonne przekładanie kończyn 🙂 od czasu do czasu Julcia turlała się z Babcią na kołderce a Dziadek w tym czasie przywołał pieska – labradorka młodego jeszcze, który tylko czekał na sposobność pobawienia się z kimkolwiek 🙂 Julci bardzo się piesek podobał, leżała sobie ładnie na brzuszku i cierpliwie znosiła próby lizania po buźce i rączkach 🙂 Julcia zresztą z pieskami ma sporo zajęć więc nie jest to dla niej nic nowego 🙂

Niestety zaczął padać deszcz i mimo że sugestywnie początkowo go ignorowaliśmy, w końcu wygrał niestety i schowaliśmy się do domu.
Deszczyk nie popadał długo na szczęście i niedługo znowu mogliśmy się wynurzyć na świeże powietrze.
Tym razem to ja niespodziewanie spędziłam ten czas całkiem aktywnie 🙂
Może dlatego że ostatnio o tym pisałam, albo może pozazdrościłam stojącemu obok wujkowi, ale strasznie zachciało mi się łowić ryby 🙂 Staw pod ręką, wędka też (nawet dosłownie) Babcia dbała o dostawę przynęty, więc co tu więcej trzeba 🙂 Obudziły się wspomnienia znad tego samego stawu sprzed jakiś 20 mniej więcej lat (o kurcze jak to brzmi…) kiedy to współzawodniczyliśmy z Adrianem, moim kuzynem i całymi dniami właściwie nic innego nie robiliśmy tylko łapaliśmy rybki (a czasem nawet ryby…). Muszę przyznać że Babcia mnie zaskoczyła że ma do dziś zeszyt w którym zapisywała ile kto złowił – (też pewnie jesteś ciekaw Adrianku – i ja już wiem, ale nie powiem… 🙂 musisz zapytać Babci 🙂 )
Tak więc wyciągałam rybkę po rybce (i mam tu na myśli rybkę przez naprawdę małe „r”…) Julcia przyglądała się zaciekawiona cóż ta Mama tak się cieszy a ubaw przy tym mieliśmy naprawdę całą rodziną 🙂

Muszę przyznać że czekanie na to jak spławik zacznie się zanurzać było naprawdę ekscytujące i przypomniałam sobie dlaczego tak bardzo to lubiłam 🙂 Pewnie nie bez znaczenia był fakt, że rybki naprawdę brały co chwilę… ale takie są uroki stawu 🙂
Julcia miała przy okazji sposobność do przyjrzenia się z bardzo bliska a nawet dotknięcia żywej rybki 🙂 kto wie, może odkryliśmy tym samym nowy rodzaj terapii – rybkoterapię 🙂

Na koniec wszystkie rybki wróciły do stawu 🙂

I jakby powiedział Roli Mo, jeden z Julci ulubionych bohaterów bajek – to był bardzo wesoły kreciowy dzień!

zabawa :)

Zanim jeszcze dojdę do tej zabawy kilka tzw „faktów”.
Julcia dziś nad ranem miała napad, ma je ostatnio dosyć często bo co ok 2, 3 tygodnie. Mam nadzieję, że przez turnus, na który jedziemy w niedzielę przejdzie bez takich ekscesów.
Po wizycie u neurologa w zeszłym tygodniu zmieniliśmy trochę leki, tzn zwiększyliśmy dawkę jednego (Topamaxu) a drugi (Depakinę) zamieniliśmy na jego wygodniej dla Julci dawkowany, odpowiednik (Orfiril). Okres przesilenia wiosennego i potem upały latem, są dla Julci najtrudniejsze z powodu nasilającej się padaczki. Zwiększenie dawki leku ma temu zapobiec, jak narazie za wcześniej żeby mówić o rezultatach, ale mamy nadzieję, że lek zacznie działać zanim zaczną się upały.
Napad nie był duży, obyło się bez wlewki, dlatego Julcia, po odespaniu go, w dobrym humorze poszła do przedszkola. Trzeba było tylko odwołać rehabilitanta który miał przyjść do nas rano przed przedszkolem.
Poza tym w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach Julci przerwało się więzadełko pod języczkiem… Wczoraj w trakcie karmienia zauważyłam, że leci jej krew i okazało się, że to od tego. Dziś, niespodziewanie, Pani Małgosia, logopeda w przedszkolu, ucieszyła się z tego faktu, bo Julcia miała więzadełko króciutkie i już kiedyś doradzano nam jego podcięcie. No i proszę, mówisz i masz! (po pięciu latach… 🙂 ) teraz trzeba przypilnować żeby nie przyrosło znowu. Na szczęście nie zauważyliśmy żeby Julcię coś bolało z tego tytułu, także oby wyszło jej to na dobre 🙂

No ale przecież miało być o zabawie 🙂 Julcię czeka ciężki turnus, więc trzeba się odstresować, dlatego dziś spędziliśmy popołudnie w tzw. „kuleczkach” 🙂 z dwoma kuzynami Julci. Odebrałam Julcię z przedszkola i poszliśmy prosto na plac zabaw. To najlepsze miejsce na spędzenie deszczowego popołudnia. Szczerze mówiąc aż mi głupio, że częściej tam nie chodzę bo „Aniołowo” (tak nazywa się ten plac zabaw dla dzieci) jest dokładnie na przeciwko moich okien, trzeba przejść na drugą stronę ulicy… Ale mamy z Martą (męża siostrą) plan – będziemy się tam wybierać częściej 🙂 a dwie zmotywowane pozytywnie Mamy to nie jedna 🙂
Julcia zadowolona turlała się w kuleczkach, Konradek ratował księżniczki wozem strażackim (załapałyśmy się wszystkie) a drugi kuzynek, Sebcio biegał wszędzie gdzie tylko mógł (i nie mógł… 🙂 )
Wykorzystując zdolności akrobatyczne (których nie mam…) próbowałam zrobić zdjęcia jednocześnie trzymając Julcię, trochę Ciocia pomogła, także coś tam na nich widać 🙂 Nie są to co prawda zdjecia Taty ale on jest poza konkurencją, a ja przecież w końcu do czegoś mam ten mój aparacik 🙂

w kuleczkach

a po zabawie przyszedł czas na zasłużony posiłek 🙂 czyli na obiadek do domku 🙂