urodzinki urodzinki… :)

to nam się namnożyło urodzinek 🙂 dwie imprezki pod rząd 🙂
najpierw urodzinki miała Rozalcia, Julci koleżanka i rówieśniczka, córcia mojej koleżanki. Imprezka była na placu zabaw popularnie zwanym „Meksykiem” czyli hulaj dusza piekła nie ma, tarzamy się w kuleczkach ile się da 🙂 I pod „tarzamy” rozumiem, mnie Julcię i mojego brata, który w tarzaniu się w kuleczkach dzielnie zastępował pracującego do późna Tatusia Julci – buziaczki Łuki!!!
Julcia jak zwykle w takim zamieszaniu, długo się adoptuje do otoczenia i bacznie obserwuje, ale rozkręciła się (zresztą nie mogło być inaczej jak była z wujciem 🙂 ) i nawet zaliczyła kilka zjeżdżalni 🙂 Wujek początkowo z pewną dozą nieśmiałości podchodził do całego projektu
biegania po placu zabaw dla dzieci, ale czego się nie robi dla ukochanej siostrzenicy! 🙂 Więc biegał na zmianę z aparatem i Julcią, w rezultacie czego mieliśmy i zdjęcia i dobrą zabawę 🙂 Dziękuję Ci jeszcze raz braciszku, bez Ciebie bym sobie nie poradziła! 🙂
A oto i dokumentacja fotograficzna wspomnianych szaleństw 🙂

to tyle w kwestii urodzinek Rozalci, ale dzień później byliśmy na jeszcze jednych u naszej kochanej Juleczki Pełeczki 🙂

imprezka była z cyklu „homing” dla niewtajemniczonych – domóweczka tzw 🙂 ciocia Ola zrobiła pyszny torcik, byli przesympatyczni goście, Julcia szczególnie upodobała sobie ciocię Mariolcię… 🙂 pozdrawiamy serdecznie! także miło spędziliśmy czas a pisząc „czas” mam na myśli praktycznie cały dzionek, bo Ciocia Ola zaprosiła nas też wcześniej na obiadek 🙂 a zostaliśmy do wieczora. Poniżej kilka zdjątek które myślę, że nie wymagają opisów 🙂

STO LAT DZIEWCZYNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

takie tam różne…

w sumie nic specjalnego się nie dzieje, ale to oczywiście nie znaczy, że nie ma o czym pisać! (przynajmniej na pewno w moim przypadku 🙂 )

przede wszystkim to dowiedzieliśmy się właśnie niedawno – po zleconych przez ośrodek Julci badaniach –  że Julcia ma osteoporozę z wysokim ryzykiem złamania… czyli że jej kości są kruchutkie… to podobno przypadłość częsta u dzieci nie chodzących, gdyż kości „nie mają potrzeby” być mocnymi więc nie są (to takie tłumaczenie chłopu łopatą, ale mi pomaga  złapać obraz sytuacji…) pewnie będzie można jakoś je wzmocnić, narazie wiele więcej nie wiemy, trzeba się wybrać do lekarza, podobno zajmuje się tym reumatolog, (tam nas jeszcze nie było…

moja kochana koleżanka Kasia, która mieszka w Anglii, zrobiła nam niespodziankę i przyleciała nie mówiąc nic nikomu wcześniej, także miałam dosyć zaskoczoną minę jak pojawiła się w drzwiach 🙂

poza tym wrócił Julci rehabilitant, Sebastian i znowu chodzimy (a dokładniej staramy się przebrnąć przez zwały śniegu) na ćwiczenia, Julcia grzecznie ćwiczy, nie marudzi (za bardzo) pewnie się stęskniła 🙂

NFZ mnie zaskoczył wiadomością, że na dofinansowanie do wózka dla Julci, (o które wniosek złożyłam w zeszłym roku na początku grudnia) mogę dostać nawet dopiero w czerwcu bo nie mają pieniędzy… no tak a póki co Julcię na plecach będziemy nosić… albo może z tego wszystkiego sama zacznie chodzić… 🙂 (na szczęście obecny wózek jeszcze jako tako funkcjonuje…)

dziś w tramwaju Julcia (jak zwykle) krzyczała po swojemu (nie płakała) pewnie chciała żebym włączyła jej bajeczkę w telefonie – takie małe wymuszanko, normalka… więc nie specjalnie się tym przejmowałam… ale tramwaj jechał i jechał a ludzie wokół widocznie mają nieco większą wrażliwość na wysokie dźwięki w dłuższym wydaniu, i jedna pani nagle wyciągnęła … kiwi w woreczku elegancko i dała Julci 🙂 gorzej, że koniecznie chciała żeby Julcia sama po nią sięgnęła a aż tyle czasu (czyli z jakieś kilka lat…) nie miałyśmy, więc szybciutko jej pomogłam 🙂
w sumie to nawet pomogło bo Julcia była szczerze zdziwiona i na parę chwil ucichła, a myślę, że o to sympatycznej pani chodziło 🙂 otrzymałyśmy od razu krótką instrukcję jak też się z kiwi obchodzić (polecenie – „umyć wcześniej” zostało przy tym szczególnie zaznaczone kilkakrotnie 🙂 ) bardzo dziękujemy miłej pani (w końcu jest jakieś małe prawdopodobieństwo że może to przeczyta…) owoce zdrowe są!
Julcia już tak raz też dostała lizaczka w sklepie, bo krzyczała jak jej się nudziło w kolejce (stałam już całe 20 sekund, kto by tyle wytrzymał!) Jak tak dalej pójdzie to zacznie w tym widzieć interes… 🙂
w każdym razie zawsze jest miło spotkać życzliwych ludzi, choć muszę przyznać, że czułam się nieco nieswojo jak kiedyś pani stojąca obok nas w autobusie, po zapytaniu co jest Julci tak się wzruszyła, że zaczęła płakać… cieszyłam się, że wysiadałam zaraz, bo cóż mogłam zrobić, przecież nie zacznę jej teraz pocieszać…

apropos życzliwości, chciałam bardzo bardzo podziękować firmie rewizja.net oraz elit za fachową pomoc przy zbiórce 1%!!! 🙂 (dzięki firmie rewizja.net w ogóle mamy ten blog, o czym jakoś wcześniej zapomniałam wspomnieć – przepraszam Marcinku…)
w każdym razie naprawdę bardzo ułatwiacie nam życie 🙂

Jak się już zrobiło nieco nastrojowo, to muszę powiedzieć, że ostatnio naprawdę doceniłam fakt, że mam obok (niekoniecznie dosłownie obok, w końcu mamy tyle możliwości komunikacji) siebie ludzi na których mogę liczyć, którym mogę się wygadać i mnie wysłuchają, którzy też chcą dzielić się ze mną swoimi codziennymi problemami.

urodzinki u kuzyna Julci

Urodzinki były w niedzielę, ale Julcia jest w domciu bo ma ferie i nie mam za wiele czasu na uzupełnianie informacji na bieżąco 🙂
W każdym razie imprezka była więc warto wspomnieć – było pyszne jedzonko (jak zawsze u Cioci 🙂 ) sympatycznie, wesoło i głośno, jak to z dziećmi 🙂 Julcia jak zwykle w takich chaosie zamienia się w czujnego obserwatora, kiedyś płakała, ale teraz po prostu obserwuje, choć widać, że czasem się przestraszy jak ktoś głośniej krzyknie. Myślę, że troszkę jednak napięcia się w niej skumulowało, bo w nocy miała atak…
W sumie ostatnio w ogóle padaczka daje znać o sobie… przez dwa miesiące był spokój a teraz od dwóch tygodni już kilka napadów nam się zdarzyło, w tym jeden dziś w nocy, dosyć mocny, podobno coś się dzieje z ciśnieniem, ale nie wiem czy w przypadku padaczki cokolwiek ma wpływ na napady… to dosyć nieprzewidywalna i podstępna choroba.

czas spać 🙂 dobranoc

nieoczekiwana wyprawa na łyżwy :)

Zapowiadał się spokojny sobotni wyjazd na wieś do Babci i Dziadka z okazji ich święta… Jedyne co mogłoby go ewentualnie zakłócić to masakryczny mróz, który na wsi jest zdecydowanie bardziej dokuczliwy… Tak więc też spokojnie i o czasie (co dosyć zbiło z tropu moją Mamę, gdyż zawsze się po nią spóźniamy…) zjawiliśmy się na miejscu. Pyszny obiadek już na nas czekał, więc szybciutko zasiedliśmy do pięknie nakrytego stołu, nie było wcale zimno, Dziadek mocno napalił w piecu i kominku, Małysz skakał, a my sobie wesoło rodzinnie spędzaliśmy czas 🙂


Mój brat w międzyczasie wskoczył w łyżwy które ze sobą przywiózł i pojeździł nieco na zamarzniętym stawie obok domku a my (oprócz mojego męża, który robił mu zdjęcia) w ciepełku patrzyliśmy przez okno na jego wyczyny, całkiem zresztą niezłe 🙂

Dołączył też do nich Dziadek, który zasuwał na łyżwach jakby miał 20 nie 80 lat 🙂 kochany nasz Dziaduszek! chciałabym mieć tyle energii co on i Babcia…

Chłopaki wrócili do domku, Babcia postawiła pyszny jak zwykle torcik i zrobiliśmy kawkę, ale nie wiedziałam, że nie będzie mi dane kawki wypić do końca… bo padło równie szybkie co szalone hasło mojej Mamy – idziemy na łyżwy (konkretnie to jedne, bo Łuki miał ze sobą jedną parę… 🙂 )
-16 st na dworzu a ja w płaszczyku i kozaczkach, bo przecież nie przewidziałam że spędzę na zewnątrz więcej czasu niż kilka sekund potrzebnych na przejście z samochodu do domku… Babcia poratowała mnie ciepłymi skarpetkami i sweterkiem, ale sama została z Julcią, bo dla nich zdecydowanie za duży taki mróz na spacerki.
No i poszliśmy, ja, mój mąż, Mama, brat, kuzyn i Dziadek 🙂 pouzbrajani w multimedia do uwiecznienia tego niecodziennego bądź co bądź, wydarzenia 🙂


Ponieważ staw był cały ośnieżony i ciężko było jeździć, poszliśmy kawałek dalej na Nogacik – rzeczkę taką niedaleko płynącą, bardzo mocno zamarzniętą.
Pierwszy zasuwał brat, on to jak zawodowiec, skoki, piruety, szybko śmigał w tą i z powrotem 🙂 Schody się nieco rozpoczęły jak łyżwy postanowiła założyć Mama… 🙂 najpierw trzeba je było zdjąć bratu, co przysporzyło nie co kłopotu…

a Mama coż… asekuracja była konieczna bez przerwy, ale dzielnie próbowała ruszać do przodu i powoli powoli mogliśmy nieco zwolnić uściski wokół Mamy ramion ale broń Boże nie puścić! 🙂

Mój mąż konsekwentnie uwieczniał każdy ruch (czy zresztą wykpił się od założenia łyżew i spróbowania samemu…) to samo robił Dziadek, który w końcu postanowił jednak wrócić do domu, na wypadek gdyby jacyś sąsiedzi postanowili nas poobserwować (wiadomo obciach na dzielnicy jest najgorszy…)
No i przyszła kolej na mnie – ja łyżwy miałam ostatnio na nogach mniej więcej w szkole podstawowej i to wczesnej… także efekt był podobny jak u Mamy – chciałam jechać do przodu ale moje nogi niekoniecznie były tego samego zdania… 🙂 wsparta na silnych ramionach brata i kuzyna, a później też przy asekuracji męża, jakoś łapałam równowagę próbując opanować nie tylko łyżwy ale też głównie śmiech… 🙂

Nawet później pojeździłam nieco sama, ale mój mąż był cały czas w pogotowiu, bo zdecydowanie pewniej się czułam niż wyglądałam 🙂 (taki wniosek wysnułam na podstawie oglądanych później wspólnie zdjęć z tego zamieszania 🙂 )


Bardzo dobrze, że Julcia w tym czasie sobie tam z Babcią w ciepełku siedziały i bawiły się wesoło 🙂
A nam wesoło też było, całkiem nawet mocno wesoło! bawiliśmy się jak dzieci i to w tym wszystkim było najfajniejsze 🙂 a największy ubaw był jak oglądaliśmy zdjęcia i filmiki z wyprawy na łyżwy, bo co innego przeżywać coś a co innego patrzeć jak się przeżywa 🙂
Także polecam serdecznie chwilę zapomnienia, bo na dobrą zabawę w świetnym towarzystwie nigdy nie jest za późno 🙂