nasza decyzja?…

I doszliśmy do takiego momentu w którym decyzja o operacji zwichniętego bioderka Julci jest jedna – trzeba je w końcu zrobić. Zaczyna dokuczać a i Jula rośnie, co nie pomaga.
Konsultacje u prof. Napiontka w Poznaniu za dwa tygodnie i pozostaje tylko czekać na wyznaczenie terminu operacji.
I wszystko wydaje się być zaplanowane i, choć oczywiście taka operacja to stres ogromny, jesteśmy przekonani o konieczności jej przeprowadzenia a to ułatwia przetrwanie w oczekiwaniu na to jak wszystko będzie wyglądało.

Od czasu kiedy u Julci pierwszy ortopeda zauważył zwichnięcie lewego bioderka słyszeliśmy tyle opinii ile lekarzy i terapeutów. Jedni mówili że trzeba operować natychmiast, inni że nie ma w ogóle takiej potrzeby, jeszcze inni żeby poczekać bo przecież w niczym to nie przeszkadza a zwichnięcie u dzieci z mpd (jakkolwiek nienawidzę takiego podchodzenia do sprawy) jest sprawą normalną i dosyć powszechną.
W tym wypadku jednak powszechność zdecydowanie nie oznacza że jest łatwiej. Oznacza że dociera do nas mnóstwo opinii rodziców których dzieci operację przeszły i rozciągają się one od „o matko! a dlaczego jeszcze tego nie zrobiliście, to trzeba jak najszybciej” do ” gdybym mogła cofnąć czas nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na tę operację…”

A my od dwu lat lawirujemy pomiędzy nimi i staramy się w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek i nie zwariować, bo na szczęście są też i takie dzieci które miały operowane bioderka i mają się całkiem dobrze, a co najważniejsze, lepiej niż przed operacją (co niestety powszechnym zjawiskiem nie jest…)

I jak już mi się zdawało się osiągnęłam sama ze sobą porozumienie, bo wiem że trzeba i już… kilka dni temu spotkałam koleżankę której córka przeszła operację na początku roku i do tej pory strasznie cierpi, mimo że 7 miesięcy temu miała zdjęte gipsy, (zresztą założone po miesiącu ponownie na jakiś czas) mimo że miało być lepiej i mimo że operacja była przeprowadzana w polskiej kolebce ortopedii dziecięcej czyli w Poznaniu.

I jak się dzieją takie rzeczy zastanawiam się nad istotą przypadku – koleżanki nie widziałam kilka lat a do tego, mimo że jest z mojego miasta, spotkałam ją w Gdańsku, gdzie po prostu przypadkiem tego samego dnia o tej samej porze się wybrałyśmy…
Akurat przed zapisaniem Julci na operację…I akurat o tym, na środku galerii, zaczęłyśmy rozmawiać…
A może jeżeli los podsuwa nam takie spotkania to jest jakiś powód?… Może przypadkowe spotkanie kogoś po latach musi mieć jakieś znaczenie i odegrać w naszym życiu ważną rolę…

I nasłuchałam się o cierpieniu i bólu jej córeczki (12-letniej), które mogą uśmierzyć już tylko bardzo silne leki, wręcz narkotyki, o tym jak przed operacją było lepiej, o tym jak teraz nie może usiąść w wózku, wrócić do szkoły bo jak każde złe złapanie grozi pęknięciem kości w kolanach… że o rehabilitacji nie ma mowy, o tym jak po operacji nogi powykręcały się w rotację wewnętrzną… i w końcu jak wcale nie ma pewności że po wyjęciu śrub biodro znowu nie wyskoczy z panewki… czyli ogólnie wszystko czego się boję najbardziej…

Oczywiście, każde dziecko jest inne, każde bioderko to inny przypadek, dużo zależy od lekarza, itd… ale i tak spanikowałam… mocno dosyć…

Efekt jest taki że jakkolwiek mocno bym panikowała, niewiele w naszym obecnym postępowaniu to może zmienić, po prostu mamy teraz dużo więcej pytań i wątpliwości które mam nadzieję choć w części (tej ważniejszej) rozwieje konsultacja.

A i tak na końcu to my będziemy musieli zdecydować. Tylko jak?…

Ale może ktoś z Was ma za sobą operację zwichniętego bioderka albo w planach takową. Chętnie poznam kolejne opinie, (skoro mam niedługo dołączyć ze swoją… )

pozdrawiam

wspomnienia cd…

Wracamy do Anglii – wspomnieniami i obrazami.
Miejsc odwiedziliśmy troszkę więc czas na opis następnego – to Sea Life, takie nasze Oceanarium ale w wydaniu naprawdę magicznym.

Od Oceanarium w jakim byliśmy w Gdyni różni się przede wszystkim oprawą. Każde akwarium oprócz przepięknych ryb i innych morskich stworzeń zaskakuje samą formą – albo jest w kształcie kuli która optycznie powiększa to co widać wewnątrz, albo dotykowy ekran obok pozwala na zmianę światła wewnątrz albo wchodzimy do tunelu gdzie nad głowami pływają nam rekiny i duże żółwie morskie.
W ogóle żółwie i zagrożenia jakie dla nich stwarzamy to myśl przewodnia Oceanarium. Dlatego dzieci co krok napotykają na związane z tym gatunkiem atrakcje – mogą swoimi rękoma ogrzać wielkie jajo żółwia i obserwować na ekranie jak wzrasta temperatura aby w końcu wykluł się mały żółwik. Wszyscy uczestniczą też w kilkuminutowym pokazie dot. drogi jaką pokonuje żółwik od wyklucia się z jaja do dojścia do wody i dowiadują się jakie przeszkody na niego po drodze czekają (większość z nich to niestety śmieci jakie zostawiamy na plażach. Po zdobyciu takiej wiedzy na wielkim ekranie za pomocą technologii kinect można pozbierać śmieci z plaży tak aby jak najwięcej żółwików dostało się do wody. Na ekranie dotykowym z kolei dzieci mogą zadawać żółwiowi pytania i zgadywać odpowiedzi.

Wszystko jest tak pomyślane że ma się wrażenie jak gdybyśmy w jakiejś magicznej bańce przemieszczali się po dnie oceanu obserwując co się dzieje dookoła.

Mam nadzieję że zdjęcia oddadzą chociaż troszkę tę głębię.

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

przez specjalnie kuliste okienka można było zajrzeć do niektórych akwariów.

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

sea life traford manchester

Płaszczki upodobały sobie Julcię i co chwilkę do nas podpływały 🙂

sea life traford manchester

Pani specjalnie wyłowiła z akwarium krabika i podeszła do nas żeby Julcia mogła go dotknąć.

sea life traford manchester

sea life traford manchester

przy wyjściu dzieci pomagały wykopywać spod piasku śmieci.

sea life traford manchester

Jako pamiątkę przywieźliśmy foremkę do ciasta w kształcie żółwika, który dołączył do naszego jeżyka i oczywiście takie ciasto już z Julcią popełniłyśmy 🙂

pozdrawiam 🙂

przepis…

…na spędzenie prawie całego dnia w kuchni (w tym wypadku prawie nie robi aż tak wielkiej różnicy…)

Po pierwsze trzeba niespodziewanie na wieczornym spacerze z psem (nocnym właściwie, bo o 23) spotkać sąsiada wędkarza, który zaproponuje całą siatkę właśnie złowionych ryb (i rybek).
Po drugie trzeba być za bardzo zmęczonym żeby oczyścić je od razu i zostawić sobie na drugi dzień.

I o ten „drugi dzień” właśnie chodzi 🙂

To niesamowite ile rzeczy można wymyślić od rana żeby tylko nie brać się za czyszczenie ryb…
– trzeba zjeść śniadanie (weekendowe, więc spokojne i odpowiednio długie 🙂 )
– potem trzeba wypić kawkę i obejrzeć (co najmniej jeden) odcinek „Chłopaków do wzięcia”
– KONIECZNIE trzeba przeczytać Julci przywiezioną właśnie z Anglii książkę (wydanie z 1978r!) „Przygody Kubusia Puchatka”
– jest dzień targowy na rynku więc trzeba zaopatrzyć się w świeżą dostawę warzyw i owoców (co też ma ogromny wpływ na późniejsze poczynania w kuchni 🙂 )
– wstawić pranie 🙂
– zrobić i dać Julci drugie śniadanie bo przez te wszystkie odwlekające czynności zdążyła już zgłodnieć od śniadanka 🙂
I tyle – więcej wymyślić się nie da 🙂

Godzina – tyle czasu zajęło mi ich czyszczenie a wprawę mam jeszcze z czasów dzieciństwa więc szło mi całkiem sprawnie 🙂 (może poza okonkami które zwykle niezbyt współpracują przy obieraniu z łusek i mają ostre płetwy…)


W trakcie narodził się pomysł włożenia rybek w zalewę octową – było dużo małych, a poza tym w ogóle było ich dużo więc żeby się nie zmarnowały trzeba było myśleć strategicznie 🙂
Dwie większe usmażyłam Julci na obiadek – Jula bardzo lubi rybki w każdej postaci.

Kiedy rybki spokojnie sobie odpoczywały w zalewie, zabrałam się za leczo dla Julci na kolejny, późniejszy obiadek.

Leczo Jula zjada w ilościach naprawdę zadziwiających, (szybki przepis – ok kg pomidorków, takich mniejszych i bardziej miękkich, dwie papryki, pół cukinii, cebula, kiełbaska, czosnek i przyprawy do smaku, Jula lubi z makaronem, my z grzankami czosnkowymi).
Z takiej ilości mam leczo dla Julci na dwa dni na pewno.
Jula jest przeziębiona więc tym bardziej zależy mi na tym żeby mieć dla niej coś co wiem że zje na pewno i dużo, bo wiadomo że w trakcie choroby z apetytem bywa różnie…

No i obiadek dla nas – żeby nie było za łatwo zachciało mi się buraczków na surówkę, takich zrobionych samemu, bo wstyd przyznać ale ostatnio kilka razy zdarzało mi się kupować gotowe w słoiczku.
Wstawione już wcześniej buraczki zdążyły się w międzyczasie ugotować więc zostało tylko zetrzeć i doprawić 🙂 „tylko zetrzeć” okazało się nie takim „tylko” bo okupiłam to lekko pozdzieranymi na tarce palcami (chyba wyszłam z wprawy – za dużo „maszyn wyręczających” mamy w domu…)

I nagle zrobiła się poważna godzina 18 więc czas na obiad (Jula już była w międzyczasie po dwu śniadaniach i dwu obiadach) dla nas nieco jednak późny.
Ale za to jaka satysfakcja – rybki z słoikach spokojnie czekają jak będziemy mieli na nie ochotę – nieskromnie powiem że wyszły całkiem dobre 🙂
a leczo mam dla Julci na dzisiaj na obiadek, stąd znalazł się i czas na napisanie bloga 😉

18 to może i późno (Jula z naszym obiadkiem jadła już kolację) ale za to z poślizgiem raptem kilkuminutowym (akurat po odśpiewanym hymnie – 70.000 gardeł a capella – coś niesamowitego! ) zdążyłam położyć Julcię spać i spokojnie rozsiąść się w fotelu na inaugurujący Mistrzostwa Świata w siatkówce mecz chłopaków z Serbami na Stadionie Narodowym z Warszawie.
I było warto 🙂
Oby tak dalej kochani i jak najdłużej (tym bardziej że za oglądanie mistrzostw przyszło mi zapłacić 99 zł bo jak wiadomo mecze (oprócz pierwszego) są transmitowane tylko w specjalnie przygotowanych, dodatkowo płatnych na te trzy tygodnie kanałach polsatu).
Nie żebym była taką straszną materialistką (z cyklu: zapłacone to grać mi tutaj porządnie! 😉 ) bo i bez Polaków na pewno będzie kogo oglądać – to jednak Mistrzostwa Świata, ale to oczywiście nie to samo 🙂
Także chłopcy – trzymamy kciuki!
Swoją drogą tym którzy nawoływali do bojkotu mistrzostw w ramach protestu przeciwko konieczności płacenia radzę się jeszcze zastanowić bo to jednak niezapomniane emocje i w tym przypadku przez działanie „dla zasady” wiele Was ominie. Myślę że prawdziwi kibice to rozumieją 🙂

I tak minęła sobota – i teraz najważniejsze – niezbędną i bezwzględnie bezcenną częścią powodzenia całego przedsięwzięcia był mój najlepszy na świecie mąż, i Jego „w czym Ci pomóc?…” wtrąconym w odpowiednim momencie 🙂

pozdrawiam 🙂

Ilonka

A konkretnie Ilonka Cicha – nasza koleżanka z Gdańska która potrzebuje pilnie pomocy.
Ilonka ma 19 lat i tak jak nasza Julcia od urodzenia zmaga się z mózgowym porażeniem dziecięcym.
Z powodu postępującego i dosyć mocnego już dziś skrzywienia kręgosłupa, który zaczął uciskać na wewnętrzne organy, nasilają jej się obecnie problemy z oddychaniem i w codziennym funkcjonowaniu niezbędnym okazał się koncentrator tlenu, dzięki któremu Ilonka może swobodniej oddychać i w warunkach domowych poprawić komfort codziennego życia.
Znamy Ilonkę od dawna, to zawsze pogodna i bardzo sympatyczna kobietka już, i do tego wierna kibicka Lechii Gdańsk 🙂

Ale pisałam że potrzebna jest pomoc – otóż właśnie.
Aby sfinansować zakup kondensatora, specjalnie dla Ilonki zostały przygotowane smyczki, Wisła&Lechia, (bardziej orientuję się w siatkówce ale zakładam że chodzi o piłkarskie kluby sportowe 😉 )

koszt jednej 15 zł – niewiele prawda?!

ja mam 4 🙂

i nie chodzi o to czy się ta smycz przyda czy nie – chodzi o to że Ilonka nas potrzebuje.

szczegółowe dane dot. zakupu i wysyłki zainteresowanym poda siostra Ilonki, Aga – [email protected]

W sumie kondensator został już zakupiony, ponieważ Ilonka pilnie go potrzebowała, ale pieniążki są pożyczone więc trzeba je szybko oddać.

powodzenia kochanie 🙂