dzień po dniu

jesień, jesień… już nieco mniej złota i zdecydowanie bardziej mokra… pada i pada, do tego szaro i jakoś tak w ogóle przytłaczająco… ale i takie dni muszą być 🙂 dobrze, że można nie wychodzić z domu, przez okno wszystko jest łatwiejsze do zaakceptowania 🙂
kwestia wychodzenia z domu niejako się sama wyklarowała ponieważ Julcia choruje i nie chodzi do przedszkola od poniedziałku. Ma jakiś paskudny katar i problemy z gardełkiem. Jak na razie nie miała podwyższonej temperatury i nic poza konkretnie zapchanym noskiem się nie dzieje ale to wystarczy żeby skutecznie uprzykrzać jej życie, a w tym życiu głównie spanie…
przy okazji podawania jej syropku zastanowiło mnie dawkowanie cytuję” dzieci powyżej 3 roku życia: 2 łyżeczki syropu (po 5 ml) 3 razy dziennie; dorośli: 1 łyżkę stołową syropu (10 ml) 3 razy dziennie”
no i nie wiem za bardzo czym to się różni, ale grzecznie podaję Julci dwie łyżeczki po 5 ml 🙂 każą to daję… nie każą nie daję… 🙂
to taka mała dygresyjka…

tymczasem jestem z Julcią w domciu, nie wychylam nigdzie nosa (czasem tylko z konieczności) i robimy różne rzeczy, na które na co dzień nie ma czasu albo chęci albo siły albo wszystkiego naraz 🙂
A Julcia jest bardzo absorbująca i najchętniej jakbym w ogóle się od niej nie ruszała i coś zawsze robiła (najlepiej głupka z siebie bo to jest najśmieszniejsze oczywiście :)). Więc rysujemy z Kredzią i nie tylko, robimy razem obiadek (Julcia lubi jak robię obiad i opowiadam jednocześnie co robię, a najlepiej jakbym przy tym potańczyła i pośpiewała co też niejednokrotnie praktykuję, bo uwielbiam ją rozśmieszać a mi potrzeba nieco więcej niż tylko „cześć Julcia”, które wypowiedziane przez Damiana powoduje że Julcia już zwija się ze śmiechu… 🙂 ). Oglądamy zdjęcia, co Jula uwielbia a najlepiej jak na zdjęciach widzi siebie – prawdziwa kobietka 🙂 i czytamy książeczki co należy zdecydowanie do ulubionych zajęć Julci, zaraz obok oglądania bajeczek 🙂
I całe szczęście że TV istnieje! 🙂 radość Julci jak widzi śpiewających Jonas Brothers (szczególnie Kevina) jest bezcenna 🙂 już sama zapałalam sympatią do chłopaków bo jak tu nie zapałać jak Julcia ich tak lubi, a muzykę też mają całkiem miłą do słuchania (no i zrobiła mi się tu mała reklamka zespołu… 🙂 )
Także na złe samopoczucie i jesienne słoty Jonas jak najbardziej 🙂 Jula może wystawić referencje i nawet zapchany nosek nie przeszkadza jej w radości 🙂

Damian przeniósł się już do nowego studia i niebawem czeka nas pewnie parapetówka, może nawet jeszcze w tym miesiącu, najpierw Julcia musi wyzdrowieć, a potem będziemy myśleć.

przy okazji bardzo chciałam podziękować Eli z profilu „wszystkie dzieci nasze są…” na nk, która pięknie połączyła zdjęcia Julci po to żeby je umieścić w tym właśnie profilu. Pozdrawiam serdecznie 🙂
pozdrawiam też Mamy Ani, Wiktorii i Justynki, towarzyszek Julci na jednym ze zdjęć 🙂

i jeszcze buziaki i gratulacje dla moich dwóch braciszków którzy niebawem zaczną nową pracę 🙂 powodzenia! kocham Was mocno! i trzymam kciuki 🙂

i żeby nie było tak całkiem bez zdjęcia to niniejszym zamieszczę jedno, a nawet dwa, a co! 🙂

złota polska jesień :)

Piękną mamy jesień w tym roku, ciepłą, słoneczną i kolorową 🙂 piękną po prostu. Piszę o nie teraz bo pewnie za długo pogoda nie będzie nam łaskawa i zaraz sypnie śniegiem i mrozem (co akurat mi osobiście nie przeszkadza zupełnie, dopóki nie muszę w tym śniegu brnąć z wózkiem…) .

Póki co jesiennie jest cały czas więc spacerki są jak najbardziej wskazane, a cóż to byłby za spacerek bez zdjęć 🙂

Jula miała okazję pogrzebać w liściach, których nie brakowało dookoła.

Jesień ma jeszcze jedną rzecz którą bardzo lubię – zmianę czasu na zimowy. Dana nam godzinka dłużej spania sprawia, że w końcu nie muszę Julci budzić do przedszkola a wieczorkiem kładzie się spać o 19.00 (o której zasypia to już inna historia… 🙂 w każdym razie wieczór jest dłuższy a to cenny dar :).
Julcia jak narazie zdrowa, troszkę pociąga noskiem ale mam nadzieję, że na lekkim katarku się skończy. W każdym razie ćwiczy dzielnie, Sebastian jest z niej bardzo zadowolony. W tym roku już nigdzie nie jedziemy, Julcia odpocznie od turnusów, pierwszy mamy w połowie stycznia.
Tymczasem (zawsze mi się podobało to słowo… 🙂 ) Damian przeniósł się do nowego, dużo większego studia, które wcześniej musiał od podstaw wyremontować. Lokal był w naprawdę kiepskim stanie, ale teraz wygląda super, mnóstwo włożonej pracy Damiana i jego kolegi Jarka, opłaciło się. W końcu lokal ma wysoko sufit (ok 4.5m) co pozwala na swobodne ustawienie lamp, statywów i mnóstwa innych rzeczy o których nie koniecznie mam pojęcie… 🙂 W każdym razie jest dobrze.
Wstyd przyznać ale nie byliśmy jeszcze na cmentarzu na okoliczność Święta Zmarłych… Damian ma do skończenia animacje do kolejnej sztuki teatralnej „Hermes przyszedł czyli mity greckie” na niedzielę i pracuje od rana do wieczora z przerwami naprawdę koniecznymi, bo czasu niewiele a premiera nie poczeka… Na groby chcemy jechać z Julcią, a to zostawia popołudnia, które są z reguły najbardziej potrzebne Damianowi do pracy. Ale plan jest – co się odwlecze to nie uciecze, tak mówią… więc jak tylko odda materiał, co myślę będzie w jakiś weekend – ruszamy!
W niedzielę byliśmy na urodzinach mojego braciszka (starszego z młodszych 🙂 ) skończył 24 lata (kiedy to minęło…).
Julcia jak zwykle najwięcej czasu spędziła z wujkami i ciocią 🙂

Było pyszne jedzonko i dużo śmiechu. Ilość śmiechu była wprost proporcjonalna do ilości oglądanych kaset video (tak tak, jeszcze takie mamy…) ze starymi rodzinnymi filmikami nagrywanymi przy różnych okazjach, które to niespodziewanie Łukasz zaproponował obejrzeć 🙂

Okazało się, że o istnieniu niektórych w ogóle nie wiedziałam a i okazje przy których były nagrywane nie były tylko pod tytułem „imieniny”, „urodziny” czy „Święta wszelakie”, nie nie, były też filmiki z cyklu „remont pokoju”, „bliżej nie wyjaśnione rozkręcanie drzwi w łazience”, czy „naprawianie komputera na podłodze w pokoju”. Większość z nich była nagrywana w domu moich rodziców i już po mojej wyprowadzce, więc mnie na nich nie było. Ale cudnie było popatrzeć na moich braci majsterkujących z Tatą, czytających z Mamą czy po prostu wygłupiających się ze sobą. Jak mieszkałam z nimi to była po prostu codzienność, niedoceniona (jak zwykle zresztą to bywa). Teraz, z perspektywy czasu dopiero widzę jak bezcenne, beztroskie, wesołe i słodkie to były czasy:) Dziękuję Wam za te wspomnienia 🙂
Wzruszyliśmy się bardzo i popłynęła nam łezka gdyż na filmach był mój Dziadek, który niedawno od nas odszedł, to sprawia, że filmy są tym bardziej cenne.
Teraz jest może nieco mniej beztroski, ale wesoło i słodko jest, bo Julcia jest wesoła i słodka 🙂 Trzeba tylko więcej filmików nagrywać 🙂
Przy okazji urodzin Łukiego Julcia dostała piękne ponczo zrobione przez Babcię! 🙂 kochana ta Babcia 🙂

i z Prababcią

wieczorem byliśmy jeszcze na chwilkę u rodziców Damiana, gdzie byli wszyscy Julci kuzyni 🙂

komórki macierzyste

Trafiłam dziś na stronę kliniki z Niemczech, która zajmuje się wszczepianiem komórek macierzystych jako metody leczenia przeróżnych chorób o podłożu neurologicznym, choć nie tylko. Dla nas najważniejsze jest, że jedną z tych chorób jest porażenie mózgowe. Metoda oczywiście nie jest nowa, i nie pierwszy raz o niej słyszymy, jednak akurat teraz szczególnie przykuła naszą uwagę. Może dlatego że nagle wydało nam się to całkiem realną szansą na poprawienie sprawności Julci, a największe nadzieje pokładalibyśmy tu w poprawie sfery komunikacyjnej, czyli stymulacji i odbudowy komórek odpowiedzialnych za mowę, gdyż mam wrażenie że nad wszystkim poza nią jesteśmy w stanie zapanować.
Postęp w rehabilitacji ruchowej jest ostatnio bardzo u Julci widoczny i to nas bardzo cieszy, nie wszystko jednak da się niestety w ten sposób wypracować. Z drugiej strony czyż nie byłoby to zbyt piękne i proste, żeby jeden zabieg mógł aż tak zmienić Julci i nasze życie?… Metoda polega na wyizolowaniu komórek macierzystych z pobranego od pacjenta szpiku kostnego i po trzech dniach wszczepienia ich z powrotem. Pozornie bezpieczne i raczej proste… Z danych o pacjentach z porażeniem mózgowym leczonych tą metodą, (a są to głównie dzieci poniżej 8 roku życia), wynika, że u 70% tak się właśnie stało… myślę sobie że ich rodzice też pewnego dnia usiedli, przeczytali w internecie o Klinice, wypełnili formularz zgłoszeniowy i pozostało już tylko zbierać pieniążki a potem cieszyć się z efektów leczenia.
To co piszę może wyglądać na przesadny optymizm, może nawet naiwny nieco, ale nic bardziej mylnego, de facto pisząc staram się przekonać siebie do tego pomysłu, a co za tym idzie do podjęcia konkretnych już kroków do jego realizacji. Bo jak zaczniemy to w przyjdzie moment w którym nie będzie już odwrotu a to nieco mnie przeraża, nigdy nie byłam dobra w podejmowaniu decyzji a ta jest bądź co bądź bardzo poważna.
Damian jest za, a to już pierwszy krok 🙂 drugi będzie jak sama siebie przekonam, trzeci jak zacznę zmieniać treść apeli i zbierać pieniądze a trzeba ich na początek jakieś 35.000 zł, więc na pewno trochę to potrwa…
Pokusa pozostawienia wszystkiego tak jak teraz jest spora, bo przecież źle nie jest , nawet coraz lepiej, ale co jeśli nie tak dobrze jak mogłoby być?… Mam tylko nadzieję, że możliwe są dwie opcje – albo pomoże albo nie pomoże, nie ma takiej że zaszkodzi, a jeżeli nie to można przyjąć że ryzyko jest minimalne i dotyczy jedynie ewentualnego rozczarowania…

cóż, wypisałam się, pomyślimy zobaczymy, jak ktoś ma doświadczenia to bardzo proszę o kontakt.

trochę się działo :)

a ja bardzo lubię jak się coś dzieje, pod warunkiem oczywiście, że chodzi o dobre rzeczy 🙂 a dziś tylko o takich będę pisać 🙂
po pierwsze przez tydzień był w Polsce mój Tata, Julci ukochany Dziadek 🙂 Tydzień to może nie jest dużo, ale za to był to intensywnie spędzony czas:) pojechaliśmy razem z Julcią po Tatę i Mamę na lotnisko i spędziliśmy razem cały dzień, (o tym już pisałam zresztą). Potem rodzice nas odwiedzili i Julcia wariowała z Dziadkiem tak skutecznie że nie mogła przestać się śmiać… 🙂

i teraz już wiadomo, że Dziadek w połączeniu z Myszką Micky (opcjonalnie Minnie) to wszystko co Julci potrzeba 🙂

Dziadek wyjechał w niedzielę ale będzie z nami na Święta, także już za niedługo 🙂

Tymczasem niespodziewanie w weekend zorganizowaliśmy na szybkiego spotkanie klasowe z inicjatywy jednej z koleżanek która przyjechała do Elbląga z synkiem na kilka dni. Ostatnie takie spotkanie było jakieś dwa, trzy lata temu, nie pamiętam dokładnie, w każdym razie bardzo dawno. Teraz mieliśmy „okazję” spotkać się w bardzo smutnych okolicznościach na pogrzebie Maćka i to chyba dało nam taką refleksję że szkoda życia na odkładanie wszystkiego na później bo nigdy nie ma czasu…
Pisząc „spotkanie klasowe” nieco może zbyt ambitnie się wyraziłam, bo tak naprawdę było nas kilka tylko osób, ale to wystarczyło, żeby sympatycznie spędzić czas, szczególnie że z niektórymi osobami nie miałam kontaktu od końca szkoły średniej czyli jakieś… lat, może nie będę dokładnie liczyć, bo i po co… 🙂 grunt, że sporo czasu minęło.
W piątek spotkaliśmy się wieczorkiem w swoim gronie i pod koniec spotkania narodził się plan wyprawy do Fromborka w sobotę. Pogoda była w ten weekend piękna więc nie było co się zastanawiać.
Tym razem towarzyszyły nam dzieciaczki, których było w rezultacie więcej niż nas 🙂

Było słonecznie, nieco wietrznie, ale bardzo sympatycznie i wesoło.
To jednak nie miał być jeszcze koniec dnia. Z Fromborka pojechaliśmy do jednego ze znajomych na ognisko. Było nas trochę, dla dzieci to frajda więc czemu nie. Robiło się już późno i troszkę zimno, ale tylko do czasu. Płomień ogniska skutecznie wszystkich rozgrzał 🙂 szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy byłam na ognisku… ile rzeczy nam gdzieś umyka… było przecudnie i jak na każde porządne ognisko przystało była gitara i śpiew, Julcia patrzyła w ogień jak zaczarowana 🙂 bardzo jej się podobało, zwykle niecierpliwa, tam przez całe trzy godziny po prostu siedziała sobie i obserwowała (z czasem tylko to co oświetlał płomień bo było już bardzo ciemno 🙂 )
dookoła biegały dzieci zachwycone możliwością wrzucenia gałęzi do ogniska 🙂 frajda na całego! 🙂
i tak z planów wcześniejszego powrotu do domu nic nie wyszło i bardzo się z tego cieszę 🙂 Julcia mogła się wyspać następnego dnia (z czego oczywiście tradycyjnie nie skorzystała… 🙂 ) więc nie musieliśmy się nigdzie spieszyć, a muszę przyznać że umiejętność nie spieszenia się nigdzie powoli w nas chyba ginie… dlatego tym cenniejsze są takie chwile 🙂
Damian zrobił piękne zdjęcia co było też bardzo ważne bo nie wiem czy to przez blog czy może przez bardzo duże (i niejednokrotnie sprawdzone) na co dzień u nas znaczenie fotografii, ale zauważyłam, że w bardzo dużej większości dane wydarzenie czy sytuacja mają dla mnie o tyle wartość o ile mam pewność że zostaną uwiecznione na zdjęciu (czytaj Damian zrobi zdjęcia, bo tylko wtedy wiem, że będą najlepsze 🙂 ). Uświadomiłam to sobie już jakiś czas temu i może nie jest to zdrowe podejście, ale cóż, nobody’s perfect 🙂 poza tym z Damianem mam ten komfort, że siłą rzeczy takie zdjęcia zawsze są 🙂

Powzięte zostało ambitne postanowienie aby takie spotkania klasowe (niekoniecznie przy ognisku bo zima ma nas nie oszczędzać…) odbywały się co miesiąc – Gosiu mam nadzieję, że damy radę!
i bardzo Wam wszystkim kochani dziękuję za przemiło spędzony czas 🙂
Nie udało się zwołać wszystkich do zdjęcia (niektóre dzieci były zajęte ratowaniem resztek ogniska, a fotograf…robieniem zdjęcia…) ale można powiedzieć, że mamy zdjęcie grupowe 🙂 jak niżej :

Niedzielę spędziliśmy rodzinnie i mimo, że Damian musiał pracować do południa, po południu byliśmy już tylko dla siebie 🙂