przemyślenia…

Witam serdecznie 🙂
Minął kolejny tydzień Julci w szkole a codzienne prace domowe nie pozwalają nam zapominać jak ważna jest w życiu edukacja. Poprzedni tydzień był pod znakiem warzyw i owoców, obecnie Jula uczy się o bezpieczeństwie na drodze ucząc się przy tym odróżniać kolory sygnalizacji świetlnej. Zaplanowana jest nawet z tej okazji wizyta policjanta. Praca wre a Jula jedzie i wraca z uśmiechem ze szkoły a to dla nas najważniejsze. Może nieco zbyt wczesne wstawanie nie należy do jej ulubionych momentów dnia (z sentymentem ostatnio czytałam post 7.19…7.29... teraz miałby tytuł 6.09…6.19…) ale potem jest już tylko lepiej.
Na ćwiczeniach cóż… jest różnie, Jula zdaje się mieć wyraźnie lepsze ale też i wyraźnie gorsze dni. Nie chodzi tu o bunt bo ten jest z nami cały czas, raczej o pojawiającą się momentami bierność przy stymulacji, taką z cyklu „a teraz mam Was gdzieś, idę spać i tak będę sobie leżeć…” Z reguły nie trwa to długo bo nie z Sebastianem takie numery i potrafi z niej wykrzesać co trzeba ale sam fakt pojawiania się takiej reakcji jest czymś nowym, czego musimy się nauczyć. Wygląda na to że Jula szuka nowych patentów na to jak by tu się od ćwiczeń wykręcić i szczerze mówiąc gdybym to ja z nią ćwiczyła to już dawno dałabym się nabrać, z Sebastianem łatwo nie jest i póki co on wygrywa co przekłada się na coraz lepsze rezultaty uzyskiwane na ćwiczeniach.
Poprzedni tydzień był słabszy, obecne zmiany pogodowe i skoki ciśnienia jak co roku odbijają się na Julce ale ten tydzień daje nam nadzieję na to, że będzie lepiej, bo Jula naprawdę ciężko i fajnie pracowała, Sebastian był w sumie zadowolony a jego w tej kwestii zadowolić nie jest łatwo.

No ale miały być przemyślenia – od czasu do czasu mi się nawet takie zdarzają i tym razem myślę że warto byłoby się nimi podzielić
Pewnie będzie trochę melancholijnie ale co tam, czasem i tak musi być.

Czytam sobie książkę dot. porażenia mózgowego i uderzyła mnie pewna sprawa dot. postaw rodziców wobec dziecka z takim obciążeniem. Dodam, że książka jest przeznaczona dla rodziców właśnie i w przystępnej formie pytań i odpowiedzi porusza przeróżne zagadnienia związane z wychowywaniem dziecja z porażeniem, od psychologicznych i takich zwykłych rodzinnych problemów, aż po konkretne informacje związane z rehabilitacją czy inną formą leczenia wspomagającego.
Więc czytam sobie tę książkę i opisane są w niej różne etapy przez jakie rodzice dziecka z porażeniem przechodzą od momentu diagnozy i nagle okazuje się że wszystko się zgadza i mimo, że jestem przecież przekonana o wyjątkowości swojego położenia i sposobu radzenia sobie z przeciwnościami, okazuje się, że to przez co przechodzimy zostało już wcześniej zauważone i opisane jako pewna prawidłowość.
Tak więc w skrócie, żeby tak o niczym nie pisać – po oczywistym początkowym etapie szoku żalu, obwiniania siebie i innych, jak już staniemy na nogi i zaakceptujemy sytuację zaczynamy działać na zasadzie – im więcej tym lepiej – i rozpoczynamy coś co autorka nazwała (zresztą bardzo moim zdaniem zgrabnie i trafnie) „turystyką rehabilitacyjną” lub „gonitwą terapeutyczną”, (M. Król mózgowe porażenie dziecięce, księga pytań i odpowiedzi” 2010) czyli jeździmy dużo i wszędzie gdzie się da i na ile pozwalają nam środki albo i więcej, z przekonaniem że cudowanie uzdrowimy nasze dziecko i taki cel stawiamy sobie i terapeutom nie przyjmując do wiadomości innych założeń.

No ale czas mija, nasze oczekiwania w zderzeniu z opiniami i tym jakie widzimy postępy, nieco stygną i wreszcie zaczynamy racjonalnie rozważać za i przeciw dotychczasowych poczynań.

I kiedy już tak oswoimy się w przekonaniu, że porażenia wyleczyć nie można tylko co najwyżej zminimalizować objawy, kiedy zdobędziemy kilku już letnie doświadczenie i posłuchamy opinii mnóstwa terapeutów i lekarzy (często sprzecznych), w końcu przestajemy łapać wszystko co daje rynek „na hura” i zaczynamy rozsądniej poruszać się w gąszczu proponowanych terapii, sprzętów a wszelkiego rodzaju diagnozy i prognozy przyjmujemy zdecydowanie spokojniej i z większym dystansem. I to jest etap do którego każdy powinien dojść, szybciej lub wolniej ale tak jest najzdrowiej dla rodziny.
Tak sobie nawet pozwolę założyć że my tu jesteśmy, choć droga była długa.

Na tej drodze często obijamy się od specjalisty do specjalisty a mamy z nimi wiele do czynienia, i zauważyłam że wyrobiło to we mnie taką podświadomą potrzebę weryfikacji wszystkiego co mówią i czujności polegającej na wyrobionym przez lata przekonaniu że nikomu nie da się zaufać do końca a każdą opinię trzeba conajmniej dwa razy skonsultować z kimś innym i wybrać złoty środek (instynktownie bo przecież nie na podstawie fachowej wiedzy bo skąd niby mamy ją mieć…).
Nie wiem czy z czasem nie zaczęłam myśleć że tego się ode mnie oczekuje, że w każdej dziedzinie życia Julci muszę być specjalistą bo jak czegoś nie wiem to cóż ze mnie za rodzic…

A tu chodzi o bycie rodzicem właśnie – w gonitwie za usprawnianiem fizycznym zapominamy że ciąży na nas obowiązek wychowania, kształtowania osobowości, rozwijania społecznie i kulturowo, a często jest tak, że wszystko co nie prowadzi do widocznych postępów wydaje się nieistotne…
a przecież tak nie jest, tylko trzeba się w tym wszystkim opamiętać.

Nam trochę czasu to zajęło, cieszenie się i docenianie Julci obecności w naszym życiu jako osobowości która dużo wnosi i nas uczy, a nie traktowanie jej jak niemowlaka i ciągłe zastanawianie się nad tym czy dobrze trzyma głowę i prosto plecy za każdym razem jak na nią spojrzymy.

Przy okazji jakiegoś spaceru z cyklu „niedzielny rodzinny relaks” Damian powiedział nagle że nie umie do końca się nim cieszyć bo ja, zamiast się zrelaksować i cieszyć chwilą, co chwilę poprawiam Julę w wózku, patrzę czy prosto siedzi, czy ręka jej gdzieś nie wygięła, czy słońce nie za mocno świeci i czy nóżki są prosto ustawione… I wtedy zdałam sobie sprawę z tego że chyba jednak nieco przesadzam… bo to są i owszem ważne rzeczy ale nie powinny stać się naszą obsesją.

Ale żeby się z tego wyleczyć trzeba mieć pod ręką kogoś komu można zaufać i powierzyć w pełni przynajmniej jedną z dziedzin życia dziecka jakie na co dzień trzeba ogarnąć. I ja wiem na pewno, od dawna już zresztą, że my taką właśnie osobę mamy. Tylko chyba tak jakoś niedawno dopiero zaczęłam to doceniać, a to dlatego, że w trakcie zajęć, jakiś czas temu kiedy zwróciłam uwagę na jakiś problem w ułożeniu Julci, nie pamiętam dokładnie, w sumie nieistotne, w każdym razie założyłam sobie od razu że to sprawa wagi państwowej. Sebastian wysłuchał cierpliwie, wytłumaczył mi co i jak z tym ułożeniem i nagle na koniec powiedział po prostu „nie doszukuj się czegoś na siłę, bądź rodzicem…”
I ja z tego ogromnego przywileju postanowiłam korzystać ile się da i życzę każdemu rodzicowi dziecka niepełnosprawnego, żeby na co najmniej taką jedną osobę na swojej drodze trafił – taką przy której będzie mógł być po prostu rodzicem.

pozdrawiam 🙂

ps bardzo chętnie poznam Wasze zdanie na ten temat, piszcie proszę czy macie podobne doświadczenia, a może zupełnie inne podejście i swój sposób na życie 🙂 mój adres e-mailowy [email protected]

praca domowa

Julcia wróciła wczoraj ze szkoły ze swoją pierwszą w życiu pracą domową do odrobienia 🙂 nie sądziłam że malowanie jabłuszek na zielono z Julcią będzie mi sprawiało tyle satysfakcji 🙂 Malujemy z Julcią często i dużo bo Julcia bardzo lubi, ale jak coś się nazywa pracą domową to staje się malowaniem wyjątkowym 🙂 Oprócz malowania był jeszcze wierszyk, z którym to Julcia miała się zapoznać „osłuchowo”> To było zadanie Taty, który śpiewał i mówił wierszyk aż Jula na sam dźwięk jego pierwszego wersu śmiała się do rozpuku 🙂 Uznaliśmy wtedy że zadanie odrobione 🙂

Tak więc mamy w domu małą uczennicę i to bardzo fajnie że pani Ula, wychowawczyni Julci, dba o każdy aspekt tego co się z tym wiąże, bo wydawać by się mogło że cóż za pracę domową można dać dziecku które nie mówi, nie potrafi nic samodzielnie zrobić bo ma niesprawne rączki a komunikacja z nim jest mówiąc delikatnie, dosyć utrudniona. Okazuje się że jednak można i przynosi to wszystkim sporo radości, posiadając niewątpliwie też wartość edukacyjną bo jest elementem przedstawianego właśnie w szkole programu poznawania warzyw i owoców.

Tymczasem mamy, ostatnie podobno, cieplutkie dni więc nie ma co siedzieć w domku, trzeba korzystać. Po południu jest bardzo przyjemnie dlatego wybraliśmy się na spacerek do naszego parku, Damian zabrał aparat bo słońce przepięknie malowało okolicę na złoto i nadawało wszystkiemu pięknego odcienia 🙂

Godzinkę po powrocie ze szkoły Julcia ma codziennie zajęcia z vojty, radzi sobie dzielnie choć dłuższa przerwa wakacyjna nieco odbiła się na pracy mięśni ale nie jest to nic czego nie damy rady nadrobić.
Nic nie przychodzi łatwo, bo bunt i płacz był jest i będzie ale taki już urok tych zajęć a z Juli też niezła oportunistka i, pewnie na szczęście, Sebastian nie daje się nabrać na jej bunt tak bardzo jak ja, ale z rodzicami tak już jest 🙂 Najważniejsze że uśmiech na jej twarz szybciutko wraca i wydaje się odprężona i wesoła zaraz po zakończeniu ćwiczeń.

a jutro znowu do szkoły 🙂

na jednym wózku

witam 🙂

teraz żeby nadrobić będę częściej zaglądać, szczególnie że mam konkretny ku temu powód 🙂

Co jakiś czas zaglądam na stronę Fundacji Promyk Słońca z Wrocławia, w której byliśmy w zeszłym i w tym roku na kursie vojty i zobaczyłam, że Fundacja prowadzi kampanię pt „Na jednym wózku” w ramach której ogłoszony jest konkurs na blog opisujący życie osoby niepełnosprawnej i pomyślałam sobie że w końcu takowy blog posiadam i nawet od czasu coś piszę więc czemu nie 🙂
I tak oto postanowiłam zgłosić nasz blog, co pieczętuję niniejszym logiem kampanii

Ranking blogów kampanii społecznej Na jednym wózku

tak więc jeżeli ktoś z czytelników ma ochotę na nasz blog zagłosować to serdecznie zapraszam.

pozdrawiam 🙂

i minął miesiąc…

aż się sama przestraszyłam jak zobaczyłam ile czasu minęło odkąd ostatnio coś naskrobałam… ale były wakacje a te jak wiadomo żądzą się swoimi prawami czyli totalnym lenistwem jak najdłużej się uda 🙂 nie żeby jakoś strasznie męczące było pisanie bloga ale im więcej czasu poświęcałam Julci tym pełniej wydawał mi się spędzony.
A Jula się naodpoczywała w te wakacje! oj tak! 🙂 i nie był to urlop wymuszony kiespką formą jak w zeszłym roku kiedy to nadopiekuńcza mama zafundowała jej taki maraton terapii wakacyjnych że biedulka moja mała wysiadła już pod koniec lipca… tym razem był to czas od początku do końca wypełniony odpoczynkiem i nabieraniem sił. I dzięki temu Jula była przez cały czas w świetnej formie, spędziła trzy tygodnie nad jeziorkiem z kuzynami których na co dzień nie widuje za często i zwykle nieco niepewnie i lękliwie do nich podchodziła. Z perspektywy czasu widzę że to było najlepsze co mogłam zrobić żeby to zmienić (oczywiście bardzo istotne jest też spędzenie tego czasu z moimi kochanymi szwagierkami 🙂 ). Jula oswoiła się z chłopakami a chłopaki oswoili się z Julą 🙂 I nawet nie ważne było jaka była pogoda, bo bywało różnie, zawsze było wesoło i zawsze dużo się działo, jak to z dzieciakami, trzeba mieć oczy dookoła głowy, ja na co dzień nie mam takich doświadczeń, miałam okazję się przekonać że nie jest to łatwy kawałek chleba 🙂 Najbardziej cieszę się że dawało mi się włączać Julcię w zabawy z chłopakami a i oni nauczyli się że Jula ma swoje zachowania i potrzebuje specjalnej opieki, zadawali dużo pytań z cyklu „a czemu Julcia nie mówi” albo „czemu Jula ma pieluszkę” a ja starałam się w przystępny ale rzeczowy sposób na nie odpowiadać. To przesłodkie chłopaki i Jula też to w końcu zauważyła 🙂

i obowiązkowo kilka zdjątek jeszcze znad jeziorka 🙂

poza pobytem nad jeziorkiem staraliśmy się jak najmniej siedzieć w domku i często wyjeżdżać choć gdzieś niedaleko na tyle na ile pozwalała praca Damiana, który niestety na dłuższy niż kilka dni urlop nie mógł sobie pozwolić ale planujemy odbić sobie to w najbliższym czasie 🙂

nie mogło zabraknąć ukochanych wujciów 🙂

odwiedziły nas też kuzynki Julci mieszkające na stałe w Irlandii, cudne dziewczynki Ola i Ala, ich średnia siostrzyczka Lilka, moja chrześnica, została z Tatusiem w domu, dziewczyny pozowały zawodowo 🙂

koniec wakacji został zaakcentowany dzięki rodzinnemu ognisko-grilowi na działeczce u cioci Marty 🙂 było sympatycznie, smacznie i wesoło 🙂

a Jula już w szkole – ruszyła do pierwszej klasy i jak narazie powoli przyzwyczaja się do nowej grupy i nowych Pań, choć miejsce to samo tylko inna sala. W grupie jest ich czworo także jest bardzo kameralnie 🙂 do tego trzy Panie więc są pod dobrą opieką i dużo się dzieje. Trzymamy kciuki za naszą małą pierwszoklasistkę 🙂

Do codziennego trybu zajęć wróciliśmy już wcześniej, zmiany pogody jakie są teraz mają kiepski wpływ na Julcię, która na zmianę jest albo senna albo nazbyt pobudzona, więc musieliśmy zrobić kilka dni przerwy, ale wszystko wraca do normy. Tak jest co roku w tym okresie więc cierpliwie czekamy na stabilizację pogody.

pozdrawiam 🙂