„na żywo” z Wrocławia :)

Całkiem nawet na żywo bo jeszcze jesteśmy we Wrocławiu i przed Julą jeszcze jedne zajęcia z vojty. Po powrocie będę na pewno skupiona na wybieraniu i wrzucaniu zdjęć z kursu więc teraz streszczę to co najważniejsze i możliwe do opowiedzenia bez zdjęć.
Będąc tu drugi raz wiedzieliśmy już co w trawie piszczy, czego się spodziewać i że Jula będzie musiała uruchomić duże pokłady energii i siły aby w pracować na zajęciach, zresztą w domu jest tak samo więc jest na to przygotowana 🙂
Przyjeżdżając drugi raz liczyliśmy przede wszystkim na ocenę tego co Jula od czasu ostatniego spotkania wypracowała i po wskazówki dla dalszych ćwiczeń. To tak już jest że mimo, że wiemy że idziemy w dobrym kierunku, na co dzień widzimy postępu Julci to jednak fajnie jak potwierdzą to eksperci najlepsi do jakich możemy trafić po ocenę zajęć z vojty. Usłyszeliśmy że Jula bardzo się poprawiła, jest mniejsza asymetria w ułożeniu na plecach, parę jeszcze innych spraw których niestety nie pamiętam bo nie do końca znam się na tych wszystkich rotacjach, retrakcjach, przodo i tyłopochyleniach, supinacjch, kifozach lordozach i innych mnóstwie innych pojęć które padały przy opisie Julci, pojęć do których trzeba mieć naprawdę sporą wiedzę, na szczęście to działka Sebastiana, dla nas najważniejsze jest że Jula idzie do przodu i robi postępy a Sebastian wykonuje kawał naprawdę dobrej roboty 🙂 Nie żebyśmy tego nie wiedzieli ale zawsze dobrze to usłyszeć od kogoś z zewnątrz.
Jula dwa dni z rzędu trafiła do grupy tych samych rehabilitantów co poprzednio w listopadzie. Zajęcia były prowadzone przez dwóch, trenerów, przez Pana Grzegorza Serkiesa oraz znanego już nam i Julci Rolanda Wittla i obywa spotkania były dla nas bardzo wartościowe, nauczyliśmy się nowych rzeczy i zobaczyliśmy jak można urozmaicić Julci ćwiczenia na co dzień w domu. Jula była dzielna, nie płakała nawet za wiele, bardziej marudziła i wymuszała ale pracowała naprawdę super. Widać było wyraźnie jak pracuje każdy mięsień i reakcje były prawidłowe. Jesteśmy z naszej małej fighterki naprawdę dumni 🙂
Niespodziewanie już przy pierwszych zajęciach wywiązała się dyskusja dotycząca Julci zwichniętego bioderka Julci i czekające ją operacji, na którą nota bene mieliśmy Julę zarejestrować po drodze do Wrocławia, nie pojechaliśmy jednak bo okazało się że lekarze również wydłużyli sobie majówkę. Tak więc nie zapisaliśmy Juli na operację i wygląda na to że może i dobrze się stało. Zarówno Pan Grzegorz jak i Pan Roland zgodnie stwierdzili, że Juli operacja na dziś nie jest do niczego potrzebna. W czasie zajęć Jula ani razu nie sygnalizowała jakiejkolwiek bolesności w biodrze, nie było ograniczeń w odwodzeniu, jednym słowem zwichnięte biodro nie jest na ten moment problemem. Pytanie więc jakie się od razu nasuwa to kiedy się nim staje. Otóż wtedy, kiedy pojawia się ból i kiedy zaczyna mieć to wpływ na kręgosłup. Zdaniem terapeutów vojta nie powinna do tego dopuścić a Jula tak ćwiczona jak do tej pory może nie mieć z tym problemu… Wracamy więc poniekąd do punktu wyjścia i do opinii pierwszego ortopedy u jakiego Jula była z tym problemem, czyli żeby póki co nie ciąć…
Jesteśmy nieco skołowani… oczywiście dla nas bardzo dobrą wiadomością jest to, że nie ma potrzeby operować biodra bo nam do operacji się nie spieszy, doświadczenie nauczyło nas że w takich sytuacjach należy ufać terapeutom, lepiej znającym możliwości rozwojowe dzieci niepełnosprawnych…
Myślę, że możemy poczekać, obserwować i pojawiać się we Wrocławiu od czasu do czasu na konsultacjach z vojty a w gabinecie RTG raz na pół roku aby sprawdzić co tam się dzieje w środku. Wydaje mi się że to wystarczy żeby w porę zauważyć niepokojące objawy.
Nie ulega wątpliwości że lepiej mieć zdrowe niż zwichnięte biodro ale w przypadku Juli damy sobie trochę czasu.

to póki co tyle na bieżąco, jutro Julę czekają jeszcze jedne zajęcia a po nich wracamy do domku. Jak Jula wrócić do przedszkola pewnie przymierzę się do tych mnóstwa zdjęć które zrobił Damian 🙂

pozdrawiam 🙂

vojta vojta i… vojta :)

czyli ni mniej ni więcej tylko wrażenia po kursie vojty, w którym uczestniczyliśmy gościnnie w Fundacji Promyk Słońca we Wrocławiu.

W sumie to nie wiem od czego zacząć… tyle na raz chciałabym napisać… 🙂 takiego natłoku myśli na jeden temat już dawno nie miałam i nagle się okazało, że wcale, z całą moją lekkością pisania (że tak nieskromnie zauważę… 🙂 ) nie jest łatwo to w słowo pisane przekuć…

tak więc koniec tematu – pojechaliśmy, byliśmy, wróciliśmy 🙂 …

no oczywiście że żartuję! 🙂 nie ma takiej możliwości żebym w ten sposób to zostawiła 🙂
no więc zacznijmy od:

pojechaliśmy…
ten etap jest jednak wbrew pozorom istotny bo to jednak wyprawa całkiem konkretna i czasochłonna ale jakoś od początku, (trochę dlatego że Sebastian był przekonany że to dla nas świetna sprawa i namawiał nas na wyjazd a trochę dlatego, że sama czułam że absolutnie nie może nas tam zabraknąć) byłam przekonana że Julka na tym sporo skorzysta.

Byliśmy…
Trzy dni – zajęcia trwały codzinnie ok godzinki, w naszym przypadku nawet do półtorej, a mi się wydaje że spędziliśmy tam mnóstwo czasu bo wiedza jaką udało nam się w tym czasie zdobyć jest równie nowa co obszerna.
Mając 6, 7 już prawie letnie dziecko z mpdz, chorobą nie postępującą samą w sobie, dającą różne objawy owszem, ale i też na te objawy przygotowującą, nam rodzicom wydaje się że wszystko już o dziecku wiemy, że nawet jak nie, to raczej zaskoczyć nas nie można za wiele.
Wystarczyło jednak że na początku pierwszych zajęć padło pytanie – „co można powiedzieć o Julii?”… – pytanie skierowane do grupy rehabilitantów uczestniczących w kursie, które otworzyło lawinę wręcz spostrzeżeń związanych z tym jak Jula leży, jak się układa, jaki ma zakres ruchów, gdzie patrzy i czy patrzy, w końcu jak patrzy (pozdrawiamy terapeutę którego zdecydowanie sobie upodobała w owym patrzeniu 🙂 ), jak układa ręce, czy na brzuchu jest podpór, czy przekręca głowę, jak wygląda kręgosłup, brzuch, plecy, miednica, dłonie, stopy, kolana….. i nagle okazuje się, że o ile nawet większość z tych rzeczy wiem, to nazwane przez osoby postronne nabierają nowego znaczenia i sprowadzają na ziemię z planety na której nasze dziecko jest wyjątkowe. Oczywiście jest – dla rodziców zawsze będzie – ale diagnozowane w ten sposób staje się jednym z szeregu dzieci z czterokończynowym mpdz z typowymi dla tej choroby obrazami i zachowaniami.
Tak więc staliśmy i słuchaliśmy, nie było łatwo ale z perspektywy widzę, że to najlepszy sposób na poznanie stanu faktycznego bo rodzic zawsze jest niepoprawnym optymistą i nawet podświadomie ale zawsze nieco tam sobie doda. Terapeuci patrzą i opisują to co widzą.
A widzieli sporo… nie jestem chyba w stanie powtórzyć nawet połowy dlatego notowałam a Damian dokumentował, teraz trzeba na spokojnie to jeszcze przeanalizować.
Dwa z trzech zajęć były prowadzone przez trenera Vojty, Rolanda Wittla, przesympatycznego fizjoterapeutę, wieloletniego członka Międzynarodowego Stowarzyszenia Vojty, który jest odpowiedzialny za prowadzenie kursów tej metody w Polsce, i też prowadzący takie szkolenia na całym świecie.
Pan Roland zrobił na nas ogromne wrażenie swoją wiedzą, zaangażowaniem, racjonalnym podejściem i niesamowitym przy tym zrozumieniem dla nas rodziców, którym jednak ciężko słuchać jak Julcia płacze podczas ćwiczeń. Nie mówił nam że Julia nie powinna płakać, że wszystko jest dobrze i nie ma się czym przejmować, bo jest. To ciężka praca i protest Julci jest dowodem na to, że idzie w dobrym kierunku bo Jula pokazuje w tej sposób jak wiele wysiłku ją to kosztuje. A nagrodą dla nas i dla Julci jest efekt, na który nie trzeba długo czekać – już po kilku minutach pracy w tylko jednej pozycji, poprawiło się ukrwienie i oddech, zaczął pracować brzuch i rozluźniły się barki. Po pół godzinie ćwiczeń Jula lepiej leżała na brzuszku i łatwiej obracała głową. Mimo tak dużego wysiłku szybko się uspokajała.
Bardzo dużo Panem Rolandem rozmawialiśmy i wydawało się, że mimo iż zna Julcię tylko kilka godzin, wie o niej wszystko. Pytał nas o oczekiwania związane z terapią, o to czego się spodziewamy i nagle okazało się że nie do końca mamy te oczekiwania sprecyzowane. Dla Julci rehabilitacja jest codziennością, i jako taka stała się zbyt powszednia. Owszem na bieżąco widzimy postępy i cieszymy się z nich, jednak oczekiwania to co innego. To kolejna sprawa nad którą musimy się zastanowić i przedyskutować z rehabilitantem bo, jak wyraźnie podkreślił Pan Roland, nasze oczekiwania wobec efektów terapii muszą się pokrywać z tymi jakie ma Sebastian bo wtedy sytuacja będzie jasna dla obydwu stron. Powiedział że dla Julci w tej chwili najważniejsze jest aby spastyka się nie potęgowała i Jula pozostawała rozluźniona bo to jest bazą do wszystkiego. I takie jest właśnie zadanie Vojty.
Sebastian ćwiczy vojtą z Julą już od kilku miesięcy i sporo już się napatrzyłam, sama jednak nie bardzo garnęłam się do spróbowania, po pobycie we Wrocławiu jestem zdecydowanie bardziej zmotywowana.
Vojta w swoim założeniu opiera się na pracy rodzica i nie należy tego traktować jak wymóg, ale konieczność wpływającą znacznie na skuteczność efektów.

Mamy mnóstwo zdjęć każdej pozycji i każdego terapeuty w trakcie ćwiczeń z Julcią, dzięki temu możemy sobie na spokojnie przeanalizować to co się na zajęciach działo (bez czynnika znacznie obniżającego naszą koncentrację w trakcie zajęć, jakim niewątpliwie był płącz Julci…) i po powrocie do domu, pod kontrolą Sebastiana ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć.

zdjęcia później – jest ich tak dużo że przebrnięcie przez nie trochę mi zajmie 🙂

a wrócić jeszcze nie wróciliśmy bo teraz Julę czekają dwa tygodnie turnusu w Michałkowie, podczas którego czas na Vojtę też na pewno znajdziemy.